Изменить стиль страницы

Gubiąc guziki, jednym ruchem zdarł z siebie kurtkę i koszulę, po czym wyskoczył ze spodni. Pod spodem miał podkoszulek z napisem: „Brooklyn College" i szorty. Wepchnął do torby książki i ubranie, na to broń, na wierzchu zaś sterczały selery. Wytarł rączkę i zamki futerału i wepchnął go pod żywopłot.

Z ręcznikiem przerzuconym przez szyję ruszył na przełaj ku Prospect Park. Wyszedł na bulwar Empire. Przed sobą miał kilku truchtaczy. Gdy wchodził za nimi do parku, minęły go pierwsze radiowozy na sygnale. Truchtacze nie zwrócili na nie uwagi. Dolarhyde też się nie obejrzał.

To biegł, to szedł na zmianę, wymachując torbą z zakupami i podbijając piłeczkę tenisową – typowy mężczyzna odpoczywający po ciężkim treningu, który wracając do domu wstąpił na zakupy.

Zmusił się, by zwolnić kroku. Nie powinien tak pędzić z pełnym żołądkiem. Teraz już mógł wybrać sobie odpowiednie tempo.

Bo teraz już mógł wszystko.

42

Crawford siedział w tylnym rzędzie ławy przysięgłych i zajadał orzeszki ziemne, a Graham zaciągał żaluzje w oknach.

– Spodziewam się, że po południu dasz mi już tę charakterystykę – stwierdził Crawford. – Wspominałeś coś o wtorku, a dziś jest wtorek.

– Skończę ją, ale najpierw chciałbym rzucić na to okiem. Graham otworzył ekspresową przesyłkę od Byrona Metcalfa i wysypał z koperty jej zawartość – dwie zakurzone rolki amatorskiego filmu, zapakowane w plastikowe torebki na kanapki.

– Czy Metcalf wysuwa jakieś zarzuty pod adresem Nilesa Jacobiego?

– Nie w sprawie kradzieży. On i tak pewnie będzie dziedziczyć, razem z bratem Jacobiego. A jeśli chodzi o hasz, to nie wiem. Prokurator w Birmingham najchętniej wybiłby mu za to zęby.

– To dobrze – powiedział Crawford.

Z sufitu na wprost ławy przysięgłych zjechał ekran, ustawiony tak, by można było pokazywać sędziom sfilmowane dowody rzeczowe.

Graham założył film na projektor.

– A wracając do kiosków z gazetami, w których Lala mógłby tak szybko zdobyć „Tattlera", to mam już raporty z Cincinnati, Detroit i kilka z Chicago – rzekł Crawford. – Jest już paru dziwaków do sprawdzenia.

Graham puścił film. Przedstawiał łowienie ryb.

Dzieci Jacobich kucały nad brzegiem stawu z wędkami i spławikami.

Graham usiłował nie myśleć o nich, spoczywających w swych małych trumienkach. Próbował sobie wyobrazić, że łowią ryby.

Spławik dziewczynki podskoczył i zniknął pod wodą. Ryba wzięła.

Crawford zmiął torebkę po orzeszkach.

– Indianapolis ociąga się jak cholera z przepytywaniem kioskarzy i sprawdzaniem stacji Servco Supreme – powiedział.

– Chcesz to obejrzeć, czy nie? – burknął Graham. Crawford milczał do końca dwuminutowego filmu.

– Wspaniale, złapała okonia – rzekł wreszcie. – No więc wracając do tej charakterystyki…

– Jack, byłeś w Birmingham tuż po tej historii. Ja dotarłem tam dopiero miesiąc później. Widziałeś ten dom, kiedy nadal był jeszcze ich domem. Ja nie. Gdy tam dojechałem, był już zupełnie ogołocony i przemeblowany. Więc teraz, na litość boską, pozwól mi popatrzeć na tych ludzi, a charakterystykę dokończę ci potem.

Puścił drugi film.

Na ekranie pojawiło się przyjęcie urodzinowe. Rodzina Jacobich siedziała wokół stołu. Śpiewali.

Z ruchu warg Graham odczytał: „Stooo lat".

Jedenastoletni Donald Jacobi siedział twarzą do kamery, u szczytu stołu, z tortem urodzinowym przed sobą. W okularach odbijało mu się światło świec.

Jego brat i siostra siedzieli obok siebie za rogiem stołu, patrząc, jak solenizant zdmuchuje świeczki.

Graham poruszył się w fotelu.

Pani Jacobi nachyliła się, by złapać kota i zrzucić go ze stołu. Jej włosy zafalowały.

Teraz pani Jacobi wręcza synowi wielką kopertę z przyczepioną do niej długą wstążką. Donald Jacobi otwiera kopertę i wyciąga wielką kartkę z życzeniami. Spogląda w kamerę i odwraca kartkę z napisem: „Wszystkiego najlepszego! Idź za wstążką".

