Изменить стиль страницы

A on zapalił ogień, ale nie dolał jeszcze benzyny. Miał ją tam pod ręką. Dziewczyna wydostała się z domu bez trudu. Gdyby wpadła w panikę, wyrżnęła w coś albo skamieniała, to pewnie by ją ogłuszył i wyciągnął na dwór. Potem nie pamiętałaby, jak stamtąd uciekła. A musiała się wydostać, żeby jego plan się powiódł. Cholera, znowu ta pielęgniarka.

Graham nabazgrał szybko: „Skąd samochód?"

– To było godne podziwu – stwierdził Crawford. – Wiedział, że będzie musiał zostawić furgonetkę przed domem. Nie mógł tam przyjechać dwoma samochodami, a potrzebował wozu do ucieczki.

Więc zrobił tak: kazał Langowi przyczepić swoją furgonetkę do wozu technicznego ze stacji obsługi, potem stuknął Langa, zamknął stację i zaholował furgonetkę do domu. Wóz techniczny zostawił na polnej drodze za domem, przesiadł się do furgonetki i pojechał po Rebę. Kiedy dziewczyna uciekła, wyciągnął dynamit, dolał benzyny do ognia i wymknął się od tyłu. Odwiózł wóz techniczny na stację, zostawił go i wziął samochód Langa. Robota pierwsza klasa.

Dopóki tego nie rozgryzłem, myślałem, że mnie szlag trafi. Wiem, że tak to było, bo na holu znaleźliśmy jego odciski palców.

– Jadąc do niego prawdopodobnie minęliśmy się z nim po drodze… tak, proszę pani. Już idę. Tak jest.

Graham chciał jeszcze o coś zapytać, ale było za późno.

Następne pięć minut zajęła Molly.

Graham napisał w notatniku Crawforda: „Kocham cię".

Skinęła głową i ujęła go za rękę.

Po minucie napisał: „Willy w porządku?"

Potwierdziła skinieniem głowy.

„Tutaj?"

Zbyt szybko przeniosła wzrok z notatnika na jego twarz. Przesłała mu całusa i wskazała nadchodzącą pielęgniarkę.

Pociągnął ją za kciuk.

„Gdzie?" – Podkreślił to dwa razy.

– W Oregonie – odparła.

Crawford odwiedził go po raz ostatni.

Graham miał już przygotowane pytanie. Brzmiało ono: „Zęby?"

– Należały do jego babki – wyjaśnił Crawford. – Te, które znaleźliśmy u niego w domu, należały do jego babki. Policja z St Louis znalazła niejakiego Neda Vogta… zięcia babki Dolarhyde'a. Powiedział, że poznał ją w dzieciństwie, ale nigdy nie zapomniał jej zębów.

Właśnie w tej sprawie do ciebie dzwoniłem, kiedy wpadłeś na Dolarhyde'a. Bo odezwali się z Instytutu Smithsonian. Odebrali w końcu te zęby od władz Missouri, żeby je sobie zbadać, tak dla własnej satysfakcji. Zauważyli, że górna część wykonana była z ebonitu, a nie z akrylu, który stosuje się teraz. Protez ebonitowych nie robi się już od trzydziestu pięciu lat.

Dolarhyde miał dopasowaną dla siebie akrylową kopię tych zębów. Te nowe znaleziono przy zwłokach. W instytucie przyjrzeli im się uważniej i stwierdzili, że to wyrób chiński. A te stare były szwajcarskie.

Miał przy sobie również klucz do skrytki w Miami. Była w niej wielka księga. Coś w rodzaju dziennika… rzadkie świństwo. Jeśli chcesz, ściągnę ją dla ciebie.

No, stary, muszę wracać do Waszyngtonu. Jeśli mi się uda, wpadnę podczas weekendu. Wytrzymasz?

Graham narysował znak zapytania, po czym przekreślił go i napisał: „Jasne".

Po wyjściu Crawforda zjawiła się pielęgniarka. Wstrzyknęła mu dożylnie demerol i zegar na ścianie rozpłynął się nieco. Graham nie mógł nadążyć wzrokiem za długą wskazówką.

