Изменить стиль страницы

Nagle obok, niemal go potrącając, powoli przejeżdża ciężarówka. W ciężarówce siedzą okutani w szynele czerwonoarmiści z karabinami. Na kołach ciężarówki pobrzękują łańcuchy. Łapin zatrzymuje się. Odprowadza ciężarówkę spojrzeniem załzawionych oczu. Co? Na tablicy rejestracyjnej zamiast numerów widnieje duży biały napis: KOTLETY. Kotlety! Tam są kotlety! Nagle odczuwa to ostro, jasno, każdą komórką swego ciała.

Odrzuca czajnik i machając rękami, zaczyna biec za ciężarówką. Podskakuje na kościstych wychudzonych nogach, rękawice spadają mu z kościstych czarnych rąk, zwisają na gumkach. Biegnie za ciężarówką. Ta pełznie powoli. Można ją dogonić. Tam są kotlety! Widzi je, nasadzone na bagnety czerwonoarmistów. Setki, tysiące kotletów!

– A daj kotleta! – pokrzykuje jak kogut.

– Ko… ko… tleta!

– I ko… ko… tleta!

– Kot!., kot!… Kot!… le!… ta!…

Serce mu wali, wali, wali. Wali potężnie. Jak dom nr 6. Jak Irtysz w maju 1918 roku. Jak Gruba Berta. Jak blokada. Jak Bóg.

Nogi mu się zaplątały. Przechyla się na bok. Skrzypi. Pęka. I pada po kawałku na ubity ciężarówkami śnieg jak przegniłe drzewo. Białawe opary połykają ciężarówkę.

Serce stuka:

pdum

p-dum

py-dum

I zatrzymuje się. Na zawsze.

Łapin otworzył oczy. Płakał. Z członka wypełzały do wody skrzepy spermy. Ręka Wiki mu pomagała. Nogi Łapina trzęsły się konwulsyjnie.

– Jak gęsta śmietana. – Ogromne, mokre usta Wiki poruszyły się przy uchu Łapina. – Rzadko się ruchasz?

Płacze dziewczyna

14.11.

Restauracja”Bałaganczik”. Zaułek Triochprudny 10.

Pustawa sala restauracji. Nikołajewa wyszła z toalety, podeszła do stolika. Paląc papierosa, siedziała przy nim Lida: 23 lata, zgrabna figura modelki, opięta skórzanym kombinezonem, średni rozmiar biustu, długa szyja, malutka głowa z bardzo krótką fryzurą, ładniutka buzia.

– Kibel jest tu na dole. – Nikołajewa usiadła naprzeciw Lidy. – Niewygodnie.

– Za to dają ekstra żarcie. – Lida obracała coś w ustach.

– Mają kucharza Francuza. – Nikołajewa rozlała do kieliszków czerwone wino. – Tak, na czym skończyłam?

– Cin-cin. – Lida podniosła kieliszek. – Na gołym blondynie z niebieskimi oczami.

– Cin-cin – stuknęła się z nią Nikołajewa.

Wypiły. Nikołajewa wzięła do ust oliwkę, pożuła, wypluła pestkę.

– Ale to nawet nieważne, goły, niegoły. Rozumiesz, ni chuja czegoś podobnego nie zaznałam, nigdy nic nie ćpałam. Po prostu… jakbym omdlała… i tak jakoś słodko mi było na sercu… jakoś… jakby… nie wiem… normalnie… nie wiem. No, jak z mamą w dzieciństwie. Potem okropnie się poryczałam. Rozumiesz?

– I naprawdę cię nie przerżnął?

– Naprawdę.

Lida pokręciła głową:

– No tak. Jedno z dwojga: albo to jacyś narkomani, albo sataniści.

– Nic mi nie wstrzykiwali.

– Przecież mówiłaś, że film ci się urwał.

– Tak, ale nie ma żadnych śladów! Żyły mam całe.

– No, można i nie w żyłę. Miałam jednego klienta, to kokainę do dupy se wpychał. I odlatywał. Mówił, że tak się przegroda nosowa nie psuje.

Nikołajewa przecząco pokręciła głową.

– Nie, nie, Lida, to w ogóle nie narkomani. Coś innego. Wiesz, jaką oni mają kasę? Poważna firma. To się czuje.

– No to sataniści. Ty pogadaj z Birutią. Raz ją ruchali sataniści.

– I jak? Ostro było?

– A nie, ale ją tak krwią kogucią wymazali, że potem nic, tylko się myła i myła…

– Ale tu moja krew bryzgała, nie koguta.

Lida zgasiła papierosa.

– Czegoś tu nie rozumiem.

– Ja też.

– Ala, a nie byłaś nawalona?

– Coś ty!

– N-tak… A z tym sercem, mówisz… że to… ostre wrażenie… To tak, jakbyś się w kimś zakochała?

