Изменить стиль страницы

– Nie sprzedaję.

– Dlaczego?

Hasan splótł ręce. Dotknął kciukami koniuszka ostrego garbatego nosa.

– No… Nie sprzedaję i już.

Dato uśmiechnął się szerzej niż zwykle.

– Nie rozumiem cię, Hasan. Dlaczego nie sprzedajesz? Cena ci nie odpowiada? Chcesz więcej?

– Nie. Cena ta sama. Zawsze mi odpowiadała.

– No to o co chodzi?

– O nic. Po prostu – nie chcę.

Dato spojrzał na niego uważnie.

– Wspólasie, co z tobą? Chory jesteś? Masz jakieś problemy?

– Nie jestem chory, brachu. I nie mam żadnych problemów. Ale towaru nie sprzedaję.

Dato zamilkł. Wyciągnął złotą papierośnicę. Wyjął papierosa i powoli go zapalał. Zrobił parę kroków. Zwrócił się do Hasana:

– Więc po co przyniosłeś towar, skoro nie chcesz go sprzedawać?

– Żeby ci, brachu, pokazać.

– Widziałem go wcześniej. Nie raz.

– A to pooopatrz jeszcze raz. Poooopatrz uważnie.

Hasan wstał. Otworzył zamki skrzyni. Odsunął metalowe wieko. Pod nim była biała plastikowa pokrywa. Hasan pociągnął za nią. Otworzył. W środku leżała lodówka. Całkowicie zasypana piachem.

Dato na mgnienie zastygł z papierosem w ustach.

– Teraz rozumiesz, Dato, dlaczego Hasan nie chce ci sprzedać towaru?

Dato spojrzał na piach:

– Teraz rozumiem.

Hasan podszedł do niego bardzo blisko.

– Szczury nam się zalęgły, brachu. Tłuste, kurwa, szczury.

– Traktor wie? – zapytał Dato.

– Na razie nie. Po chuja ma wiedzieć?

Dato włożył rękę w piach. Pogmerał. Zaczerpnął garść. I z pasją cisnął na podłogę.

– Padaka!

– Ale to na pewno nie dilerzy.

– To kto w takim razie? Twoi?

– Znam swoich. I oni mnie. Rękę bym sobie dał uciąć.

– Rękę… rękę… – Dato gniewnie splunął. – Swoi też podgryzają. Kurwy! Padaka! Hasan, szukaj sam. Ja do blondynów nie pojadę. Oddam pieniądze i szlus.

– Poczekaj, brachu.

– Jakie poczekaj? Tobie skroili, twój problem. Pojedziesz do nich sam na układy.

– Nie ściemniaj, brachu. To nie mój problem. To nasz problem.

– Ni chuja! Ciebie zahaczyli, co ja mam do tego?

– To, że szczur żyje w twoim domu.

– Co? Jaki, kurwa, szczur?

– Tłusty. I śpi u ciebie. I chleb twój je.

Dato wlepił w niego wzrok.

Hasan pogrzebał w kieszeniach. Wyjął okrągłą drewnianą tabakierkę. Zamknął pokrywę lodówki. Otworzył tabakierkę. Była w niej kokaina. Odsypał trochę na pokrywę. Wyciągnął kościaną rurkę i plastikową kartę.

– Chodź poinhalujemy, brachu. Ja już od trzech dni nie śpię.

– To co… szczur, mówisz? U mnie? Co ty za wałki wstawiasz?

– Nie wstawiam, Dato.

– I który to?

– Nie poganiaj mnie.

– Co, kurwa, nie poganiaj? Który?

Hasan szybko roztarł kartą kokainę. Oddzielił dwie grube kreski. Podał Dato rurkę.

– Masz, brachu.

Dato wziął rurkę. Nachylił się. I szybko wciągnął nosem swoją kreskę. Oddał rurkę Hasanowi. Ten wsadził ją do garbatego nosa. Powoli wciągnął połówkę kreski jedną dziurką. Potem resztę – drugą.

– A jak to wytrybiłeś? – Dato pociągał nosem. – Ty się przecież z moimi nie spikasz. Jak to wytrybiłeś? Co, u mnie wesz się zalęgła?

– Masz porządną kadrę, Dato.

– No to kto, do kurwy nędzy?!

– Poczekaj. – Hasan oddzielił jeszcze dwie kreski. – Chodź, dofukamy. A ja ci powiem, co trzeba robić.

– Robić… robić… A! – Dato kopnął kartonowe pudło. Z dziury posypała się kasza gryczana.

Hasan wciągnął swoją kreskę. Dato machnął ręką.

– Nie chcę.

Hasan wciągnął drugą kreskę. Schował tabakierkę z rurką. Wytarł nos chustką.

– No to tak zrobimy. Zamkniemy to. I zaniesiesz do siebie.

– Na chuja mi piach?

– Niech twoi myślą, że wszystko jest w porządku.

– A hajc?

– Dasz mi tylko teczkę. A kasę wyjmiesz.

– No?

– Skrzynię odwieziesz do siebie. A potem zaczniemy polowanie na szczura.

– To trybisz w końcu kto czy nie?