Zastanawiał się, czy demerol wpływa na uczucia. Mógłby zatrzymać Molly przy sobie przez pewien czas, nawet z taką twarzą. Przynajmniej dopóki mu jej nie załatają. Ale to kiepski pomysł. Zatrzymać ją? Po co? Zapadał w sen, z nadzieją, że nic mu się nie przyśni.

Dryfował jednak między wspomnieniami a snem, ale nie było to takie niemiłe. Nie śnił o tym, że Molly go opuszcza, nie widział twarzy Dolarhyde'a. We śnie, przerywanym tylko świecącymi w oczy lampami i sykiem aparatu do mierzenia ciśnienia, wspominał Shiloh – miejsce krwawej jatki z tysiąc osiemset sześćdziesiątego drugiego roku, kiedy to armia generała Granta rozgromiła wojska Południa.

Odwiedził Shiloh na wiosnę, krótko po tym, jak zastrzelił Garretta Jacoba Hobbsa.

Pewnego kwietniowego dnia wybrał się szosą nad Krwawy Staw. Nowa trawa, jeszcze jasnozielona, porastała całe zbocze, a że poziom wód podniósł się niedawno, zdawało się, że trawa wrasta w staw, że przykrywa całe dno.

Graham wiedział, co takiego wydarzyło się tu w kwietniu 1862 roku.

Usiadł na trawie, czując przez spodnie wilgoć ziemi.

Minął go samochód jakiegoś turysty; Graham zobaczył na szosie jakiś ruch. Samochód przejechał jakiegoś węża, który wił się ósemkami na asfalcie, pokazując na przemian to czarny grzbiet, to blady brzuch.

Upiorna obecność Shiloha zalała go chłodem, choć przecież pocił się w ciepłym wiosennym słońcu.

Wstał z trawy. Spodnie z tyłu miał przemoczone. Kręciło mu się w głowie.

Wąż zaplątał się sam w siebie. Graham pochylił się nad nim, uniósł go za koniec gładkiego suchego ogona i wykonał długi płynny ruch, jak gdyby strzelał z bata.

Mózg węża że świstem wpadł do stawu. Podpłynął do niego leszcz.

Graham pomyślał, że Shiloh jest nawiedzany przez duchy, a jego piękno ma w sobie złowrogość kamieni.

Teraz, dryfując pomiędzy wspomnieniami a narkotycznym snem, zrozumiał, że Shiloh wcale nie jest złowrogi; po prostu jest obojętny. Piękny Shiloh mógł być świadkiem wszystkiego. Jego niewybaczalne piękno podkreślało tylko obojętność natury, tej Zielonej Machiny. Uroda Shiloha wykpiwała nasz los.

Ocknął się i zapatrzył w tarczę bezmyślnego zegara, ale sam nie mógł przestać myśleć.

Zielona Machina nie zna litości, to my produkujemy litość, wytwarzamy ją w tych częściach mózgu, które przerosły dany nam przez naturę gadzi móżdżek.

Morderstwo nie istnieje. To nasz wymysł i tylko dla nas coś znaczy.

Graham aż za dobrze wiedział, że ma w sobie wszystkie elementy niezbędne do wytworzenia morderstwa. I pewnie także litości.

Niepokojąco dobrze pojmował jednak istotę morderstwa.

Zastanawiał się, czy w wielkim ciele ludzkości, w umysłach ludzi zapatrzonych w cywilizację wszelkie występne pokusy, które w sobie tłumimy, i magiczna, instynktowna wiedza nie funkcjonują przypadkiem jak unieszkodliwiony wirus, przed którym organizm broni się sam.

Zastanawiał się, czy odwieczne, najgorsze popędy nie są przypadkiem tym wirusem, który wytwarza szczepionkę.

Tak, mylił się co do Shiloha. Shiloh nie jest nawiedzany przez duchy. To ludzie są nawiedzani.

A Shiloh patrzy na to beznamiętnie.

,,I przyłożyłem do tego serce moje, abym poznał mądrość, abym poznał szaleństwo i głupotę; alem doznał, iż to też jest utrapienie ducha".

Eklezjasta 1:17

***
Czerwony Smok pic_2.jpg