Изменить стиль страницы

Najpierw opowiedziała o śmierci Lany Smith i Sandry Joliff i obserwowała zmieniający się wyraz jego twarzy, gdy stopniowo uświadamiał sobie, w co się wpakował jego syn.

– Joliffa zaatakowano w Belmarsh, co było nie lada wyczynem, a my nadal nie wiemy, kto za tym stał, ale przypuszczamy, że Joliff przez swoje knowania wszedł temu i owemu w paradę. Prawdopodobnie jeszcze żyje. Niezadługo złożymy mu wizytę.

– A więc mój chłopiec został wykorzystany przez Joliffa, tak?

Maura wzruszyła ramionami.

– Może to Joliff był przez kogoś wykorzystywany i wciągnął do tej sprawy Tommy’ego B. Jeszcze nie wiem. Powoli składamy wszystko w całość. Bomba podłożona w moim samochodzie wkurzyła moich braci, nie mówiąc o mnie. Nie dam się nikomu zastraszyć i niech sobie inni myślą o Terrym co chcą, dla mnie był partnerem nie tylko w łóżku.

Skończyła drinka, Joss nalał jej kolejnego. Dała im czas na przetrawienie jej słów. Wreszcie się odezwała:

– Bardzo mi przykro, Tom, naprawdę. Ale chyba rozumiesz, że nie mieliśmy wyboru. Zwłaszcza że pobito też moją matkę. Nikt by czegoś takiego nie przełknął.

Tommy potrząsnął głową i westchnął.

– Był zasranym draniem, nie przeczę. Wydawało mu się, że połknął wszystkie rozumy. Teraz jest inny świat, Maura. Młodzi ustanawiają własne prawa. Chciał złapać za ogon zbyt wiele srok… kluby z tańcem erotycznym, prostytutki, sama wiesz.

– A narkotyki? W to najchętniej bawi się Joliff.

Tommy wzruszył ramionami.

– Szczerze mówiąc, Maura, wszyscy w tym siedzimy. To prawdziwa kopalnia złota.

– Ale z tego co wiem, twój chłopak wszedł w crack. Nie akceptuję tego biznesu.

Joss był zaskoczony jej hipokryzją.

– Przecież to też kokaina, tylko inaczej spreparowana.

– Ja zostawiam te sprawy młodszym członkom rodziny. Mnie to brzydzi. Nigdy nie zajmowałam się skagiem czy crackiem.

– A co z tym nowym drągiem? Tym crankiem czy jak go tam zwą?

Joss wydawał się mocno zainteresowany jej odpowiedzią.

Maura uśmiechnęła się.

– W tych dniach podciąga się różne rzeczy pod mój znak firmowy. Zdaję się budzić ostatnio coraz większy respekt.

Zadzwonił jej telefon, przyłożyła go do ucha. Popatrzyła na Tommy’ego Rifkinda.

– Przykro mi, Tommy. Już po wszystkim.

Kiwnął głową. Maura była zaskoczona spokojem, z jakim przyjął wiadomość o śmierci dziecka. Ale jeśli alternatywą miały być celebrowane zabiegi Garry’ego z użyciem piły, chyba każdy rodzic odetchnąłby z ulgą.

***

Sarah i Roy czuwali razem przy łóżku Janine.

Drugiego dnia skrzep znalazł drogę do serca i śmierć była kwestią sekund. O 3:28 rano Janine wydała ostatnie tchnienie.

Roy siedział potem jeszcze wiele godzin, trzymając ją za rękę. Dopiero kiedy przyszła Carla z Joeyem, cofnął dłoń. Przytulił córkę i trzymał ją w uścisku, jakby nigdy nie zamierzał jej puścić, a całym jego ciałem wstrząsa szloch.

– Kochanie, ona odeszła i nikogo poza mną przy niej nie było. Żadnego z jej dzieci.

Carla nic nie rzekła, tylko obejmowała ojca. Patrząc na ciało matki, odczuwała wstyd, że nie ma w niej żalu. Janine przez całe życie traktowała ją jak powietrze. Wyglądało na to, że tylko Roy przeżywa stratę. Postarzał się w ciągu tych godzin, a lunatyczny wyraz jego oczu budził w Carli lęk.

Odmawiała z nim modlitwę, kiedy do sali wkroczył wystrojony Benny.

– Odeszła, Ben, twoja matka odeszła – w głosie Roya słychać było ból i gniew.

– Popatrz na swoją matkę, chłopcze, i obyś do końca życia nie zapomniał, że przyczyniłeś się do jej śmierci – dodała lodowatym głosem Sarah.

– Wiesz, babciu, co mówią? Jaka mać, taka nać. Pamiętaj o tym następnym razem, kiedy poczujesz potrzebę prawienia mi kazań – dociął jej Ben.

