Изменить стиль страницы

– Jeżeli Clu nie brał, jego kontrakt zachowuje ważność – odparł. – Jego rodzinie należeć się będzie od pani co najmniej trzy miliony dolarów.

– Aha, a więc to próba wymuszenia? Zjawił się pan tu po pieniądze?

Ponownie zerknął na zdjęcie młodej dziewczyny. Przypomniał sobie dyskietkę, śmiech, krew.

– W tej chwili chciałbym porozmawiać z lekarzem zespołu – odparł. Sophie Mayor spojrzała na niego jak na kupę na dywanie.

– Niech pan opuści mój gabinet – zażądała.

– Pozwoli mi pani porozmawiać z lekarzem?

– Pan nie ma żadnej podstawy prawnej.

– A jednak mam.

– Nie ma pan, niech mi pan wierzy. Rekompensaty dla rodziny nie będzie. Proszę wyjść. Natychmiast.

Spojrzał raz jeszcze na zdjęcie. Nie pora na polemiki. Szybko wyszedł.

18

Zaczęło go boleć. Sam tylenol nie pomógł. W tylnej kieszeni miał też kodeinę, ale nie odważył się jej zażyć. Musiał zachować trzeźwy umysł, a kodeina zesłałaby na niego sen szybciej niż… stosunek. Naprędce podsumował dolegliwości. Najbardziej dawała mu do wiwatu rozcięta goleń, a zaraz po niej skopane żebra. Reszta bolączek była niemal pożądanym urozmaiceniem. Niemniej boleśnie odczuwał każdy ruch. Kiedy wrócił do biura, Wielka Cyndi wręczyła mu stos kartek z wiadomościami.

– Ilu reporterów dzwoniło? – spytał.

– Przestałam liczyć, panie Bolitar.

– Jakieś wieści od Bruce'a Taylora?

– Tak.

Bruce zajmował się Metsami, a nie Jankesami. Ale każdy dziennikarz chciał napisać artykuł o sprawie Clu. Poza tym Bruce był dziennikarzem zaprzyjaźnionym. Z pewnością wiedział coś o córce Sophie Mayor. Wic polegał na tym, żeby w rozmowie z nim poruszyć ów temat, nie budząc zbytniej ciekawości.

Myron zamknął drzwi gabinetu, usiadł i wystukał numer.

– Taylor – odezwał się po pierwszym sygnale głos.

– Hej, Bracie.

– Jezu! Myron? Hej! Dzięki, że oddzwaniasz.

– Jasne, Bracie. Współpraca z ulubionym reporterem to przyjemność.

– Tata – rata – rozległo się po chwili.

– Że co?

– Coś za szybko się odezwałeś.

– Przebacz.

– Dobra, Myron, pomińmy punkt, w którym rozbrajasz mnie swoją nieziemską charyzmą. Przejdźmy do rzeczy.

– Chcę ubić interes.

– Słucham.

– Nie jestem jeszcze gotów do oświadczeń. Ale kiedy będę, o wszystkim dowiesz się pierwszy. Na wyłączność.

– Na wyłączność? Ty to jesteś oblatany w żargonie prasowym, chłopie.

– Mogłem użyć słowa „bomba”. To jedno z moich ulubionych.

– Pięknie, ładnie. Czego żądasz za to, że mi nic nie powiesz?

– Informacji. Pod warunkiem, że nie doszukasz się w moich pytaniach tego, czego w nich nie ma, i o tym nie napiszesz. Pozostaniesz moim źródłem.

– Raczej dziewczynką na telefon.

– Jeśli cię to rajcuje.

– Nie dziś, skarbie, boli mnie głowa. Czyli sytuacja wygląda tak. Ty mi nic nie mówisz. Ja o niczym nie piszę i mówię ci wszystko. Niestety, chłopie, nic z tego.

– Żegnaj, Bracie.

– Zaraz, Myron, chwila. Czy ja jestem dyrektorem? Oszczędź mi tych durnych negocjacji. Skończmy z przeciąganiem liny. Zróbmy tak: coś mi dasz. Jakiś komentarz Myrona Bolitara, cokolwiek. Choćby najzupełniej niewinny. Bylebym dostał go pierwszy. Wtedy powiem ci, co chcesz wiedzieć, nabiorę wody w usta, a ty podrzucisz mi na wyłączność jakąś bombę. Zgoda?

– Zgoda. Oto mój komentarz: Esperanza Diaz nie zabiła Clu Haida. Popieram ją w stu procentach.

– Miała romans z Clu?

– Koniec komentarza, Bruce. Kropka.

– Ładnie, pięknie, a czy to prawda, że w chwili morderstwa nie było cię w kraju?

– Powiedziałem swoje, Bruce. „Bez dalszych komentarzy”. „Nie odpowiem dziś na więcej pytań”.

– Ej, przecież to tajemnica poliszynela. Co ci szkodzi potwierdzić? Byłeś na Karaibach, tak?

– Tak.

– Gdzie na Karaibach?

– Bez komentarzy.

