Изменить стиль страницы

– Jak?

– Ty i pani Neagley zgłosicie się do nas. Przetrzymamy was przez tydzień, dopóki sprawa nie ucichnie. Później puścimy wszystkich wolno. Całą czwórkę.

– W przeciwnym razie?

– W przeciwnym razie połamiemy O’Donnellowi ręce i nogi i pokaleczymy Dixon jego sprężynowcem. Oczywiście po tym, jak się z nią zabawimy. Później zabierzemy ich na przejażdżkę helikopterem.

Reacher nic nie odpowiedział.

– Nie przejmuj się Little Wing – ciągnął dalej Lamaison. – Sprawa jest zamknięta. Nie zdołacie tego zatrzymać. Rakiety pojadą do Kaszmiru. Byłeś tam kiedyś? To dziura. Cholerna dziura, o którą walczą faceci z ręcznikiem na głowie. Co cię to obchodzi?

Reacher w dalszym ciągu milczał.

– Co ty na to?

– Nie.

– Lepiej się zastanów. Dixon nie spodoba się to, co mamy zamiar zrobić.

– Dlaczego miałbym ci zaufać? Zastrzelisz mnie, gdy tylko wejdziemy.- Zgoda, nie można zaprzeczyć, że istnieje pewien element ryzyka – przyznał Lamaison. – Sądzę, że przyjmiesz warunki z poczucia odpowiedzialności za swoich ludzi. Nie zostawisz ich. Jesteś ich dowódcą, który spieprzył sprawę. Wiele o tobie słyszeliśmy. Szczerze mówiąc, na sam dźwięk twojego nazwiska chce mi się rzygać. Zrobisz wszystko, aby im pomóc.

– Gdzie jesteś? – zapytał Reacher.

– Jestem pewien, że wiesz.

Reacher podniósł głowę i spojrzał przez przednią przyciemnioną szybę, starając się ocenić, ile czasu pozostało do zmroku.

– Jakieś dwie godziny drogi od was – powiedział z lekką nutką napięcia w głosie.

– Gdzie?

– Na południe od Palmdale.

– Dlaczego?

– Mamy zamiar złożyć wizytę Deanowi. Poskładać wszystko jak Swan.

– Zawróćcie – powiedział Lamaison. – Natychmiast. Dla dobra pani Dixon. Założę się, że będzie wrzeszczeć, gdy zajmą się nią moi chłopcy. Dam ci ją do telefonu i pozwolę posłuchać.

Reacher przerwał na chwilę.

– Za dwie godziny – powiedział. – Odezwę się. Rozłączył się i wybrał numer Neagley.

– Wchodzimy za sześćdziesiąt minut. Opadł na fotel i zamknął oczy.

***

Godzinę później niebo na wschodzie przybrało ciemnogranatową barwę. Widzialność szybko malała. Wiele lat temu pewna pedantyczna nauczycielka ze szkoły na jednej z wysp Pacyfiku wyjaśniła Reacherowi, że najpierw nadchodzi zmierzch, a dopiero później zmrok i noc. Podkreślała, że zmierzch i zmrok to nie to samo. Gdyby Reacher potrzebował ogólnego słowa oznaczającego nocny mrok, użyłby słowa „ciemność”.

Zapadnięcie ciemności było tym, na co czekał. Ciemność gęstniała, lecz jeszcze nie była taka, jakiej potrzebował.

Wybrał numer Neagley i rozłączył się po jednym sygnale. Opuściła szybę i dała znak ręką. Mała jasna dłoń w ciemności. Włączył samochód i odjechał od krawężnika. Bez świateł. Ruszył na wschód na spotkanie nadciągającej nocy. Na trzecim skrzyżowaniu skręcił w prawo i zaczął objeżdżać ogrodzenie New Age. Zgodnie z ruchem wskazówek zegara, wzdłuż tylnej granicy działki. Po chwili wykonał kolejny skręt w prawo i stanął na poboczu, pokonawszy jakieś dwie trzecie drogi. Gdyby działka New Age była tarczą zegara, można by powiedzieć, że zatrzymał się na godzinie czwartej. Gdyby była kompasem, że lekko na południe od kierunku, w którym znajdował się wschód.

Wysiadł i stanął nieruchomo, nasłuchując. Żadnego dźwięku. Nie dostrzegł nic podejrzanego. Highland Park było gęsto zaludnionym rejonem, lecz fabryka New Age znajdowała się w części przemysłowej. Dzień pracy dobiegł końca. Ludzie wrócili do domu. Ulice były ciemne i spokojne.

Otworzył bagażnik prelude. Rozbił pięścią wewnętrzne oświetlenie. Kciukiem rozerwał folię, w którą zapakowane były butelki z wodą mineralną Evian. Wyciągnął jedną. Pociągnął duży łyk, a następnie wylał resztę do rynsztoka. Postawił butelkę w bagażniku i powtórzył tę samą czynność z pozostałymi. W rezultacie otrzymał dwanaście jednolitrowych butelek ustawionych w schludnym rzędzie.

Wyjął kanister z benzyną.

