Изменить стиль страницы

Podniósł się z łóżka, ale spojrzał na matkę nieprzychylnym wzrokiem. Wyszedł z pokoju rozdrażniony.

Maura uśmiechnęła się smutno.

– Musisz się z tym pogodzić, Carla. On jest gejem albo ja nie nazywam się Maura Ryan. Pozwól mu być sobą, na miłość boską. To nic takiego.

Carla nie odpowiedziała. Kiedy się złościła lub martwiła robiła się podobna do matki. Miała jej rude włosy i zielone oczy. Mimo czterdziestu pięciu lat wyglądała świetnie, a szczupła sylwetka jeszcze odejmowała jej lat.

Zadzwonił dzwonek do drzwi i po kilku minutach do sypialni wszedł Joey z ogromnym bukietem kwiatów. Maura ucieszyła się na ich widok, a gdy przeczytała bilecik, jej oczy rozbłysły.

– To od Rifkinda z najlepszymi życzeniami z okazji urodzin. Przynajmniej on nie napisał „pięćdziesiątych” i bardzo mu się to chwali.

Joey wyszedł z sypialni, śpiewając Love Is in the Air, co rozbawiło Maurę.

Carla śmiała się razem z nią.

– Tommy Rifkind ma bzika na twoim punkcie i miły z niego facet. Chciałabym, żeby to za mną się uganiał. Nie opierałabym się długo.

– Serio?

Carla przytaknęła, przeciągając się przy tym jak Kot z Cheshire.

– Nie wykopałabym go z łóżka.

Maura parsknęła śmiechem.

– Ja też nie!

Rozchichotały się jak dwie nastolatki plotkujące o swoich sympatiach.

– Jest w tym dobry? Założę się, że tak, wygląda na niezłego ogiera.

Maura zasznurowała usta.

– To tajemnica.

Carla wzruszyła ramionami.

– Buzię zamykasz, a nóżki rozkładasz.

– Ty wstrętna małpo!

– Otwórz prezenty, zanim nasz Graham Norton wróci z twoim śniadaniem – mruknęła z przekąsem Carla.

– Nie mów tak, to dobry dzieciak. – W głosie Maury nie było już rozbawienia.

Carla westchnęła.

– Wiem. Ale nie podoba mi się to. Jest wbrew naturze.

– A kim my jesteśmy, żeby rozstrzygać, co jest zgodne z naturą? Pamiętasz, co mówił mój ojciec, jak sobie popił? „Jezus musiał być gejem, bo się zadawał z dwunastoma facetami i prostytutką”.

– Uważaj, żebyś nie chlapnęła czegoś takiego przy swojej matce.

Pięć minut później Joey i Carla wyszli z pokoju, a Maura zabrała się do śniadania. Przy jajecznicy i wędzonym łososiu rozmyślała o Tommym Rifkindzie, aktualnym kochanku.

Ciężko przeżył śmierć syna i Maura to rozumiała. Kiedy ni z tego, ni z owego przyjechał do Londynu, z czystej uprzejmości podjęła go winem i obiadem. Pozostawali jedynie przyjaciółmi, dopóki żona Toma nie zmarła na raka dwa i pół roku temu. Maura pojechała z Garrym na jej pogrzeb do Liverpoolu. Wypływało to ze szczerego współczucia, lecz było też dyplomatycznym posunięciem. Każdy wiedział, kto załatwił syna Tommy’ego, więc fakt, że widywano ich teraz razem, stanowił jakąś gwarancję bezpieczeństwa dla niej i rodziny.

Ale przyjaźń oparta na wzajemnym szacunku powoli przechodziła w coś więcej. Tommy nagle zaczął bywać w Londynie prawie w każdy weekend i Maura często dotrzymywała mu towarzystwa. Minęły prawie dwa lata, zanim poszli ze sobą do łóżka, a byli wtedy po wielu drinkach. Przypieczętowali w ten sposób sprawę i tak zaczął się ich związek. Teraz Maura zastanawiała się, co dalej. Jak długo powinna to ciągnąć? W obecnym układzie sił ona była głową potężnego klanu Ryanów, a choć Tommy wiele znaczył w Liverpoolu, w Londynie raczej się nie liczył. Była zbyt przebiegła, żeby nie wiedzieć, iż ich związek będzie znacznie korzystniejszy dla Toma niż dla niej, co zresztą przy lada okazji wypominał jej Garry.

Ale obcasowość Toma w sprawach seksu, będąca wielką odmianą po Terrym, i naturalna otwartość, z jaką mówił o sobie i swoim życiu, zbliżyły go do niej bardzo. Od niego nie oczekiwała czułości i delikatności. Doszło też do niej pocztą pantoflową, że porzucił dla niej swoją wieloletnią przyjaciółkę co potrafiła docenić. Dobrze wiedział, że w przeciwieństwie do jego żony nie będzie tolerowała żadnych przygód na boku. Maura przez całe życie dbała o to, by budzić respekt w swoim otoczeniu, nie mówiąc już o wrogach. Znowu zaczęła się zastanawiać, co dalej z nimi będzie.

