Изменить стиль страницы

Potrząsnęła głową.

– Nie bądź głupi, Lee. Mają szkołę…

Przerwał jej:

– Ja nie proszę. Ja ci każę… Nie żartuję. Wyślę tam kogoś z tobą, ale musisz pojechać. Pogładził jej wystający brzuch. – Zrób to, proszę. Zrób to dla mnie.

– Nie.

Z trudem podciągnęła się do pozycji siedzącej.

– Lee, o co tutaj do licha chodzi? Mam jechać do Hiszpanii z dziećmi? Jakbyśmy mogli w jednej chwili zebrać się i jechać dla twego kaprysu. Mam tu mnóstwo do zrobienia w związku z tym maleństwem. – Pogłaskała się po brzuchu. – Do tego dzieci są w szkole, nie mają teraz wakacji. Nie będę zmieniała im otoczenia. Zapomnij o tym, Lee.

– Ktoś zastrzelił dzisiaj Janine.

Niechętnie to mówił, nie chciał, żeby za dużo wiedziała o rodzinnych interesach. Wszyscy na jego prośbę trzymali ją w niewiedzy. Patrząc na jej ściągniętą smutkiem twarz, nim wspomniał o ataku na swoją matkę, to byłoby za wiele.

– Co takiego? Zastrzelił, z broni?

Nie mogła uwierzyć, mimo to zesztywniała ze strachu.

– Dlaczego ktoś miałby zastrzelić Janine?

Zaczynała wpadać w histerię. Próbował ją uspokoić, obejmując swoim niedźwiedzim uściskiem.

– Kto będzie następny? Dzieci? Czy dlatego chcesz mnie stąd wywieźć, że mogę być następna na liście? – Pobladła z przerażenia. – Och, Boże, Boże! Ktoś chce zastrzelić mnie i moje dziecko, tak?

Już nie mówiła normalnie, tylko krzyczała. Lee był przerażony.

– Oczywiście że nie, skarbie, to tylko tak na wszelki wypadek. Nikt nie dotknie ani ciebie, ani dzieci, obiecuję. Chcę cię stąd wywieźć, żebym sam był spokojniejszy. Będę teraz w domu gościem i nie dam rady należycie się tobą zajmować.

Była to czcza paplanina i dobrze o tym wiedział. Sheila odtrąciła go. Był zaskoczony jej siłą.

– Ty draniu! Mamy żyć w strachu przez ciebie?

– Przesadzasz…

Oczy rozszerzyły jej się z oburzenia i wrzasnęła:

– Przesadzam? Janine została zastrzelona, każesz mi uciekać z dziećmi do Hiszpanii i mówisz, że przesadzam. Wróć na ziemię, do cholery!

Widział, że jest przerażona, a gdy jej ręce powędrowały do brzucha i skuliła się z bólu i strachu, żałował, że dał się wciągnąć braciom do rodzinnego biznesu. Ale za późno było na takie myśli, bo już w nim tkwił. Po uszy.

– Odchodzę, Lee. Jadę do mamy, natychmiast. Nie zostanę tutaj, żeby zamordowano mnie we własnym domu.

Próbował jeszcze raz wziąć ją w ramiona, ale znowu go odepchnęła.

– Nie dotykaj mnie. Kiedy trzymałeś nas z dala od waszych spraw, mogłam jakoś z tym żyć. Ale teraz niebezpieczeństwo czai się u progu naszego domu…

Przypomniał sobie, jak jego własna matka wiele lat temu mówiła to samo do jego brata Michaela. Zrobiło mu się smutno. Wiedział, że ta noc zaciąży na ich małżeństwie, będzie nie do odrobienia. Już dostrzegał odrazę w oczach Sheili. Wiedział, że darzy dzieci miłością nieporównywalnie gorętszą od uczucia, jakie żywiła dla niego. Gdyby miała wybierać między nim a dziećmi, bez wahania wybrałaby dzieci. Właśnie za to ją tak kochał. To przede wszystkim decydowało o jego przywiązaniu do żony: była domatorką, troszczyła się o rodzinę. Teraz te same wartości stały się powodem rozdźwięku między nimi, tak wielkiego, że być może nie da się tego naprawić.