Dwadzieścia litrów. Pięć galonów według amerykańskiej miary objętości. Ostrożnie napełnił butelki. Poczuł zapach benzyny bezołowiowej. Lubił go. Jego zdaniem był to jeden z najpiękniejszych zapachów na świecie. Po napełnieniu dwunastu butelek postawił kanister na ziemi. Pozostało w nim jakieś siedem litrów. Ze dwa galony.

Rozerwał torbę ze szmatami do polerowania.

Kwadratowe kawałki białego bawełnianego dżerseju. Zwinął je mocno jak cygaro i powtykał w szyjkę butelek. Połowa do środka, połowa na zewnątrz. Benzyna zaczęła nasączać szmaty, jasna i bezbarwna.

Koktajle Mołotowa. Prymitywna, lecz skuteczna broń wymyślona przez faszystów podczas wojny domowej w Hiszpanii. Nazwę stworzyli Finowie podczas walk z Armią Czerwoną w 1939 roku, szydząc z sowieckiego ministra spraw zagranicznych Wiaczesława Mołotowa. „Nie miałem pojęcia, że czołg może płonąć tak długo”, wspominał później jeden z fińskich weteranów.

Czołgi czy budynki, Reacherowi było wszystko jedno.

Zwinął trzynastą szmatę i położył na ziemi, a następnie polał benzyną z kanistra, aby dobrze nasiąknęła. Znalazł paczkę zapałek i wsunął do kieszeni. Ostrożnie, jedna po drugiej, wyjął z bagażnika dwanaście butelek z benzyną i ustawił na drodze dwa metry za tylnym zderzakiem prelude. Następnie podniósł trzynastą szmatę i zamknął wieko bagażnika, przytrzaskując nim tkaninę. W ciemności wyglądało to tak, jakby samochód miał mały biały ogon. Niczym srebrna owieczka.

Czas na przedstawienie, pomyślał.

Zapalił zapałkę i przyłożył ją do szmaty uwięzionej w szczękach bagażnika, dopóki nie zapłonęła jasnym światłem. Odrzucił zapałkę i uniósł pierwszy koktajl Mołotowa. Zapalił knot od płonącej szmaty, cofnął się i rzucił butelkę przez ogrodzenie. Butelka zatoczyła leniwy świetlisty łuk i wybuchła u podstawy tylnej ściany głównego budynku. Benzyna eksplodowała, strzelając w górę jasnym płomieniem, a następnie zamieniła się w małe ogniste bajoro.

Posłał w powietrze kolejną. Tak samo jak poprzednią. Odpalił knot od płonącej szmaty, cofnął się i rzucił z całej siły. Butelka poszybowała wysoko, uderzyła w to samo miejsce i eksplodowała. Krótki silny wybuch i poszerzający się krąg płomieni. Języki ognia zajęły płyty sidingu.

W płomienie poleciała trzecia bomba, a po niej czwarta. Piąta wylądowała lekko na lewo, stając się zarzewiem nowego pożaru. Po niej w powietrze poszybowała szósta i siódma. Potężne zamachy sprawiły, że zaczął odczuwać ból ramienia.

Trawa wokół tylnej ściany hali zaczęła płonąć. Działkę New Age ogarnęły kłęby dymu. Rzucił ósmą butelkę pomiędzy dwa ogniska płomieni. Upadła bliżej i podpaliła trawę w odległości około trzech metrów od hali. Teraz płonęły już trzy duże nieregularne ogniska o długości trzech i szerokości dwóch metrów. Płomienie sięgały na wysokość półtora metra. Czerwone, pomarańczowe i zielone od substancji chemicznych.

Dziewiątą butelkę rzucił mocniej, nieco dalej na lewo. Eksplodowała w pobliżu drzwi hali. Za nią poszła następna. Nie wybuchła. Potoczyła się, rozlewając benzynę. Płomienie podążyły za nią, zajmując wysuszoną trawę. Reacher zatrzymał się, zmienił miejsce i posłał w powietrze jedenastą butelkę tak, aby trafiła w lukę w rogu budynku. Po niej rzucił dwunastą i ostatnią. Zamachnął się silnie, trafiając w siding na dużej wysokości tak, że płomienie objęły całą tylną ścianę.

Otworzył bagażnik, wyciągnął płonącą szmatę i zdusił ogień butami. Podszedł do ogrodzenia, aby sprawdzić, co się dzieje. Trawa od podstawy tylnej ściany hali aż do drzwi wejściowych płonęła gwałtownie. Płomienie sięgały wysoko, w niebo wzbijał się dym. Metalowa konstrukcja stawiała opór, lecz w środku z pewnością zaczynało się robić gorąco.

Wkrótce będzie jeszcze cieplej, pomyślał Reacher.

Podniósł kanister, zamachnął się i rzucił go niczym dyskobol. Kanister zatoczył łuk nad ogrodzeniem, odwracając się w powietrzu i lądując w samym środku płomieni. Cienki łatwopalny plastikowy pojemnik z ośmioma litrami benzyny. Ułamek sekundy później eksplodował białą ognistą kulą. Wydawało się, że pożar obejmie wszystkie zabudowania. Po chwili ognista kula zmalała, chociaż płomienie były dwukrotnie wyższe niż wcześniej. Zaczęła płonąć farba, którą pomalowano siding.