Изменить стиль страницы

Przeraźliwy hałas zagłuszył inne odgłosy. Myron przeleciał na drugą stronę lustra w brzęku sypiących się odłamków szkła. Lądując, zwinął się w ciasny kłąb, zderzył z podłogą i pokoziołkował. Nie zważając na wbijające się w skórę szklane odpryski i ból, potoczył się dalej i walnął w bar. Pospadały butelki.

Liczył na klientelę Zgadnij, którą znał z opowieści Wielkiej Cyndi. I nie zawiódł się.

Powstało czysto nowojorskie zamieszanie.

Przewracano stoliki. Ludzie wrzeszczeli. Ktoś przefrunął nad barem i wylądował na Myronie. Posypało się więcej szkła. Myron bezskutecznie próbował wstać. Z prawej otworzyły się drzwi i wyszedł z nich Bywalczyni Galerii.

– Zdzira! – powtórzył i z elektryczną pałką Bonnie w ręku ruszył w jego stronę.

Myron próbował się odczołgać, ale nie wiedział dokąd.

Wtem zbliżający się prześladowca zniknął.

Zniknął niczym w scenie z kreskówki, w której wielki pies boksuje kota Sylwestra, Sylwester przelatuje przez pokój i ekran wypełnia na kilka sekund wielka pięść.

W tym wypadku pięść należała do Wielkiej Cyndi.

Fruwały ciała. Fruwały szklanki. Fruwały krzesła. Nic sobie z tego nie robiąc, Wielka Cyndi wydłubała Myrona zza baru, zarzuciła go na ramię jak strażak i wypadła na ulicę. Mleczne nocne powietrze szarpały policyjne syreny.

16

– Dałeś się pobić kilku dziewczętom? Win z przyganą zamlaskał językiem.

– To nie były dziewczyny.

Myron pociągnął haust yoo – hoo, Win mały łyk koniaku.

– Wieczorem wrócimy do tego baru – powiedział. – Razem.

Myron nie chciał w tej chwili o tym myśleć. Win wezwał lekarza. Choć dochodziła druga w nocy, siwowłosy doktor, jak ze zdjęcia w katalogu agencji aktorskiej, przyjechał po kwadransie. Żadnych złamań, oznajmił z zawodowym uśmiechem. Na zabiegi złożyło się głównie oczyszczenie ran od noża i od szkła. Te pierwsze – jedna na brzuchu, w kształcie litery Z – wymagały zszycia. W sumie, choć bolesne, okazały się mało groźne.

Doktor rzucił Myronowi porcję tylenolu z kodeiną, zamknął torbę lekarską, ukłonił się i odjechał.

Myron dopił yoo – hoo i wolno wstał. Chciał wziąć prysznic, ale lekarz polecił mu zaczekać z tym do rana. Łyknął kilka tabletek i położył się. Kiedy zasnął, przyśniła mu się Brenda.

Rano zadzwonił do mieszkania Hester Crimstein. Odezwała się sekretarka. Powiedział, że sprawa jest pilna. W połowie nagrania adwokatka podniosła słuchawkę.

– Muszę zobaczyć się z Esperanzą – oświadczył. – Zaraz. O dziwo, zawahała się tylko przez chwilę.

– Dobrze – zgodziła się.

– Zabiłem kogoś – rzekł do siedzącej naprzeciwko Esperanzy. – Nie, nie z pistoletu. Choć skutek był podobny. To, co zrobiłem, było pod wieloma względami gorsze.

– Tuż przed tym, jak uciekłeś? – spytała, nie spuszczając z niego wzroku.

– Tak, niecałe dwa tygodnie wcześniej.

– Ale wyjechałeś nie dlatego. Zaschło mu w ustach.

– Chyba nie.

– Uciekłeś z powodu Brendy. Myron milczał. Esperanzą skrzyżowała ręce.

– Po co dzielisz się ze mną tym okruszkiem?

– Sam nie wiem.

– A ja wiem.

– Tak?

– To fortel. Liczyłeś, że twoje wielkie wyznanie pomoże mi się otworzyć.

– Wcale nie.

– A co?

– Z takich spraw zwierzam się tylko tobie. Prawie się uśmiechnęła.

– Nawet po tym, co się stało?

– Nie rozumiem, dlaczego odsuwasz się ode mnie – powiedział. – Owszem, być może liczę trochę na to, że rozmowa o tym pomoże nam odzyskać, czy ja wiem, poczucie normalności. A może po prostu potrzebuję pogadać. Win by mnie nie zrozumiał. Osoba, którą zabiłem, była złem wcielonym. Dla niego jej zabicie to dylemat moralny rangi wyboru krawata.

– A tobie ten dylemat nie daje spokoju?

– Rzecz właśnie w tym, że nie. Esperanza skinęła głową.

– Aha.

– Ta osoba zasłużyła na śmierć. Sąd nie miał przeciw niej żadnych dowodów.

– Więc wziąłeś prawo w swoje ręce.

– W pewnym sensie.

– I to cię gnębi? To znaczy, nie gnębi?

– Właśnie.