– Dlaczego? Naprawdę byłeś na Kajmanach?

– Nie byłem na Kajmanach.

– To gdzie?

Proszę, jak działają reporterzy!

– Bez komentarzy.

– Zadzwoniłem do ciebie, jak tylko poszedł hyr, że Clu ćpał. Esperanza odparła, że jesteś w mieście, ale nic nie powiesz.

– Teraz też, Bruce. Twoja kolej.

– No nie, Myron, nie dajesz nic w zamian.

– Zawarliśmy umowę.

– Dobra, jasne, chcę być uczciwy – powiedział Bruce tonem nie pozostawiającym złudzeń, że jeszcze do tego wróci. – Pytaj.

Ostrożnie, przykazał sobie Myron. Nie mógł prosto z mostu spytać o córkę Sophie Mayor. Musiał działać subtelnie. Otworzyły się drzwi i do gabinetu wsunął się Win. Myron dał mu znak palcem. Win skinął głową, otworzył drzwi szafy, popatrzył w duże lustro na ich wewnętrznej stronie i uśmiechnął się. Miły sposób zabijania czasu.

– Jakie plotki krążyły o Clu? – spytał Myron.

– Przed wpadką na teście?

– Tak.

– Że to bomba z opóźnionym zapłonem.

– Wyjaśnij.

– Miotał wspaniale, bez dwóch zdań. Dobrze się prezentował. Schudł, był skoncentrowany. Ale na jakiś tydzień przed kontrolą antynarkotykową zaczął wyglądać jak zmora. Przecież go widziałeś, tak? A może już wyjechałeś z kraju?

– Mów, mów.

– Nie bardzo jest o czym. W jego przypadku widziałeś to setki razy. Łamał ci serce. W ręku miał dar od Boga. A reszta… szkoda gadać, sam rozumiesz.

– A więc już przed testem widać było, że coś z nim nie tak?

– Właśnie. Takich znaków, mogę rzec po fakcie, było wiele. Słyszałem, że wyrzuciła go żona. Był nieogolony, oczy miał przekrwione i tak dalej.

– Nie oznacza to, że ćpał.

– Owszem. Mógł to być skutek gorzały.

– Albo stresu w związku z rozdźwiękiem w małżeństwie.

– Na słowo to możesz uwierzyć komuś takiemu jak Orel Hershiser, lecz w przypadku Clu Haida, Steve'a Howe'a czy innego notorycznego popaprańca zakładasz, że nawalił, i jedenaście razy na dziesięć masz rację.

Myron spojrzał na Wina, który skończył już przygładzać blond loki i ćwiczył w lustrze uśmiechy. W tej chwili pracował nad łobuzerskim. Subtelnie, subtelnie, powtórzył sobie Myron.

– Bruce?

– Tak?

– Co wiesz o Sophie Mayor?

– A o co chodzi?

– O nic konkretnego.

– Pytasz z ciekawości?

– Właśnie.

– Jakżeby inaczej.

– Jak bardzo zaszkodziła jej wpadka Clu?

– Ogromnie. To już wiesz. Postawiła na swoim i przez jakiś czas uchodziła za geniuszkę. Ale po wpadce Clu na kontroli natychmiast wyszła na idiotkę, która powinna oddać sprawy w ręce mężczyzn.

– Skąd się wzięła?

– Wzięła?

– Tak. Chcę się o niej czegoś dowiedzieć.

– Dlaczego? – spytał Bruce. – A zresztą. Pochodzi chyba z Kansas, a może z Iowy, Indiany albo Montany. Z tamtych stron. Typ podstarzałej czerstwej dziewoi. Kocha łowić ryby, polować, wszystko, co się wiąże z naturą. W przeszłości matematyczne cudowne dziecko. Przyjechała na Wschodnie Wybrzeże studiować na MIT. Właśnie tam poznała Gary'ego Mayora. Pobrali się i prawie przez całe życie byli wykładowcami uniwersyteckimi. On uczył na Uniwersytecie Brandeisa, ona na uczelni Tuftsa. Na początku lat osiemdziesiątych opracowali program prowadzenia finansów osobistych i nagle z naukowców należących do klasy średniej stali się milionerami. W roku 1994 weszli na giełdę i zmienili się z erów w derów.

– Z erów w derów?

– Z milionerów w miliarderów.

– Aha.

– A potem zrobili to, co robi sporo superbogaczy: zakupili koncesję sportową. W tym wypadku zespół Jankesów. Gary Mayor dorósł w miłości do nich. Mieli być dla niego miłą zabawką, ale niestety się nią nie nacieszył.

Myron odchrząknął.

– Czy Mayorowie… mają dzieci? Znalazł się subtelniś.

– Dwoje. Jareda znasz. Uzdolniony, inteligentny chłopak, poszedł na twoją Alma Mater. Ale nikt go nie lubi, bo pracę dostał dzięki mamusi. Odpowiada głównie za pilnowanie jej sportowej inwestycji. O ile wiem, dobrze sobie z tym radzi, a baseball zostawia baseballistom.

– Mhm.