Изменить стиль страницы

Skierował promień w stronę, z której dochodził dźwięk, ale światło tylko odbiło się od gęstej, ruchomej kurtyny śniegu.

Który okazał się twardy niczym mur, sięgający powyżej kolan. Wołając psa, Cal przedzierał się przez zaspy, próbując namierzyć miejsce, z którego dochodziło wycie. Wydawało się, że dźwięk dobiega zewsząd i znikąd.

Usłyszał za sobą jakiś hałas i obrócił się gwałtownie, chwytając latarkę jak broń.

– Hej, nie niszcz sił wsparcia! – zawołał Fox. – Jezu, to jakiś horror. – Złapał Cala za ramię, Gage stanął z drugiej strony. – Hej, Klusek! Nigdy nie słyszałem, żeby tak wył.

– Skąd wiesz, że to pies? – zapytał cicho Gage.

– Wracaj do środka – rozkazał mu Cal. – Nie możemy zostawić kobiet samych. Znajdę swojego psa.

– O tak, a my cię zostawimy w tej pieprzonej śnieżycy. – Gage wcisnął zlodowaciałe ręce do kieszeni i obejrzał się za siebie. – Poza tym.

Szły, trzymając się pod ręce i oświetlając drogę latarkami. Cal musiał przyznać, że to miało sens. Włożyły też kurtki i pewnie buty, podczas gdy oni wybiegli tak, jak stali.

– Idźcie do domu! – zawołał, próbując przekrzyczeć wiatr. – Znajdziemy Kluska i zaraz wracamy.

– Idziemy albo wszyscy, albo nikt. – Quinn puściła ramię Layli i wzięła Cala pod rękę. – To dotyczy też Kluska Nie trać czasu – poradziła, zanim zdążył coś powiedzieć. Powinniśmy się rozdzielić, prawda?

– Parami. Fox i Layla, spróbujcie tam, Quinn i ja pójdziemy tędy. Gage i Cybil, cofnijcie się. Klusek musi być blisko. Nigdy nie odchodzi daleko.

Klusek wydawał się przerażony, pomyślał Cal, nie chcąc mówić o tym na głos. Jego głupi, leniwy pies wył jakby był śmiertelnie przerażony.

– Chwyć mnie ręką za pasek i trzymaj się mocno – polecił dziewczynie.

Syknął, gdy poczuł na skórze lodowatą rękawiczkę Quinn. Nie uszli nawet pół metra, kiedy poza wyciem usłyszeli coś jeszcze.

– Słyszałaś?

– Tak. Śmiech. Tak mógłby się śmiać podły, mały chłopiec.

– Wracaj…

– Nie zostawię tego psa w lesie. Potworny podmuch wiatru uderzył w nich niczym sztormowa fala, rozrzucając wielkie bryły śniegu i lodowate igły. Cal usłyszał trzask pękających gałęzi, głośny niczym wystrzał. Idąca za nim Quinn potknęła się i siła wiatru niemal powaliła ich oboje na ziemię.

Postanowił, że zaprowadzi dziewczynę do domu, zamknie ją w jakiejś cholernej szafie, jeśli będzie musiał i wróci sam poszukać psa.

Już miał się odwrócić, żeby złapać ją za rękę, gdy ich zobaczył.

Pies siedział na tylnych łapach, zakopany do połowy w śniegu, z uniesionym łbem, i wył rozpaczliwie.

Kilka centymetrów nad ziemią unosił się chłopiec. Chichotał, o ile tak można było nazwać ohydny dźwięk, który wydawał.

Przy kolejnym podmuchu wiatru wyszczerzył zęby w uśmiechu. Klusek był już zakopany do szyi.

– Odejdź, do cholery, od mojego psa.

Cal rzucił się do przodu, ale wiatr odrzucił go w tył, tak że wraz z Quinn upadli na ziemię.

– Zawołaj go! – krzyknęła Quinn. – Zawołaj, niech tu przyjdzie! – Ściągnęła rękawiczki, włożyła palce do ust i zagwizdała przenikliwie, podczas gdy Cal bez przerwy nawoływał psa.

Klusek trząsł się jak galareta, a chłopiec rechotał.

Cal wołał i przeklinał, czołgał się do przodu, a śnieg zasypywał mu oczy i mroził dłonie. Słyszał za sobą krzyki, ale zebrał wszystkie siły, żeby przeć do przodu, dotrzeć tam, zanim kolejny powiew wiatru pochowa psa pod śniegiem.

Utonie, myślał Cal, pełznąc, czołgając się, ślizgając. Jeśli zaraz nie dotrze do Kluska, pies zginie w tym oceanie śniegu.

Poczuł czyjeś palce zaciskające się na kostce, ale dalej parł przed siebie.

Zacisnął zęby, rzucił się na oślep i schwycił zgrabiałymi palcami obrożę Kluska. I popatrzył w lśniące diabelską zielenią oczy z czerwoną obwódką.

