Изменить стиль страницы

– Papier… Zapraszasz kobiety?

– Tak. – Podjął tę decyzję, gdy wyjrzał przez okno. – Zrób zakupy… Sam coś wymyśl. Będę w domu tak szybko, jak to możliwe.

Zamknął telefon i zgasił światła nad torami, gdy do sali wszedł ojciec.

– Wszystko załatwione? – zapytał Cal.

– Tak. Po tym, jak ojciec rozejrzał się po ciemnej sali, Cal się domyślił, że Jim obawia się utraty nie tylko intratnego piątkowego wieczoru, ale i całego weekendu.

– Nadrobimy to, tato.

– Racja. Jak zawsze. – Klepnął syna w ramię. – Wraca do domu. Quinn ze śmiechem otworzyła drzwi.

– Czyż to nie wspaniałe! Powiedzieli, że może spaść dziewięćdziesiąt centymetrów, a nawet więcej! Cyb robi gulasz, a Layla kupiła dodatkowe baterie i świeczki, na wypadek, gdyby wyłączyli prąd.

– Dobrze. Doskonale. – Cal otupywał śnieg z butów. Spakujcie to i wszystko, co będzie wam potrzebne. Jedzie my do mnie.

– Nie bądź niemądry. Poradzimy sobie. Możesz zostać. Otrzepawszy się ze śniegu na tyle, na ile mógł, Cl wszedł do środka i zamknął drzwi.

– Mam mały generator gazowy, który zasila niewielkie urządzenia, na przykład studnię, co oznacza, że można spuszczać wodę w toaletach.

– Och. Toalety! Nie pomyślałam o tym. Ale jak zmieścimy się wszyscy w twojej furgonetce?

– Jakoś się zmieścimy. Spakujcie swoje rzeczy. Zajęło im to pół godziny, ale Cal czekał cierpliwie.

W końcu jego bagażnik uginał się od zapasów, których w, starczyłoby na tygodniową wyprawę do dżungli. A on sam siedział ściśnięty w kabinie z trzema kobietami. Powinien był poprosić Foxa, żeby podjechał i zabrał jedną z nich. Poza tym Fox mógłby też wziąć połowę do domu, zapakowanego teraz do jego bagażnika. Ale było i późno.

– Jak pięknie. – Layla przysiadła na kolanie Quina trzymając się mocno tablicy rozdzielczej. Wycieraczki z całych sił starały się zmieść z szyby płaty śniegu. – Wiem, że będzie niezły bałagan, ale tu jest tak pięknie, tak inaczej niż w mieście.

– Pamiętaj o tym, gdy będziesz się biła o łazienkę z trzema facetami – ostrzegła ją Cybil. – I od razu wam mówię, nie myślcie, że będę dla was gotować tylko dlatego, że umiem włączyć kuchenkę.

– Odnotowane – mruknął Cal.

– Jest bajecznie – przyznała Quinn, przekrzywiając głowę z boku na bok, żeby zobaczyć coś zza pleców Layli. – Och, zapomniałam. Dzwoniła moja babcia, wytropiła Biblię. Wnuczka jej szwagierki zeskanuje i prześle mi potrzebne strony. – Wierciła się, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. – Przynajmniej taki jest plan, bo tylko wnuczka umie obsługiwać skaner i załączać pliki, babcia potrafi jedynie wysyłać mejle i przeglądać plotkarskie strony. Mam nadzieję, że już jutro będziemy to wszystko mieli. Czy to nie wspaniale?

Cybil, wciśnięta między Quinn i drzwi, usadowiła się głębiej na swoim kawałeczku fotela.

– Byłoby jeszcze lepiej, gdybyś przesunęła trochę tyłek.

– Ja mam jeszcze Laylę, potrzebuję więcej miejsca. Chcę popcorn – obwieściła Quinn. – Czy na widok takiego śniegu wszyscy mają ochotę na popcorn? Spakowałyśmy go? A może masz w domu? – zapytała Cala. – Może zatrzymamy się i kupimy kilka paczek u Orville'a.

Cal prowadził bez słowa, marząc, aby udało mu się przeżyć najdłuższą, jak sądził, podróż do domu w swoim życiu.

Przedzierał się przez boczne drogi i pomimo że wierzył w swoje auto i własne umiejętności jako kierowcy, skręcając na podjazd przed domem, poczuł ulgę. Został przegłosowany w kwestii ogrzewania i w samochodzie było jak w saunie.

Nawet w tych okolicznościach musiał przyznać, że jego dom i las, wyglądały jak z obrazka. Zasypane śniegiem tarasy, oklejone bielą drzewa i krzewy otaczały budynek, z którego komina wił się dym, a we wszystkich oknach płonęły światła.

Cal przejechał śladami Foxa przez mały most, pod którym lśnił skuty lodem strumień.

Klusek przytruchtał od strony pocztówkowego lasu, zostawiając za sobą głębokie ślady. Machnął raz ogonem i wydał pojedyncze głębokie szczeknięcie.