– Aha, więc nie możesz spać dlatego, że nie spędza ci to snu z oczu. Uśmiechnął się i rozłożył ręce.

– Sama widzisz, dlaczego przyszedłem do ciebie. Esperanza skrzyżowała nogi i spojrzała w górę.

– Kiedy poznałam ciebie i Wina, zastanawiałam się nad waszą przyjaźnią. Nad tym, co was do siebie zbliżyło. Podejrzewałam, że Win jest utajonym homoseksualistą.

– Mówi to każdy. Dlaczego? Czy dwóch mężczyzn nie może zwyczajnie…

– Myliłam się – przerwała mu. – Co się tak bronisz, dla ludzi to pożywka dla domysłów. Nie jesteście gejami. Szybko zdałam sobie z tego sprawę. W każdym razie taka myśl przyszła mi do głowy, i tyle. A potem zadałam sobie pytanie, czy nie chodzi tu o starą mądrość o przyciąganiu się przeciwieństw. Może na tym to poniekąd polega. Zamilkła.

– No i? – zachęcił ją Myron.

– A może wy dwaj jesteście podobni do siebie bardziej, niż myślicie? Nie chcę się w to zagłębiać, ale Win dostrzega w tobie ludzką stronę swej natury. Rozumuje, że skoro go lubisz, to nie może być do gruntu zły. Ty natomiast widzisz w nim chłodną dawkę realizmu. Logika Wina przeraża, lecz zarazem dziwnie pociąga. W każdym z nas tkwi cząstka, której podoba się jego postępowanie, ta strona naszej duszy, która przyznaje pewną rację Irańczykom ucinającym rękę złodziejowi. W dzieciństwie nawciskano ci co niemiara liberalnego kitu rodem z przedmieść na temat społecznie upośledzonych. Jednak nabyte doświadczenie życiowe uczy cię, że niektórzy ludzie są po prostu źli. I to zbliża cię nieco do Wina.

– Twierdzisz, że staję się taki jak on? To mnie pokrzepiłaś.

– Twierdzę, że to normalna reakcja. Choć mi się nie podoba. Nie pochwalam jej. Kto wie, może rzeczywiście grzęźniesz w trzęsawisku. Naginanie reguł przychodzi ci coraz łatwiej. Może osoba, którą zabiłeś, zasłużyła na to, ale jeśli właśnie to pragniesz usłyszeć, jeśli szukasz rozgrzeszenia, idź do Wina.

Zapadła cisza.

Esperanza zatrzepotała palcami blisko ust, rozważając, czy obgryźć paznokcie, czy skubnąć dolną wargę.

– Nie znam nikogo porządniejszego od ciebie – powiedziała. Nie pozwól, żeby ktoś to zmienił, dobrze?

Myron przełknął ślinę, skinął głową.

– Przestałeś naginać reguły – ciągnęła. – Zacząłeś je dziesiątkować. Wczoraj powiedziałeś mi, że w mojej obronie skłamałbyś pod przysięgą.

– To co innego. Spojrzała mu prosto w twarz.

– Jesteś pewien?

– Tak. Zrobię wszystko, żeby cię ochronić.

– Włącznie ze złamaniem prawa? O tym mówię, Myron. Poruszył się niespokojnie.

– I jeszcze jedno – dodała. – Używasz wspomnianego moralnego dylematu, by uniknąć spojrzenia w oczy dwóm prawdom.

– Jakim prawdom?

– Pierwsza to śmierć Brendy.

– A druga? Esperanza uśmiechnęła się.

– Szybko tę pierwszą przeskoczyłeś.

– A druga? – powtórzył.

– Druga – odparła z łagodnym, wyrozumiałym uśmiechem – że odwracasz uwagę od tego, po co tu naprawdę przyszedłeś.

– A po co przyszedłem?

– Nie dość, że poważnie się zastanawiasz, czy zabiłam Clu, to próbujesz znaleźć racjonalne wyjaśnienie, co mnie do tego popchnęło. Skoro tobie zdarzyło się uśmiercić człowieka, to być może ja też zabiłam zasadnie. Po prostu chcesz poznać przyczynę.

– Uderzył cię – rzekł Myron. – W garażu. Nic nie powiedziała.

– W radiu podano, że w jego mieszkaniu znaleziono włosy łonowe…

– Nie wchodź w to.

– Muszę.

– Zostaw.

– Nie mogę.

– Nie potrzebuję twojej pomocy.

– Ta sprawa dotyczy nie tylko ciebie. Jestem w nią wmieszany.

– Tylko dlatego, że chcesz.

– Czy Clu ostrzegł cię, że jestem w niebezpieczeństwie? Milczała.

– Tak powiedział moim rodzicom. I Jessice. Z początku myślałem, że użył przenośni. Lecz to chyba nie była przenośnia. Dostałem pocztą dziwną dyskietkę. Ze zdjęciem młodej dziewczyny.

– Nie gorączkuj się – przerwała mu. – Mylisz się, sądząc, że jesteś gotów. Zacznij się wreszcie uczyć na własnych błędach. Zostaw tę sprawę.