Изменить стиль страницы

Reacher nie odpowiedział ani słowa.

– O co ci chodzi? – zapytała Neagley. – O czym myślisz?

– Pomyślałem, że gdybym chciał napisać historię od nowa, zacząłbym o wiele wcześniej.

Neagley złożyła dłonie, opierając je na czarnym segregatorze. Smukłe palce, brązowa skóra, lakierowane paznokcie, wyraźnie zarysowane ścięgna.

– Mam jedno pytanie – powiedziała. – Przypuśćmy, że skontaktowałabym się z innymi. Przypuśćmy, że dałabym sobie spokój z twoim bankiem. Przypuśćmy, że po latach dowiedziałbyś się, że Franz został zamordowany, a nasza szóstka załatwiła sprawę bez ciebie. Jak byś się czuł?

Reacher wzruszył ramionami. Przez chwilę milczał.

– Podle. Może czułbym się oszukany, pominięty. Neagley nie zareagowała na to wyznanie.

– Okej, spróbujemy ich odnaleźć – postanowił. – Nie będziemy jednak czekać w nieskończoność.

Neagley zostawiła na parkingu wypożyczony samochód. Zapłaciła rachunek i wyprowadziła Reachera na zewnątrz. Wybrała mustanga, czerwony kabriolet. Kiedy wsiedli do środka, Neagley wcisnęła dźwignię i opuściła dach. Wyjęła ze schowka okulary przeciwsłoneczne i założyła. Wycofała z parkingu i na najbliższych światłach skręciła na południe, opuszczając Sunset. Ruszyli w kierunku Beverly Hills. Reacher siedział w milczeniu obok niej, mrużąc oczy w promieniach popołudniowego słońca.

***

Z brązowego forda crown victoria zaparkowanego trzydzieści metrów na zachód od restauracji Thomas Brant obserwował, jak wychodzą. Wyciągnął komórkę i zadzwonił do swojego szefa, Curtisa Mauneya. Ten nie odpowiedział, więc Brant zostawił nagraną wiadomość.

– Właśnie dotarła do pierwszego z nich – powiedział.

***

Pięć samochodów za crown victoria Branta stał ciemnoniebieski sedan chrysler, w środku siedział facet w ciemnoniebieskim garniturze. On również obserwował, jak czerwony mustang znika we mgle. I on również sięgnął po komórkę.

– Właśnie podjęła pierwszego. Nie mam pojęcia który to. Olbrzymi facet, wygląda jak menel.

Po tych słowach wysłuchał odpowiedzi szefa, wyobrażając sobie, że jedną ręką wygładza krawat, w drugiej trzymając telefon

9

Jak sugerowała jego nazwa, hotel Wilshire znajdował się przy bulwarze Wilshire, w samym sercu Beverly Hills, naprzeciwko wylotu Rodeo Drive. W skład kompleksu wchodziły dwa duże gmachy o fasadzie z wapnia stojące jeden za drugim. Pierwszy był stary i bogato zdobiony, drugi – nowy i prosty. Budynki oddzielała droga wewnętrzna biegnąca równolegle do bulwaru. Neagley zaparkowała w niej mustanga obok czarnego lincolna.

– Nie byłoby mnie stać na taki lokal – zauważył Reacher.

– Już zarezerwowałam ci pokój.

– Zarezerwowałaś czy zapłaciłaś?

– Obciążą mój rachunek.

– Nie będę mógł ci oddać.

– Zapomnij o tym.

– Muszą brać kilkaset dolców za noc.

– Pokryję koszty. Może weźmiemy jakieś łupy.

– Pod warunkiem że źli faceci są bogaci.

– Zapewniam cię, że są – odparła. – Muszą być. W przeciwnym razie nie byłoby ich stać na helikopter.

Zostawiła samochód na chodzie, otworzyła ciężkie czerwone drzwiczki i wysiadła na zewnątrz. Reacher uczynił podobnie. Po chwili podbiegł ktoś z obsługi, podając Neagley kwit parkingowy. Odebrała go, obeszła wóz z przodu i mszyła w kierunku głównego holu hotelu. Reacher poszedł za nią. Obserwował, jak się porusza. Płynęła, jakby nic nie ważyła. Przemknęła przez zatłoczony, kręty korytarz i wyłoniła się przed okazałą recepcją. Reacher dostrzegł biurko, przy którym obsługiwano gości, biurko z dzwonkiem oraz biurko konsjerża. Trzy oddzielne biurka. Oprócz nich w pomieszczeniu znajdowały się obite jasnym aksamitem fotele, w których siedzieli elegancko ubrani ludzie.

– Wyglądam jak jakiś menel – zauważył Reacher.

– Albo miliarder. Dzisiaj nie sposób tego stwierdzić na podstawie ubrania.

