Изменить стиль страницы

– Znam tutejszego barmana – powiedziała. – Ma na imię Pat.

– To mężczyzna czy kobieta? Uśmiechnęła się i klepnęła w ramię.

– Nareszcie pan załapał – pochwaliła.

Z grającej szafy płynęła piosenka Police Every Little Thing is Magie. Myron próbował policzyć, ile razy Sting powtórzył słowa „every little”. Przy tysiącu stracił rachubę.

Znaleźli dwa wolne stołki przy barze. Wielka Cyndi rozejrzała się za Patem. Myron omiótł wzrokiem lokal jak prawdziwy detektyw. Odwrócił się tyłem do baru i oparł łokcie na kontuarze, podrygując w rytm muzyki. Bywalec za dychę. Jego uwagę przyciągnęła ciziula w czarnym kocim kostiumie. Wśliznęła się na sąsiedni stołek i zwinęła na nim. Myron powrócił wspomnieniem do Julie Newmar, Kocicy z telewizyjnego Batmana z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku, co nie zdarzało mu się często. Jego sąsiadka była wprawdzie ciemną blondynką, lecz poza tym tak niepokojąco podobną do aktorki w sugestywnym kocim kostiumie, że Myron gotów był uwierzyć w telekinezę.

– Cześć – powiedziała głosem, który obudził w nim pożeracza serc.

– Nawzajem.

Wolnym ruchem sięgnęła do szyi i zaczęła się bawić zamkiem błyskawicznym kociego wdzianka. Myronowi udało się mimo to utrzymać język w okolicy ust. Zerknął na Wielką Cyndi.

– Niech pan nie będzie taki pewny – ostrzegła. Myron zmarszczył brwi. Tam do licha, kociak miał dekolt jak się patrzy. Z naukowej ciekawości zaryzykował następny rzut oka. Dekolt, bez dwóch zdań! W dodatku obfity. Znów spojrzał na Wielką Cyndi.

– Piersi – rzekł szeptem. – Dwie. Wzruszyła ramionami.

– Jestem Rozkosz – wymruczała kocica.

– A ja Myron.

– Myron – powtórzyła, zataczając językiem kółko, jakby smakowała jego imię. – Podoba mi się. Bardzo męskie.

– Chyba… dziękuję.

– Tobie się nie podoba?

– Przyznam, że od początku. – Spojrzał na nią gość pełną gębą, unosząc brew niczym model Fabio wpadający w przepaść zamyślenia. – Skoro jednak podoba się tobie, to może zmienię zdanie. Wielka Cyndi zareagowała na to kaszlem łosia wypluwającego skorupę żółwia.

Rozkosz obdarzyła Myrona kolejnym uwodzicielskim spojrzeniem, uniosła szklankę i zrobiła coś, co można by z grubsza nazwać „łykiem”, choć wątpliwe, czy amerykańskie Stowarzyszenie Producentów Filmowych pozwoliłoby obejrzeć ów „łyk” osobom poniżej lat siedemnastu.

– Opowiedz mi o sobie, Myron.

Wdali się w pogawędkę, a ponieważ barman Pat miał przerwę, rozmawiali dobry kwadrans. Myron, choć nie kwapił się do tego przyznać, dobrze się bawił. Rozkosz usiadła twarzą do niego i przysunęła się bliżej. Znów poszukał wzrokiem zdradzieckich oznak płci. Ślady zarostu? Żadnych. Biust? Trwał w najlepsze. Doświadczony detektyw nie da się oszukać.

Rozkosz dotknęła jego uda. Przez dżinsy poczuł gorąco. Krótko przyjrzał się jej dłoni. Była dziwnie duża? Duża jak na dłoń kobiecą, mała jak na męską? Zawirowało mu w głowie.

– Nie chcę być niegrzeczny… czy jesteś kobietą? – spytał wreszcie.

Odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się. Myron poszukał wzrokiem jabłka Adama. Nic z tego – szyję miała przewiązaną czarną wstążką. Jej śmiech był cokolwiek chrapliwy, ale… wolne żarty. To nie mógł być mężczyzna. Z takim biustem? Zwłaszcza że koci kostium mocno obciskał… niższe partie ciała.

– Co za różnica? – odparła.

– Słucham?

– Przecież ci się podobam.

– Z wyglądu.

– No więc? Myron uniósł ręce.

– Powiem wprost: gdyby w chwili uniesienia okazało się, że w pokoju jest drugi penis, to… co do mnie, nastrój by prysł.

Zaśmiała się.

– Żadnych konkurencyjnych penisów?

– Właśnie. Tylko mój. Taki ze mnie dziwak.