– Silniejsze… cholera wie, jak to wyjaśnić… No… kiedy kogoś bardzo ci żal, a on jest ci bardzo bliski. Tak bliski, tak bliski, że człowiek gotów jest wszystko mu oddać, wszystko, no… no… to…

Nikołajewa zaczęła łkać. Usta jej drżały. Nagle wybuchnęła takim płaczem, jakby wymiotowała. Szlochała spazmatycznie.

Lida złapała ją za ramiona.

– Ala, słonko, uspokój się…

Ale Nikołajewa płakała coraz bardziej.

Patrzyli na nią nieliczni goście restauracji. Głowa jej drżała. Wbiła sobie palce w usta, zaczęła się zsuwać z krzesła.

– Aleczka, Ala! – Lida ją podtrzymywała.

Ciało Nikołajewej wiło się i drżało. Twarz poczerwieniała. Podszedł do nich kelner.

Łkania wyrywały się z ust Nikołajewej razem ze śliną; trzęsła głową, łzy płynęły jej po policzkach. Bezsilnie osunęła się na podłogę. Lida schyliła się, zaczęła ją policzkować. Potem nabrała w usta wody mineralnej z butelki i prysnęła na czerwoną, wykrzywioną twarz przyjaciółki.

Ta wciąż płakała. Aż ochrypła. Aż ją chwyciła czkawka. Wyginała się na podłodze, dygotała jak epileptyczka.

– Boże, co jej jest? – Lida trzymała ją przerażona.

– Dajcie amoniaku! – poradził głośno grubawy mężczyzna. – To typowy atak histerii.

Kelner schylił się, zaczął głaskać Nikołajewą. Ta puściła siarczystego bąka. Zaszlochała z nową siłą. Podeszła jakaś kobieta.

– Coś jej się stało?

– Ktoś ją źle potraktował. – Lida patrzyła przerażona. – Koszmar! Nigdy jej takiej nie widziałam… Ala, słonko… no, Ala! Ojej, może wezwijmy lekarza!

Kobieta wyjęła komórkę. Wybrała 03.

– A co mam powiedzieć?

– Co za różnica! – Lida zamachała ręką. – Nie mogę na to patrzeć!

– No… ale przecież trzeba coś powiedzieć…

– Niech pani powie, że… – Zatroskany kelner otworzył małe usta. – Płacze dziewczyna…

Karowi

21.40.

Pustkowie w okolicy pasażu Karamzina.

Srebrzyste audi A8 stało z wyłączonymi reflektorami. W aucie siedzieli: Dato, Wołodia Słoma i Łom. Z przejezdnej części skręcił ciemnogranatowy lincoln navigator. Podjechał. Zatrzymał się dwanaście metrów od audi. Wysiedli z niego Uranow i Frop. Uranow trzymał w ręku walizkę.

Dato, Słoma i Łom wyszli z samochodu. Dato podniósł rękę. Uranow w odpowiedzi podniósł swoją. Uranow i Frop podeszli do Dato.

– Witaj, kochany. – Dato wyciągnął małą dłoń z pulchnymi palcami.

– Witaj, Dato. – Uranow podał mu długą i chudą rękę.

Wymienili krótki uścisk.

– Skąd takie opóźnienie? – zapytał Uranow. – Jakieś problemy?

– Był jeden problem, kochany. Ale już go wyeliminowaliśmy. Teraz wszystko jest w porządku.

– Coś z dostawą?

– Nie. Sprawy wewnętrzne.

Uranow kiwnął głową. Rozejrzał się.

– No co, zaczynamy?

– Zaczynaj, kochany.

Uranow podniósł rękę. Frop otworzył tylne drzwi jeepa. Wysiadła z niego Mer. Podeszła do samochodu Dato.

Łom otworzył bagażnik. Leżał tam kufer-lodówka. Łom go otworzył. W kufrze pobłyskiwał lód.

Mer zdjęła granatowe skórzane rękawiczki, schowała je do kieszeni. Przez chwilę stała i patrzyła na lód. Potem położyła na nim ręce. Zamknęła oczy.

Wszyscy zamarli.

Minęły 2 minuty 16 sekund.

Mer otworzyła usta. Z gardła razem z wydechem wyrwał jej się jęk. Zdjęła ręce z lodu i przycisnęła do swoich zaczerwienionych policzków.

– W normie.

Mężczyźni odetchnęli z ulgą. Uranow przekazał Dato walizkę. Dato otworzył ją, spojrzał na paczki dolarów. Kiwnął głową, zamknął walizkę. Mer odwróciła się i poszła do swojego samochodu. Łom zamknął kufer, wyjął z bagażnika, podał Fropowi. Frop zaniósł do samochodu. Łom zatrzasnął bagażnik.

– Kiedy następna partia? – zapytał Dato.

– Mniej więcej za dwa tygodnie. Zadzwonię. – Uranow włożył ręce do kieszeni beżowego płaszcza.

– Dobrze, kochany.

Uranow energicznie uścisnął mu dłoń, odwrócił się i raźnym krokiem ruszył do samochodu. Dato, Łom i Słoma wsiedli do audi.