Był zrozpaczony tym, co się dzieje. Sheila była dla niego wszystkim, tak samo chłopcy. Nigdy nie dochodziło między nimi do nieporozumień, nigdy się o nic nie pokłócili. Sprawami rodzinnej firmy zajmował się poza domem i Sheili o niczym nie opowiadał. Dzięki temu mogli być razem; fakt, że żona o niczym nie wie, uważał za gwarancję jej bezpieczeństwa. Wszyscy wiedzieli, że Sheila jest cywilem, prawdziwym cywilem. Nigdy nie zabierał jej do restauracji, w których bywali Ryanowie i inne rodziny z przestępczego podziemia. Chodził z Sheilą i dziećmi do Harvesters, do diabła. Był pantoflarzem i tak go przezywano w ich światku. Pytano go zawsze o dzieci, bo wiadomo było, że obok interesów tylko to się w jego życiu liczy. Trzymał się z dala od lokali z tańcami erotycznymi i ze striptizem. Wszyscy wiedzieli, że takie gówno w ogóle go nie pociąga. Myślał, że w ten sposób zapewni dzieciom i Sheili bezpieczeństwo. Ale teraz ktoś naruszył reguły gry, a w konsekwencji w niebezpieczeństwie znaleźli się ci, których kochał. Kto słyszał, żeby rodzina stawała się celem? To był jakiś cholerny koszmar.

Teraz miał problem ze śmiertelnie przerażoną Sheilą, która będzie mu to miała za złe do końca życia. Znał ją dobrze i wiedział, że mu tego nie zapomni, zwłaszcza teraz, gdy te małe nóżki wierzgają w jej brzuchu. Będzie się bała o mające się urodzić dziecko i o chłopców. Bardziej niż o siebie.

Płacz Sheili ściągnął do pokoju cztery pary czujnych oczu. Strach na twarzach synków uświadomił mu, co musiała przeżywać przez te wszystkie lata jego własna matka, jak cierpiała chowając martwych synów. Po raz pierwszy ją zrozumiał.

Zrozumiał, dlaczego nienawidziła życia, jakie wiedli – i nadal wiodą.

Śmierć każdego z braci była straszna, ale gdyby stracił któreś z dzieci, nigdy by się już nie pozbierał. Skulił się pod ich przenikliwym spojrzeniem, bo wiedział, że słyszeli niemal każde słowo, jakie padło między nim i ich matką.

Sheila podbiegła do nich i krzyknęła:

– Pakujcie się! Zabieramy rzeczy i jedziemy do mojej mamy.

Gdy patrzył, jak zagarnia dzieci na górę, poczuł się bardzo samotny, jak nigdy w życiu.

***

Billy i Maura patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział na jej pytanie.

– Nie będzie ci się to podobało, Maura, ostrzegam cię. Muszę cię też prosić o przyrzeczenie, że nie zdradzisz, kto ci to powiedział, bo powtarzam tylko plotkę. Traktuję to jak przyjacielską przysługę, nic więcej.

– Mów.

– Słyszałaś o Vicu, jak rozumiem?

Czuła jego narastający lęk. Przytaknęła.

– Szukaj odpowiedzi na swoje pytania w Liverpoolu. Vic działa tam od dłuższego czasu i chce wyrwać wam, co tam macie.

Zobaczył, że Maura zbladła.

– Żartujesz, Billy?

Uśmiechnął się lekko.

– Nigdy w życiu nie byłem bardziej serio. Ale pamiętaj, to nie wyszło ode mnie.

Maura była wstrząśnięta. Nalał jej jeszcze jednego drinka. Gdy go podawał, poprosiła cicho:

– Powiedz mi wszystko, co wiesz, od samego początku.

Rozdział 5

– Sheila, proszę, wracaj.

Lee słyszał desperację we własnym głosie, gdy błagał żonę, by go nie opuszczała. Dzwoniła jego komórka, powinien ją odebrać, inaczej Maura i chłopcy pomyślą, że coś mu się stało.

Sheila zatrzymała się po drodze do swojego terenowego mitsubishi tylko po to, żeby powiedzieć sarkastycznie:

– Odbierz telefon, Lee. Nie będziesz tak przeżywał naszego odejścia, bo jak widać jesteś potrzebny ukochanym braciom Jak cię znam, zrobisz wszystko, co ci każą.

Po raz pierwszy mówiła do niego w taki sposób, co go zabolało.

– Moja praca to moja sprawa, dobrze o tym wiesz. Nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy, zwłaszcza przy dzieciach.

Ta reprymenda tak ją rozzłościła, że dodała:

– Twoja praca nigdy przedtem nie burzyła spokoju w tym domu, prawda? A teraz co? Pakuję ubrania do samochodu i rozglądam się, czy ktoś nie strzeli do nas z ukrycia.

– Nie bądź głupią kurwą…

Oboje znieruchomieli pod wrażeniem słowa, jakie padło z jego ust. Nawet chłopcy byli zszokowani.

– Przepraszam, Sheila. Proszę, nie zostawiaj mnie tak.

Z trudem wdrapała się do swojej terenówki i bez słowa odjechała.

Jego telefon znowu zadzwonił, ale Lee rzucił go na ziemię i deptał po nim, zgniatał go pod nogami, aż została z niego tylko kupka plastiku i mikrochipów.

– Pieprzyć to, pieprzyć, pieprzyć, pieprzyć…

Nadal powtarzał w kółko to jedno słowo, gdy pół godziny później pod jego dom podjechał Garry.

***