Изменить стиль страницы

Willy zaproponował, że poniesie walizkę. Zamiast tego Graham wręczył mu torbę na garnitury.

W drodze do domu, do Sugarloaf Key, Molly prowadziła, a Graham przypominał sobie wszystko to, co światła reflektorów wydobywały z mroku. Resztę podpowiadała mu wyobraźnia.

Gdy na podwórku otworzył drzwiczki samochodu, usłyszał szum morza.

Willy wszedł do domu trzymając górną część torby na głowie, a dolna obijała mu się o łydki.

Graham stał na podwórku i machinalnie odganiał od twarzy komary.

Molly położyła mu dłoń na policzku.

– Wejdź do środka, zanim cię zjedzą na dobre. Pokiwał głową. Miał wilgotne oczy.

Odczekała jeszcze chwilę, wtuliła głowę w ramiona, spojrzała na niego od dołu i zatrzepotała powiekami.

– Martini, steki, pieszczoty i tak dalej. Dokładnie tak… I rachunek za światło, za wodę, i nie kończące się rozmowy z moim dzieckiem – dodała półgębkiem.

53

Graham i Molly pragnęli z całej duszy, żeby wszystko między nimi ułożyło się tak, jak przedtem.

A kiedy przekonali się, że nic z tego, ta nie wypowiedziana świadomość żyła z nimi jak niepożądany współlokator. Wzajemne zapewnienia, które wymieniali tak po ciemku, jak i za dnia, dziwnie jakoś zbaczały z kursu i nie sięgały celu.

Jego zdaniem Molly nigdy nie wyglądała tak dobrze jak teraz. Podziwiał jej nieświadomy wdzięk z bolesnej odległości.

Starała się być dla niego dobra, ale wróciła przecież z Oregonu, gdzie wskrzesiła zmarłego.

Willy wyczuwał to. Odnosił się do Grahama chłodno i z uprzejmością, która doprowadzała do szału.

Nadszedł list od Crawforda. Molly przyniosła go z resztą poczty, ale nie wspomniała o nim ani słowem.

Zawierał odbite z filmu zdjęcie rodziny Shermanów. Crawford wyjaśniał, że jednak nie wszystko spłonęło. Poszukiwania na okolicznych polach przyniosły w rezultacie ten film oraz kilka innych rzeczy, które wybuch odrzucił poza zasięg płomieni.

„Ci ludzie prawdopodobnie byli następni w kolejce – pisał Crawford. – Teraz już są bezpieczni. Pomyślałem, że pewnie chciałbyś o tym wiedzieć".

Graham pokazał list i zdjęcie Molly.

– Widzisz? Właśnie dlatego było warto – powiedział.

– Wiem – odparła. – Rozumiem to, naprawdę.

W blasku księżyca rybki ścigały się w wodzie. Molly pakowała kolację i chodzili na ryby albo palili ogniska, ale niewiele to dało.

Dziadek i mamamma przysłali Willy'emu zdjęcie jego kucyka. Powiesił je na ścianie w swoim pokoju.

Piąty dzień od przyjazdu był zarazem ostatnim przed powrotem Grahama i Molly do pracy w Marathon. Łowili ryby nad brzegiem morza, pół kilometra za zakrętem plaży, gdzie kiedyś dopisało im szczęście.

Graham postanowił rozmówić się z nimi jednocześnie.

Wyprawa zaczęła się nie najlepiej. Willy znacząco odłożył wędkę, którą wystrugał mu Graham, i zabrał nową, którą dostał przed powrotem od dziadka.

Przez trzy godziny łowili w milczeniu. Graham kilkakrotnie otwierał usta, by się odezwać, ale za każdym razem rezygnował.

Poczucie, że jest nielubiany, zaczynało go już męczyć.

Używając małych krabów jako przynęty, złowił cztery solidne sztuki. Willy nic nie złapał. Zarzucał wielką wędkę z trzema potrójnymi kotwiczkami, którą dostał od dziadka, ale łowił niecierpliwie. Raz po raz ściągał żyłkę i znowu zarzucał, tak że w końcu poczerwieniał na twarzy, a koszulka zaczęła mu się kleić do ciała.

Graham wszedł do wody, nabrał piasku wyniesionego przez fale i wrócił z dwoma krabami, wystawiającymi nóżki spod skorupek.

– A może byś tak spróbował na kraba, kolego? – Podał chłopcu przynętę.

– Będę używał tylko tej wędki. Należała do mojego ojca. Nie wiedziałeś o tym?

– Nie – odparł Graham. Zerknął na Molly. Siedziała obejmując kolana i spoglądała w dal, na szybującą wysoko fregatę.

Wstała i otrzepała się z piasku.

– Pójdę przygotować jakieś kanapki – powiedziała. Gdy odeszła, Grahama naszła ochota, żeby porozmawiać z chłopcem na osobności, ale nie, Willy zawsze czuje to samo, co matka. Zaczeka na nią i rozmówi się z nimi jednocześnie. Tym razem na pewno to zrobi.