Wyciągnęła rękę i pogładziła poduszkę, na której wiele razy spoczywała głowa Toma. Pomagał jej znosić wewnętrzną samotność. Nadal brakowało jej Terry’ego, mimo że budowała już sobie nowe życie bez niego. Stopniowo jego fotografie trafiały na mniej eksponowane miejsca w domu, a w sypialni wylądowały w szufladzie toaletki. Bolało ją serce, gdy widziała na zdjęciach, jak przytulają się do siebie, bolało nawet myślenie o nim, więc po prostu postanowiła wykreślić go ze swojego życia i ze swojej pamięci. W tym była dobra. Musiała być.

Od dziecka, od kiedy jej brat Anthony został zamordowany w więzieniu przez Stavrosa, ich rywala w interesach, uczyła się zacierać takie przeżycia w pamięci, aż wspomnienia wyblakną i wreszcie znikną. Dzięki temu przetrwała i chyba nie umiałaby już żyć inaczej. Jej nauczycielem był Michael i bardzo pragnęła, żeby mógł być teraz przy niej. Ciągle jeszcze odczuwała jego brak.

Zadzwonił telefon, wytrącając ją z zadumy. Zaczynał się kolejny pracowity dzień. Podniosła słuchawkę, uwalniając głowę od zbędnych myśli. Najważniejsze były interesy, nie mogła sobie pozwolić na leżenie w łóżku i sny na jawie, nawet w dniu swoich pięćdziesiątych urodzin.

Wychodząc jakiś czas potem spod prysznica, mruknęła pod nosem:

– Chrzanić pięćdziesiątkę.

***

Sarah dekorowała tort urodzinowy dla córki, mając nadzieję, że Garry i Roy namówią ją do zakopania toporu wojennego. Miała osiemdziesiąt siedem lat i czuła, że jej czas się zbliża. Chciała zawrzeć z Maurą pokój, jeśli byłoby to możliwe. Roy od śmierci Janine bardzo się zmienił: częściej chodził na mszę i miał w sobie jakiś spokój, który sprawiał, że lepiej się czuła w jego towarzystwie. To był jego pomysł, żeby matka i córka wreszcie ogłosiły rozejm i podjęły próbę przerzucenia między sobą mostu, choć Sarah powątpiewała, czy nawet tak słynny konstruktor jak Isambard Kingdom Brunei potrafiłby zbudować most wystarczająco mocny.

Gdyby jednak doszła z Maurą do porozumienia, być może odzyskałaby też wnuka. Spróbuje. Będzie próbować z całych sił, choć w głębi duszy nie cierpiała tej dziwki, którą urodziła.

Wzdrygnęła się na tę bluźnierczą myśl i zmówiła nowennę do Marii, Matki Bożej. Ale niechęć do córki nadal tkwiła w jej sercu, choć nikt poza Bogiem nie mógł zajrzeć tak głęboko.

***

Roy i Benny kończyli śniadanie. Dobrze się czuli ze sobą, ale Roy odkrył, że po śmierci Janine to on bardziej potrzebował kontaktu z synem. Chciał mieć Bena koło siebie częściej niż kiedykolwiek przedtem. Pragnął wpływać łagodząco na jego zachowania, chociaż zdawał sobie sprawę, że jest na przegranej pozycji.

– Tato, muszę się urwać na kilka godzin. A przy okazji, ogłoszę na fecie Maury nowinę.

– Co to takiego?

– Niespodzianka. Ale przyjemna.

Roy zamknął oczy, zanim zapytał cicho:

– Mam nadzieją, że nikogo nie zabiłeś?

Benny roześmiał się.

– Do jasnej ciasnej, tato, pewnie, że nie. Słuchając cię, ktoś mógłby pomyśleć, że jestem jakimś psycholem.

Roy ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć, iż taka właśnie jest prawda znana im obu. Odwrócił wzrok. Benny złapał go za rękę i rzekł poważnie:

– Wiesz, co zalecił ci doktor. Nie zadręczaj się, tato.

Wieści o załamaniu nerwowym Roya po śmierci Janine krążyły po przestępczym podziemiu i mówiono, że jest teraz Ryanem tylko z nazwiska. Nikt go jednak nie lekceważył, był przecież bratem Maury i ojcem Bena, a teraz Benny wraz z Garrym przejmowali pozycję królów londyńskiego podziemia. Ich połączone szaleństwo podnosiło włosy na głowach najgroźniejszych gangsterów, bo byli zupełnie nieprzewidywalni. Można było się im narazić byle czym, a wtedy szukali natychmiastowego rewanżu.