Zaprowadziła go do kontuaru i zameldowała. Pokój Reachera został zarezerwowany na nazwisko Thomasa Shannona potężnego kontrabasisty grającego w zespole Stevie Raya Vaughana, który był ulubieńcem Reachera. Uśmiechnął się. Jeśli było to możliwe, wolał nie pozostawiać śladów w dokumentach. Zawsze tak postępował. Zwyczajny odruch. Odwrócił się do Neagley i skinął głową, wyrażając podziękowanie.

– Jakim nazwiskiem się posługujesz? – zapytał.

– Prawdziwym – odpowiedziała. – Nie bawię się już w takie gierki. To zbyt skomplikowane.

Recepcjonistka wręczyła Reacherowi elektroniczną kartę do drzwi, a ten wsunął ją do kieszeni koszulki. Odwrócił się od kontuaru i spojrzał na salę. Marmury, rzucające przyćmione światło kandelabry, gruby dywan, kwiaty w ogromnych szklanych wazonach. Woń perfum unosząca się w powietrzu.

– Pora wziąć się do roboty – oznajmił.

***

Przystąpili do pracy w dwupokojowym apartamencie Neagley. Część pełniąca funkcję salonu była wysokim, dostojnym, kwadratowym pomieszczeniem utrzymanym w niebieskiej i złotej tonacji. Równie dobrze mogłaby być jedną z sal pałacu Buckingham. Przy oknie stało biurko z dwoma laptopami. Obok leżało puste gniazdo na telefon komórkowy i duży otwarty kołonotatnik z rodzaju tych, które we wrześniu kupują uczniowie ogólniaka. Na samym końcu znajdowało się kilka zadrukowanych kartek. Formularze. Pięć sztuk. Pięć nazwisk, pięć adresów, pięć numerów telefonów. Dane członków ich zespołu, oprócz dwóch, którzy odeszli, i dwóch, którzy byli na miejscu.

– Opowiedz mi o Stanie Lowreyu – poprosił Reacher.

– Niewiele jest tu do opowiadania. Odszedł z wojska, przeprowadził się do Montany i wpadł na ciężarówkę.

– Pieskie życie zakończone śmiercią.

– Mnie to mówisz?

– Co robił w Montanie?

– Zajmował się hodowlą owiec i produkcją masła.

– Sam?

– Miał dziewczynę.

– Nadal tam mieszka?

– Pewnie tak. Mieli dużo ziemi.

– Dlaczego akurat owce? Czemu zajął się produkcją masła?

– W Montanie nikt nie potrzebuje usług prywatnego detektywa, a właśnie tam mieszkała jego dziewczyna.

Reacher skinął głową. Na pierwszy rzut oka Stan Lowrey nie nadawał się na bohatera wiejskiego romansu. Był potężnie zbudowanym czarnoskórym facetem pochodzącym z obskurnego przemysłowego miasteczka w zachodniej Pensylwanii, giętkim jak pejcz i twardym jak podkład kolejowy. Jego środowiskiem naturalnym wydawały się mroczne zaułki i sale bilardowe. Miał jednak w genach coś, co silnie łączyło go z ziemią. Reacher nie był zaskoczony, że facet został hodowcą. Mógł sobie wyobrazić Staną w starej znoszonej kurtce, stojącego po kolana w trawie pod ogromnym sklepieniem nieba. Zmarzniętego, lecz szczęśliwego.

– Dlaczego nie udało ci się skontaktować z pozostałymi? – zapytał.

– Nie mam pojęcia – odparła Neagley.

– Czym ostatnio zajmował się Franz?

– Nikt tego nie wie.

– Jego nowa żona nic ci nie powiedziała?

– Nie jest nowa. Byli ze sobą od pięciu lat.

– Dla mnie jest nowa.

– Nie mogłam jej przesłuchać w sensie dosłownym. Zadzwoniła, aby powiedzieć, że jej mąż nie żyje. Może nie miała o niczym pojęcia.

– Będziemy musieli ją o to zapytać. Od tego trzeba zacząć.

– Po tym jak ponowimy próbę skontaktowania się z pozostałymi. – Neagley skinęła głową.

***

Reacher sięgnął po pięć wydruków, podał trzy Neagley i zostawił dwa sobie. Ona zadzwoniła z komórki, on z hotelowego telefonu stojącego na kredensie. Reacher miał numer Dixon i O’Donnella – Karli i Dave’a mieszkających na Wschodnim Wybrzeżu, w Nowym Jorku i dystrykcie Kolumbii. Żadne nie podniosło słuchawki. Usłyszał ich dawno niesłyszane głosy nagrane na automatycznej sekretarce. Pozostawił obojgu identyczną wiadomość: Mówi Jack Reacher. Frances Neagley przesyła komunikat dziesięć-trzydzieści z hotelu Beverly Wilshire w Los Angeles w Kalifornii. Rusz tyłek i oddzwoń. Odłożył słuchawkę i spojrzał na Neagley, która nagrywała podobne przesłanie dla Tony’ego Swana.