Nie zostawiła ich na długo. Wróciła bez kanapek, maszerując spiesznie po ubitym piasku na granicy przypływu.

– Dzwoni Jack Crawford. Mówiłam mu, że zadzwonisz później, ale upiera się, że to pilne – stwierdziła, oglądając sobie paznokieć. – Lepiej się pospiesz.

Graham zarumienił się. Wetknął koniec wędki w piasek i pobiegł w stronę wydm. Na skróty było szybciej niż plażą pod warunkiem, że nie niosło się nic, co przeszkadzałoby w zaroślach.

Wiatr przyniósł niski dźwięk, jakby furkot. Obawiając się grzechotnika, Graham uważnie spoglądał pod nogi, wchodząc w gąszcz krzaków.

Nagle zobaczył buty, błysk soczewek lornetki; mignęła podrywająca się z ziemi koszula.

Spojrzał w żółtawe oczy Francisa Dolarhyde'a i serce załomotało mu że strachu.

Szczęk odbezpieczanego pistoletu, unosząca się lufa… But Grahama trafił ją w momencie, kiedy u jej wylotu rozkwitł w słońcu bladożółty obłok. Pistolet poszybował w zarośla. Graham runął na plecy, czując rozdzierający ból z lewej strony klatki piersiowej, i głową w dół zsunął się z wydmy na plażę.

Dolarhyde podskoczył wysoko i obunóż wylądował na brzuchu Grahama; w garści ściskał nóż. Nie zwracał uwagi na przeraźliwe krzyki dolatujące od strony morza. Przygwoździł Grahama kolanami, uniósł wysoko nóż, chrząknął i opuścił sztylet. Ostrze chybiło oka Grahama i z chrzęstem zatopiło się w jego policzku.

Dolarhyde nachylił się i całym ciężarem naparł na rękojeść, by przebić Grahamowi głowę na wylot.

Świsnęła wędka; to Molly zamachnęła się, celując w twarz Dolarhyde'a. Wielkie kotwiczki utkwiły mu w policzku, a kołowrotek zaterkotał gwałtownie, popuszczając żyłkę, kiedy Molly szarpnęła wędką, szykując się do następnego ciosu.

Dolarhyde zawył, złapał się za twarz i tym sposobem potrójne kotwiczki wbiły mu się także w dłoń, gdy Molly powtórzyła uderzenie. Mając jedną rękę przyszpiloną do twarzy, drugą wyrwał nóż i puścił się w pościg za kobietą.

Graham przetoczył się na drugi bok, zerwał się na kolana i wstał. Z obłędem w oczach, zachłystując się krwią, rzucił się do ucieczki, uciekał byle dalej od Dolarhyde'a, uciekał, dopóki nie padł na ziemię.

Molly gnała przez wydmy; Willy pędził przed nią. Dolarhyde doganiał ich, wlokąc za sobą wędkę. Nagle wędka zahaczyła o krzaki. Dolarhyde zatrzymał się, wyjąc, aż wreszcie wpadł na pomysł, żeby przeciąć żyłkę.

– Biegnij, dziecko, biegnij! Nie oglądaj się! – dyszała Molly. Miała długie nogi i teraz już popychała chłopca przed sobą. Za plecami słyszała coraz bliższe trzaski łamanych gałęzi.

Zbiegając z wydm, mieli nad nim sto metrów przewagi; siedemdziesiąt, kiedy wpadli do domu. Wspinaczka po schodach. Gorączkowe grzebanie w szafce Willa.

– Zostań tu. – To do Wiliy'ego.

Z powrotem na dół, na spotkanie z tamtym. Do kuchni, jeszcze nie gotowa, jeszcze majstruje przy automatycznym podajniku naboi.

Zapomniała o prawidłowej pozycji, o ustawieniu się przodem, ale ścisnęła pistolet oburącz i kiedy wyważone drzwi poleciały do wewnątrz, strzeliła wyrywając mu w udzie dziurę wielkości mysiej nory – Mahko! – i strzeliła mu w twarz, gdy osunął się na drzwi, i strzeliła mu w twarz, gdy siadł na podłodze, i podbiegła do niego i dwukrotnie strzeliła mu w twarz, gdy rzuciło go na ścianę, z czubkiem głowy na poziomie brody i włosami w płomieniach.

Willy podarł prześcieradła na pasy i poszedł szukać Willa. Nogi mu się trzęsły; na podwórku przewrócił się kilka razy.

Ludzie szeryfa i karetki pogotowia zjawili się, zanim jeszcze Molly pomyślała, że trzeba ich wezwać. Brała prysznic, kiedy pod osłoną pistoletów wkroczyli do domu. Zdrapywała sobie z twarzy rozbryzgi krwi i odłamki kości i nie była w stanie wykrztusić ani słowa, gdy jeden z funkcjonariuszy próbował z nią rozmawiać przez zasłonę w łazience.