Изменить стиль страницы

Za kilka dni ceremonia pogrzebowa. Zgodnie z życzeniem Terry’ego jego doczesne szczątki zostaną skremowane. Przerażało ją to. Jakby karty jej życia też się zamknęły. Coraz trudniej było jej wstawać co rano. Zmuszała się jednak do tego, choć sama sobie nie potrafiłaby odpowiedzieć po co i dlaczego.

Nawet ostatnie wydarzenia nie uwolniły jej od natrętnych myśli o Terrym Pethericku. Ale wiedziała, że jak wiele innych wspomnień i te także zagrzebie głęboko w sobie i stłumi. Do czasu, aż jakieś przypadkowe słowo czy zdjęcie znowu je przywoła. A wtedy, tak jak i teraz, będzie musiała znowu zmierzyć się z konsekwencjami własnego postępowania.

Niewiele brakowało jej do pięćdziesiątki, choć lustro sugerowało co innego. Wiedziała, że nadal wygląda atrakcyjnie, ale nie poprawiało jej to samopoczucia. Kwestia wyglądu nie miała dla niej znaczenia. Od lat się tym nie przejmowała. Po prostu dbanie o siebie weszło jej w nawyk. Była to maska dla świata. Terry wielbił jej urodę, a w każdym razie tak mówił, ale nie ze względu na niego kupowała drogie ubrania i buty. Kupowała je, bo w jej świecie to, co nosisz, mówi innym, kim jesteś. Powiedzenie „nie szata zdobi człowieka” było, jej zdaniem, gówno warte. Zdobi, to oczywiste, w przeciwnym razie renomowane firmy projektanckie dawno już wypadłyby z interesu.

Znowu oparła głowę na kierownicy, płacząc gorzko. Rzeczy Terry’ego nadal są w zniszczonym przez bombę domu i trzeba będzie kiedyś tam wrócić. Bała się tego. Kiedy zobaczy jego zdjęcie albo poczuje zapach jego wody po goleniu, załamie się pęknie jej serce. Musi usunąć Terry’ego ze swoich myśli i życia skoro chce przetrwać, a musi, bo rodzina potrzebuje jej teraz bardziej niż kiedykolwiek. Wytarła oczy i zapaliła papierosa. Powoli się uspokajała. Przywołała na pamięć uśmiechniętą twarz swojego brata Michaela i odpowiedziała mu łagodnym uśmiechem. Tak bardzo odczuwała jego brak.

Zawsze się do niego odwoływała, gdy potrzebowała rad. Wyobrażała sobie w takich chwilach, co by jej doradził, a potem starała się postępować tak, jak by tego oczekiwał.

Siedziała cicho, snując plany, i nagłe stukanie w okno samochodu trochę ją przestraszyło. To była Carla. Maura z uśmiechem zsunęła szybę. Słowa siostrzenicy tak nią wstrząsnęły, że zapomniała o własnych troskach.

– Mama jest w bardzo ciężkim stanie. Postrzelono ją dzisiaj wieczorem.

Z oczu Carli popłynęły łzy i Maura wyskoczyła z samochodu, żeby ją pocieszyć. Pomimo niewielkiej różnicy wieku zawsze była dla Carli podporą, matkowała jej bardziej niż Janine. Kiedy ruszała z bratanicą do szpitala, zadzwonił Garry z wieściami o Vicu Joliffie.

***

Roy, odrętwiały, patrzył na pozbawione czucia ciało żony. Dostała dwa strzały, w klatkę piersiową i w nogi. Podobnie jak Sandra Joliff. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś ośmieli się zrobić najście na jego dom z użyciem broni.

Zszokowana twarz Benny’ego mówiła mu, że syn myśli o tym samym. Kto mógł za tym stać? Kto o zdrowych zmysłach ośmielił się nastawać na Ryanów i dlaczego właśnie na nich? Janine była jego żoną, wprawdzie ostatnio tylko oficjalnie, ale fakt pozostawał faktem.

Gdy się w nią wpatrywał, nagle poczuł nabrzmiewające w piersi wzruszenie. Przypomniał sobie pełną życia rudowłosą dziewczynę, która zdobyła jego serce wiele lat temu, i coś ścisnęło go za gardło. Nie powinien się z nią żenić, nie powinien wyrywać jej z domu rodziców, z ich sklepu mięsnego i „pozycji społecznej”, bo dawały jej poczucie bezpieczeństwa. Rzuciła to wszystko dla niego, a on nawet nie próbował uświadomić sobie kiedykolwiek, jakie to musiało być dla niej trudne. Z czasem zaczęła trzymać sztamę z matką, obnosząc się ze swoją przyzwoitością. Zawarły świętoszkowate przymierze, co go dręczyło i drażniło przez niemal całe ich małżeńskie pożycie.