– Rany, spójrz na Kluska. – Quinn udało się dźgnąć łokciem Cala, gdy parkował. – Wydaje się całkiem szczęśliwy.

– Lubi śnieg. – Cal zaparkował za furgonetką Foxa, uśmiechnął się krzywo na widok przysypanego śniegiem ferrari i zatrąbił. Niech go diabli, jeśli sam ma wnosić cały ładunek tego, bez czego trzy kobiety absolutnie nie mogą się obejść przez jeden lub dwa dni.

Wyciągnął torby z bagażnika.

– To piękne miejsce, Cal. – Layla wzięła od niego kilka paczek. – Currier i Ives * dwudziestego pierwszego wieku. Możemy iść do środka?

– Oczywiście.

– Ślicznie tu jak na obrazku. – Cybil popatrzyła na torby i pudła i wybrała jedno. – Zwłaszcza jeśli nie masz nic przeciwko samotności.

– Nie mam. Zerknęła na Gage'a i Foxa, którzy stanęli w drzwiach.

– Mam nadzieję, że tłum też ci nie przeszkadza. Wnieśli wszystko do środka, zostawiając wszędzie mokre ślady. Cal uznał, że jakaś kobieca intuicja musi być odpowiedzialna za to, że dziewczyny bez słowa po dzieliły się zadaniami. Layla poprosiła go o ścierki i stare ręczniki i zabrała się do wycierania podłogi. Cybil przejęła we władnie kuchnię, gdzie rozstawiała garnki i produkty spożywcze, a Quinn przejrzała zapas pościeli i rozdysponowała łóżka, każąc roznieść bagaże do odpowiednich pokoi.

Naprawdę nie miał nic do roboty, mógł tylko napić się piwa. Gage wszedł do salonu, gdzie Cal poprawiał drewno w kominku.

– W obu łazienkach na górze aż roi się od jakichś dziewczyńskich buteleczek. – Wskazał kciukiem sufit. – Coś ty narobił?

– To, co musiałem. Nie mogłem ich zostawić. Mogły zostać odcięte od świata przez kilka dni.

– I dlatego urządziłeś nam tu sabat czarownic? Twoja kobieta kazała Foxowi pościelić dla mnie łóżko, to znaczy połówkę w twoim gabinecie, w którym najwyraźniej zamieszkamy razem. Wiesz, że ten sukinsyn to łóżkowy koszmar!

– Nic na to nie poradzę.

– Łatwo ci mówić, ty będziesz dzielił łóżko z blondaskiem. Tym razem Cal uśmiechnął się obłudnie.

– Nic na to nie poradzę.

– Esmeralda coś pichci w kuchni.

– Gulasz. I ma na imię Cybil.

– Wszystko jedno, muszę przyznać, że pachnie nieźle. A ona jeszcze lepiej. Ale dostałem po łapach, kiedy próbowałem wziąć paczkę cholernych czipsów do piwa.

– Chcesz gotować dla sześciorga? Gage tylko mruknął, usiadł i położył nogi na stoliku do kawy.

– Ile zapowiadają?

– Około dziewięćdziesięciu centymetrów. – Cal usiadł obok niego w tej samej pozycji. – Kiedyś uwielbialiśmy śnieg. Odwoływali szkołę i mogliśmy jeździć na sankach, urządzać bitwy na śnieżki.

– To były czasy, przyjacielu.

– A teraz odpalamy generator, znosimy drewno do kominka i pędzimy po dodatkowe baterie i papier toaletowy.

– Bycie dorosłym jest do dupy. Jednak pomimo gęstego śniegu padającego za oknami, w pokoju było ciepło i pachniało dobrym jedzeniem. Nie można narzekać, uznał Cal, zanurzając łyżkę w misce gorącego gulaszu, przy którego gotowaniu nie kiwnął nawet palcem. Do tego Cybil podała pierogi, a on miał ogromną słabość do pierogów.

– Niedawno byłem w Budapeszcie. – Gage zajadał gulasz, patrząc na Cybil. – Ten wcale nie jest gorszy od tamtych.

– Właściwie to nie jest węgierski gulasz, tylko serbochorwacki.

– Cholernie dobre żarcie – pochwalił Fox – skądkolwiek pochodzi.

– Cybil sama jest jak wschodnioeuropejski gulasz. – Quinn rozkoszowała się połową pieroga, na którą sobie pozwoliła. – W jej żyłach płynie krew chorwacka, ukraińska, polska… z domieszką francuskiej dla wyczucia mody i snobizmu.

– Kiedy twoja rodzina przyjechała do Stanów? – zapytał Cal.

– Między siedemnastym wiekiem a drugą wojną światową, zależy od gałęzi. – Wiedziała, dlaczego zadał to pytanie. – Nie wiem, czy łączą mnie jakieś więzy pokrewieństwa z Quinn oraz Laylą i czy mam coś wspólnego z tym wszystkim, co się tutaj dzieje. Badam tę kwestię.

– Ale my dwie od razu poczułyśmy więź – powiedziała Quinn.

вернуться

* Currier i Ives – wydawcy litografii.