Podskakujący obraz – to kamera rejestruje przemarsz do kuchni. Tam – drzwi zamknięte na haczyk. Potem na dół, po schodach do piwnicy. Przodem schodzi Donald, za nim reszta. Cały czas za wstążką, przywiązaną do kierownicy roweru z przerzutką o dziesięciu biegach.

Graham zastanawiał się, dlaczego nie wręczyli mu tego roweru na zewnątrz.

Cięcie. Kolejne ujęcie dało Grahamowi odpowiedź na jego pytanie. Na dworze padało. Podwórko pokrywały kałuże. Dom wyglądał inaczej. Geehan, handlarz nieruchomościami, przemalował go na inny kolor po morderstwie. Otworzyły się drzwi do piwnicy i pan Jacobi wyszedł z rowerem pod pachą. To jego pierwsze ujęcie na tym filmie. Wiatr rozwiał mu włosy przykrywające lekką łysinę. Uroczyście postawił rower na ziemi.

Film kończył się pierwszą, ostrożną jazdą Donalda.

– Cholernie smutna sprawa – podsumował Crawford. – Ale o tym wiemy nie od dziś.

Graham jeszcze raz puścił film z urodzin.

Crawford potrząsnął głową, wyciągnął z teczki jakieś papiery i zaczął je czytać przy świetle małej latarki.

Na ekranie pan Jacobi wyniósł rower na dwór. Drzwi od piwnicy zatrzasnęły się za nim. Wisiała na nich kłódka.

Graham zatrzymał obraz.

– Patrz. Widzisz, do czego potrzebował szczypiec, Jack? Żeby odciąć kłódkę i wejść przez piwnicę. Dlaczego nie wszedł tamtędy?

Crawford zgasił latarkę i spojrzał na ekran ponad okularami.

– Co to?

– Wiem, że miał szczypce do cięcia metalu… usunął nimi tę gałąź, kiedy obserwował dom z lasku. Dlaczego więc ich nie użył i nie wszedł przez piwnicę?

– Bo nie mógł. – Crawford uśmiechnął się jak krokodyl i zamilkł. Uwielbiał łapać ludzi na przypuszczeniach.

– A czy w ogóle próbował? Zostawił jakieś ślady? Ja nawet nie widziałem tych drzwi… zanim tam dotarłem,-Geehan założył stalowe, z mocnymi ryglami.

Crawford rozdziawił szczęki.

– Ha, ty po prostu zakładasz, że Geehan je wstawił. Ale to nie on. Te drzwi były tam już przed morderstwem. Musiał je wstawić sam Jacobi… pochodził z Detroit, więc pewnie wolał rygle.

– Wobec tego kiedy je wstawił?

– Nie wiem. Jak widać, już po urodzinach dziecka. Kiedy to było? Znajdziesz to w protokole sekcji zwłok, jeśli masz go pod ręką.

– Urodziny były w poniedziałek, czternastego kwietnia – rzekł Graham. Podparł się pod brodę i siedział z wzrokiem wbitym w ekran. – Chcę wiedzieć, kiedy Jacobi wymienił te drzwi.

Crawford zmarszczył czoło, lecz wygładził je szybko, gdy pojął, o co chodzi.

– Sądzisz, że Szczerbata Lala rozpracował dom Jacobich wtedy, gdy jeszcze były tam te stare drzwi z kłódką? – zapytał.

– Wziął ze sobą przecież te szczypce, nie? A jak się można włamać do domu przy pomocy szczypiec? Przeciąć kłódki, kraty albo łańcuchy. Jacobi nie miał żadnych krat ani drzwi zamykanych na łańcuch, prawda?

– Nie, nie miał.

– Czyli że Lala spodziewał się kłódki. Takie szczypce to ciężki grat, w dodatku długi. Lala przyjechał za dnia i z miejsca, gdzie zaparkował, miał do domu ładny kawałek drogi pieszo. Zdawał sobie sprawę, że być może będzie musiał brać nogi za pas, więc nie targałby szczypiec, gdyby nie wiedział, że będą mu potrzebne. Na pewno spodziewał się kłódki.

– Myślisz, że rozpracował ich dom, zanim jeszcze Jacobi wymienił drzwi. Potem przyszedł, żeby ich wymordować, zasadził się w lesie i…

– Z lasu nie widać tej strony domu.

Crawford przytaknął.

– Czekał w lesie. Kiedy poszli spać, ruszył do akcji że szczypcami i ujrzał nowe drzwi i rygle.

– Powiedzmy, że zastał nowe drzwi. Wszystko miał dopracowane, a tu taka niespodzianka. – Graham uniósł ręce. – Jest wściekły, sfrustrowany, i pali się, żeby tam wejść. Więc odwala szybką robotę i wyłamuje z hałasem drzwi od strony patio. Bylejactwo – obudził Jacobiego i musiał załatwić go już na schodach. A to niepodobne do Smoka. On tak nie bałagani. Jest ostrożny i nie zostawia po sobie żadnych śladów. Wchodząc do Leedsów wykonał czystą robotę.