Nienawiść Janine do Maury była kolejną kością niezgody, tak jak nieustanna troska o Benny’ego i niepokój, co z niego wyrośnie. Gdy Roy teraz na nią patrzył, zrozumiał, że przynajmniej w kwestii syna miała rację. Benny był zimnym draniem. Nie członkiem gangu, twardzielem, jak lubił o sobie myśleć, lecz pospolitym bandziorem. Nie lepszym niż najgorsi kibole czy inne szmaty. Całe życie podporządkował prawu pięści. Nie dawkował go w racjonalny sposób, ale stosował na co dzień. Zwykła wymiana zdań na parkingu mogła sprowokować go do ataku.

Roy zamknął oczy i ujął dłoń żony. Była chłodna. Dawno zapomniał, jak delikatne są jej ręce. Patrzył na pierścionek zaręczynowy, który jej kupił, na obrączkę ślubną, którą przez tyle lat nosiła, i poczuł, że łzy cisną mu się do oczu. Wszystko jej wynagrodzi, przyrzekł sobie w duchu. Będzie udawał, jeśli trzeba, ale znowu uczyni ją szczęśliwą, choć była to ostatnia rzecz, o jaką dbał dotąd. Dopiero teraz pojął, że miała rację, martwiąc się od lat, że ich syn wyrasta na drugiego Michaela, choć niestety nie ma jego życiowego sprytu. Benny jest po prostu brutalny, podczas gdy Michael używał siły jako środka do celu. Sam Roy też się do tego przyczynił, że Janine popadła w depresję i rozpiła się. Czy kiedykolwiek zdoła jej zadośćuczynić?

Jeśli ona umrze, ktoś drogo zapłaci za dzisiejszą akcję. Zapłaci tak czy owak, nawet jeśli Janine przeżyje.

Znowu poczuł adrenalinę rozchodzącą się po całym ciele. Teraz to była sprawa osobista. Ktoś robił sobie z nich jaja i Roy nie zamierzał tego odpuścić. Ktoś będzie musiał zapłacić za tą zniewagę, drogo zapłacić. Pałał żądzą zemsty.

Ręka Janine drgnęła w jego dłoni. Był to tylko odruch, ale Roy odebrał to jako znak od niej: masz rozpętać piekło i znaleźć sprawców.

Uśmiechnął się do niej łagodnie.

Oczywiście spełni jej życzenie.

Benny obserwował matkę i ojca z mieszanymi uczuciami. Zafascynowała go twarz ojca, na której malowały się zmienne emocje. Sam miał cichą nadzieję, że matka umrze. Zawsze działała mu na nerwy, potrafiła tylko narzekać, a do tego była w zmowie z jeszcze jedną zmorą jego życia – babką.

Siedział bez słowa i życzył jej śmierci, choć ojciec chciał, aby przeżyła. Przeciwstawne emocje spotkały się przy szpitalnym łóżku Janine.

***

Była trzecia po południu, gdy na sygnał domofonu Billy Mills otwierał drzwi wejściowe z grymasem niezadowolenia na twarzy. Kiedy jednak zobaczył Maurę Ryan i jej ochroniarza Tony’ego Dooleya, rozpromienił się. Zawsze lubił Maurę, zawsze.

– Witaj, Maws, wszystko gra?

To było pozdrowienie i pytanie. Wiedział, że miała kłopoty, ale nie chciał nic mówić na ten temat, dopóki ona sama nie zacznie – takie były reguły. Maura uśmiechnęła się i weszła do mieszkania.

Billy mieszkał w luksusowym apartamencie na najwyższym piętrze w Barrier Point we wschodnim Londynie. Był pośrednikiem, i to wysoko cenionym. Wszyscy go lubili. Podobnie jak Kenny Smith współpracował z różnymi firmami i nie wiązał się z żadną, zachowując niezależność. Była to niebezpieczna, lecz lukratywna działalność.

Nalewając Maurze drinka, przyglądał jej się z rezerwą. Wiedział, co się przytrafiło Vicowi Joliffowi i rodzinie Ryanów, bo z racji swego zajęcia musiał być dobrze poinformowany. Przyszło mu do głowy, że Maura niekoniecznie przybyła tu po radę, być może oskarży go o jakieś konszachty poza jej plecami. Była to przerażająca perspektywa.

Maura przejrzała jego myśli i przez kilka chwil sączyła drinka w milczeniu, zanim wreszcie zapytała:

– Co wiesz, Billy?

Była wystarczająco sprytna, żeby mu o niczym nie mówić. Najpierw chciała go wysłuchać.

Lubił ją, od zawsze. Miał nadzieję, że nie straci jej sympatii, gdy przekaże, co wiedział.

***

Lee przesunął się na kanapie i przytulił do Sheili, błagając raz jeszcze:

– Proszę cię, weź dzieci i jedź do naszego domu w Hiszpanii.