Rzucił na matkę krótkie spojrzenie i wyszedł. Carla i Joey poszli w jego ślady.

Sarah popatrzyła smutno na Roya.

– Maura ci go odebrała, tak jak odebrała mi was wszystkich wiele lat temu. Pochowasz Bena, Roy, wspomnisz moje słowa, pochowasz go i biorę Boga na świadka, że im wcześniej, tym lepiej. Jest niebezpieczny, to kopia mojego Michaela. Ale Michael miał serce, a w tym chłopcu nie ma nic poza nienawiścią.

Roy nic nie odrzekł, wiedział, że to prawda.

***

W tym samym czasie matka Tommy’ego B patrzyła na głowę swojego syna w kostnicy szpitala publicznego w Liverpoolu.

Gdy złorzeczyła na los i pomstowała na tych, którzy zrobili to jej dziecku, nie była świadoma, że dwaj sprawcy byli już z powrotem w Londynie, gdzie czekały na nich jeszcze inne obowiązki.

Jeśli o nich chodzi, to zarówno Garry, jak i Lee zapomnieli już o Tommym B. Ale jego ojciec nie zapomniał. Ani Vic Joliff.

***

Więzienni medycy zbyt szybko postawili krzyżyk na Joliffie. Był silniejszy i sprytniejszy, niż ktokolwiek przypuszczał. Mimo że stracił ponad dwa litry krwi i na szyi miał świeże szwy, zdołał złapać za gardło ospałego strażnika stojącego na warcie przy jego łóżku i zmusił go do zdjęcia mu kajdanków. Ułożył nieprzytomnego glinę w pościeli, a sam schował się w koszu na brudną bieliznę i czekał na wczesnoporanną wywózkę. Potem obezwładnił kierowcę, a porzucony van został znaleziony na wybrzeżu Kentu.

Sam Joliff jakby się rozpłynął. Ślad po nim zaginął, ciała nie odnaleziono.

Ryanowie wychodzili z siebie. W tej sprawie było za dużo niejasnych wątków. Najbardziej wkurzająca była plotka, jakoby Joliff skumał się z jedną z ich policyjnych wtyczek. Wyglądało na to, że starszy inspektor Billings był na tyle głupi, że brał pieniądze również od rywala Ryanów. Maura nie mogła pozostawić tego bez wyjaśnienia – i bez kary. Dała Benny’emu carte blanche w tej sprawie. Miał się dowiedzieć, ile zdoła.

***

Starszy inspektor Roland Billings jadł kolację z żoną i córkami, kiedy głośno zapukano do drzwi. Kochał swój dom duży, wolno stojący, w najlepszej części Brentwood. Pomyślał że to pewnie ktoś do niego, zwykle tak bywało o tej późnej porze dnia. Nie spodziewał się jednak Bena Ryana i jego hinduskiego ochroniarza. Usłyszał głos Benny’ego, zanim go zobaczył.

– Czy zastałem drogiego Rolanda, kochanie?

Przesadnie uprzejme słowa wypowiedziane zostały tonem groźby, co nie uszło uwadze ani Rolanda Billingsa, ani jego żony Dolores. Gdy inspektor wstawał z krzesła, serce podchodziło mu już do gardła.

Benny wszedł do jadalni, jakby był u siebie. Widząc trzy dziewczynki z rozdziawionymi buziami, powiedział rubasznie:

– Nie miałbyś ochoty na trochę zabawy z tą trójką, Abul? No, może nie z tymi aparatami na zębach. Niech poczekają jeszcze kilka lat, co, panie Billings? Wtedy będą jak trzeba. Takie jak sam lubisz, młodziutkie i naiwniutkie. Takie właśnie lubisz, prawda?

Dolores już wyprowadzała dziewczynki z pokoju, a rozochocony Abul udawał, że jej pomaga.

– Przetrzymaj je na górze i sama też tam zostań, skarbie. Nie dzwoń nigdzie, dopóki nie wyjdziemy, bo ściągniesz na rodzinę duże kłopoty. Musimy chwilkę porozmawiać z Rolandem.

Dolores jak na czterdzieści sześć lat była dobrze zakonserwowana. Wiedziała, że mąż trzyma w domu sporo gotówki i należała do kobiet, które beztrosko wydają pieniądze bez zastanawiania się, skąd pochodzą. Po raz pierwszy nabrała podejrzeń co do ich źródła i ogarnął ją lęk.

Abul powiedział cicho:

– To nie żarty, kochanie. Twój mąż siedzi po uszy w gównie, a jeśli jego szefowie dostaną cynk o naszej wizycie, ugrzęźnie jeszcze głębiej. Weź dziewczynki i siedźcie cicho, choćby nie wiem co, OK?

Kiwnęła głową i pospiesznie umknęła z dziećmi sprzed oczu przerażających intruzów.