Hasan zbliżył się. Szepnął mu coś na ucho.

– A lód jest u niego?

– Nie.

– To gdzie jest lód? Już u blondynów?

– Nie, nie, Dato. Lód jest u ciebie w domu.

Dato wlepił w niego wzrok.

– Co? Gdzie?

– W zamrażarce.

– U mnie?

– U ciebie, u ciebie, Dato.

– I kto to zrobił?

– Twoja Natasza.

Bosch

21.00.

Mieszkanie Dato. Ulica Mała Bronna 7.

Obszerna kuchnia. Białe meble. Drogi sprzęt. Na ogniu pozłacany garnek z wodą.

Na marmurowej podłodze leżał związany Pomarańcz: 29 lat, rudy, masywne ciało byłego sportowca.

W kącie siedziała Natasza: 26 lat, ładna, z długimi nogami, w rozdartej różowej sukience. Przykuta kajdankami do kaloryfera.

Przy stole siedzieli Dato i Hasan Ślepy. Obok stali Łom i Pieka: szerokie ramiona, muskularni, małe ogolone głowy i grube szyje.

Przed Dato stała opróżniona do połowy butelka wódki Jurij Dołgoruki. Hasan rozcierał na talerzu porcję kokainy.

Dato nalał sobie wódki. Wypił. Bez pośpiechu zapalił papierosa. Spojrzał na Nataszę.

– Jednego, kurwa, nie rozumiem. Zabij mnie, zarżnij – nie pojmuję. Czego ci brakowało?

Natasza milczała. Utkwiła wzrok w nodze od stołu.

– Wyciągnąłem cię z gówna, pomogłem twojemu bratu, matce pomogłem. Woziłem na Karaiby, ubrałem, kurwa, jak księżnę Dianę. Jebałem codziennie. Czego ci brakowało?

Natasza milczała.

– Tak. Baby to zagadka. – Dato wypuścił dym. – Co, Hasan? Trzeci raz mam wtopę ze szczurem. O co chodzi?! Przeznaczenie, kurwa?

– Nie wiem, brachu. – Hasan wciągnął nosem porcję. – Może i przeznaczenie.

– Do tego, kurwa, ni chuja we łbie mi się nie mieści: no, ożeniłabyś trefny lód, no, wyjęłabyś pół stówy. Ale co dalej? Co dalej? Gdzie byś się zadekowała? Co, pod ziemię byś się zapadła? I co, pół kafla – to dla ciebie taka duża kasa?

Natasza milczała.

– Dato, zostaw ją. – Hasan wytarł nos. – Baba zawsze jest na drugim planie.

– Człowiek uczy się przez całe życie… – Dato strząsnął popiół. Popatrzył na garnek.

– No jak, gotuje się?

Pieka zajrzał do garnka.

– Zaczyna.

Pomarańcz poruszył się na podłodze. Łom przycisnął go nogą.

– Leżeć.

– Dato, psem twoim będę, jak to mój pomysł. Psem – wymamrotał Pomarańcz.

– Psem to ty nie będziesz – Dato spojrzał z ukosa na jego rudą, spoconą głowę – bo już nim jesteś.

– Mnie Szakro dwa razy przystawiał klamkę do głowy. Wtedy, w Dagomysie, i po weselu. O blondynach słyszał od Awery.

– Od Awery? – uśmiechnął się Hasan. – Awera już gryzie piach.

– Robił wjazdy do Szakro, ten mu jeszcze wisiał za „Tybet”. – Pomarańcz uniósł głowę. – I wtedy wychlapał mu o blondynach i o lodzie. Mówi: jest duży tort, bierz. Nabijesz kabzę, to oddasz.

– I co, Szakro kazał ci schaltować Hasanowi? – zapytał Hasan.

– Szakro chce wziąć dolę za lód.

– Co? – uśmiechnął się Dato. – Co ty, ścierwo, łoisz? Awerę przecież sprzątnęli, jaki, kurwa, dług, jaki „Tybet”?

– On chce iść na przypał bez Awery. Chujem byłbym, Dato. Mnie jego ogary sprzedały, że jest teraz goły, że ma z Rybą na pieńku, a ciebie chcą wydymać.

– I zgarnąć pulę? – uśmiechnął się Dato.

– Chcą zgarnąć.

– Na bezczyla? Bez ścinki?

– Powiedział mi: chodź, wyjmij porcję, to zobaczę. Nie wyjmiesz – to zejdziesz.

– A co chce zobaczyć?

– No… jak ty się wykładasz.

Dato zgasił papierosa. Wstał. Podszedł do Pomarańcza. Włożył ręce do kieszeni. Zakołysał się na czubkach palców.

– Nno tak… Ty psie, całkiem się zbiesiłeś. Zupełnie straciłeś wyczucie.

Kiwnął do Pieki. Ten zdjął garnek z ognia. Łom przycisnął butem głowę Pomarańcza do niebieskawej marmurowej podłogi.

– Kurwą byłbym, Dato… Hasan… przysięgam… – mamrotał Pomarańcz.

Pieka siadł mu na nogach i zaczął lać wrzątek na plecy.

Pomarańcz krzyknął i zaczął się szarpać.