– Nie dostaniesz go. Pociągnął. Ignorując skowyt Kluska, szarpnął jeszcze raz, desperacko, z całej siły. Klusek piszczał i wył, jednak ani drgnął, jakby został zalany cementem.

Quinn była już przy nich, leżała na brzuchu i rozkopywała rękami śnieg.

Fox pośliznął się obok nich, przeciął śnieg niczym szrapnel. Cal zebrał wszystkie siły i jeszcze raz popatrzył w oczy potwora lśniące w twarzy chłopca.

– Powiedziałem, że go nie dostaniesz. Pociągnął za obrożę i nagle miał w objęciach drżącego, skamlącego psa.

– Już w porządku, już dobrze. – Przycisnął twarz do mokrego, lodowatego futra. – Wynośmy się stąd.

– Posadzimy go przy kominku. – Layla próbowała pomóc Quinn wstać, Cybil podnosiła się z klęczek. Gage podał jej rękę, po czym wyciągnął ze śniegu Quinn.

– Możesz iść? – zapytał ją.

– Tak, tak. Chodźmy do domu, wracajmy, zanim ktoś coś sobie odmrozi.

Ręczniki i koce, suche ubrania, gorąca kawa. Brandy – nawet dla Kluska – rozgrzały zmarznięte kości. W kominku zapłonęły świeże kawałki drewna.

– On pochwycił Kluska. Biedak nie mógł uciec. – Ca] siedział na podłodze, trzymając łeb psa na kolanach. – Nie mógł się ruszyć. Chciał go zakopać w śniegu. Głupiego, nieszkodliwego psa!

– Czy to zdarzało się już wcześniej? – zapytała go Quinn. – Krzywdził już zwierzęta?

– Na kilka tygodni przed Siódemką niektóre tonęły, więcej ginęło na drogach. Czasami zwierzaki robiły się agresywne. Ale nigdy w ten sposób. To była…

– Demonstracja. – Cybil szczelniej owinęła kocem stopy Quinn. Chciał, żebyśmy zobaczyli, do czego jest zdolny.

– Może też chciał zobaczyć, do czego my jesteśmy zdolni – powiedział Gage, a Cybil popatrzyła na niego z zaciekawieniem.

– Chyba masz rację. Czy potrafimy przerwać jego uścisk? Pies nie jest człowiekiem, łatwiej nim kierować. Nie obraź się, Cal, ale poziom umysłowy twojego Kluska można porównać do poziomu niemowlaka.

Cal delikatnie i czule pociągnął jedno z kłapciastych uszu.

– Jest głupi jak but.

– Chłopak chciał się popisać. Skrzywdził to biedne stworzenie dla zabawy. – Layla uklękła i pogłaskała Kluska po grzbiecie. – To zasługuje na rewanż.

Zaintrygowana Quinn przechyliła głowę.

– Co masz na myśli?

– Jeszcze nie wiem, ale na pewno coś wymyślimy.

ROZDZIAŁ 18

Cal nie wiedział, o której poszli spać, ale kiedy otworzył oczy, pokój rozjaśniało blade światło zimowego poranka. Zobaczył, że śnieg wciąż pada idealnymi, grubymi płatkami jak z hollywoodzkiego filmu.

W ciszy, jaka panowała tylko podczas śnieżycy, słyszał miarowe, pełne satysfakcji chrapanie. Klusek leżał rozciągnięty w nogach łóżka niczym futrzasty koc. Zwykle Cal nie pozwalał mu spać w łóżku, ale w tej chwili psie pochrapywanie, ciężar i ciepło wydawały się jak najbardziej na miejscu.

Od tej chwili, postanowił, nie puści tego zwierzaka samego ani na krok.

Stopę i kostkę miał uwięzioną przez psa, więc uniósł się na łokciach, próbując się uwolnić. Quinn poruszyła się, westchnęła, przytuliła mocniej do niego i wcisnęła mu nogę między kolana. Miała na sobie flanelową piżamę, która zwykle nie dodawała kobietom seksapilu, i w nocy przygwoździła mu ramię tak, że teraz czuł mrówki w całym ręku, powinien więc być przynajmniej lekko poirytowany.

Jednak z tym także czuł się dobrze.

Za oknem padał śnieg rodem z filmu, a oni leżeli razem w ciepłym łóżku i Cal nie potrafił znaleźć żadnego powodu, dla którego miałby nie wykorzystać sytuacji.

Uśmiechając się, wsunął rękę pod piżamę Quinn i dotknął ciepłej, gładkiej skóry. Ujął pierś dziewczyny i poczuł pod palcami bicie serca, powolne i rytmiczne jak chrapanie Kluska. Patrząc na twarz Quinn, pogłaskał leniwie jej pierś palcami, podrażnił lekko sutek, podniecony na myśl o tym, jak bierze go w usta i pieści językiem.

Znowu westchnęła.

Zsunął rękę, czubkami palców dotykając brzucha, a potem uda Quinn i znowu powrócił do piersi. I dalej, w dół i w górę, delikatne muśnięcia zbliżające się coraz bardziej do celu.

Wydała przez sen miękki i bezradny dźwięk.