– Znasz Woody'ego Allena?

– No pewnie.

– Pozwól zatem, że go zacytuję.

Myron zastygł. Rozkosz miała zacytować Woody'ego. Jeśli była kobietą, był gotów się jej oświadczyć.

– Seks we dwoje to piękna sprawa. Seks w pięcioro fantastyczna.

– Ładny cytat.

– Wiesz z czego?

– Z dawnego występu w nocnym klubie. Kiedy w latach sześćdziesiątych Woody występował na stojaka.

Skinęła głową, zadowolona, że uczeń zdał egzamin.

– Ale nie mówimy o grupowym seksie – rzekł Myron.

– Bawiłeś się w to kiedyś?

– No… nie.

– A gdybyś się bawił, powiedzmy w sześcioro, przeszkadzałoby ci, że jedno z nich ma penisa? Teoretyzujemy, tak?

– Chcesz, to sprowadzę kilkoro znajomych.

– Nie, nie, w porządku, dzięki. – Myron wziął głęboki oddech. – No więc teoretycznie chyba niezbyt by mi to przeszkadzało, jeśli gość zachowałby dystans.

– Ale gdybym to ja miała penisa…

– Rozpryskałby nastrój jak bańkę.

– Rozumiem – odparła, kreśląc małe kółka na jego udzie. – Przyznaj, że cię intryguję.

– Owszem.

– No i?

– Intryguje mnie też, co myśli skaczący z drapacza chmur, zanim plaśnie na chodnik. Rozkosz uniosła brew.

– Pewnie ma w głowie pęd.

– Zakończony plaśnięciem.

– W twoim przypadku zaś…

– Plaśnięciem byłby penis.

– Ciekawe. Przypuśćmy, że jestem transseksualna.

– To znaczy?

– Przypuśćmy, że miałam penisa, ale już go nie mam. Czułbyś się wtedy bezpiecznie?

– Nie.

– Dlaczego?

– Z powodu penisa urojonego.

– Jakiego?

– Urojonego. Inwalidom wojennym, którzy stracili kończyny, wydaje się, że nadal je mają.

– To nie będzie twój penis.

– Nie mój, niemniej urojony.

– Gdzie tu sens?

– Właśnie.

Rozkosz odsłoniła ładne, równe białe zęby. Myron przyjrzał się im. Niewiele mu powiedziały o jej płci. Lepiej było powrócić do bardziej wymownych piersi.

– Jesteś strasznie niepewny swojej seksualności – orzekła.

– Ponieważ lubię wiedzieć, czy osoba, z którą wybieram się do łóżka, ma penisa?

– Prawdziwego mężczyzny nie obchodzi, że go wezmą za pedała.

– Nie przejmuję się tym, co myślą ludzie.

– Tylko penisem – dokończyła za niego.

– Tak jest!

– Mimo to brak ci pewności w kwestii płci. Myron wzruszył ramionami i uniósł ręce.

– A kto ją ma?

– To prawda. – Przesunęła tyłeczek. Winyl po winylu. Zapiszczało. – Zaprosisz mnie na randkę?

– Już o tym mówiliśmy.

– Przecież ci się podobam. To znaczy, z wyglądu.

– Tak.

– I miło sobie rozmawiamy.

– Tak.

– Jestem interesująca? Odpowiada ci moje towarzystwo?

– Dwa razy tak.

– Jesteś samotny i wolny? Myron przełknął ślinę.

– Ponownie dwa razy tak.

– No więc?

– No więc… i znów nie bierz tego do siebie…

– Znów chodzi o penisa.

– Tak jest!

Rozkosz odchyliła się do tyłu i podciągnęła lekko w górę zamek błyskawiczny na piersiach, którym się bawiła.

– Ej, to tylko pierwsza randka. Nie musimy od razu wyskakiwać z ciuchów.

– Tak? – zdziwił się po chwili Myron.

– Zaskoczony?

– Nie… to znaczy…

– Może nie jestem taka łatwa.

– Wybacz, że pozwoliłem sobie… no, bo przesiadujesz w tym barze…

– I co z tego?

– Nie sądziłem, że większość bywalców gra trudnych do zdobycia. Żeby zacytować Woody'ego: „Jak mogłem błędnie odczytać te znaki?”.

– Zagraj to jeszcze raz, Sam – odgadła natychmiast Rozkosz.

– Jeżeli jesteś kobietą, może się w tobie zadurzę – rzekł Myron.

– Miło mi. Ale skoro obecność w tym barze jest znakiem, to co tu robisz? Ty, który masz zgryz z penisem?

– Dobre pytanie.

– Więc?

– Więc co?

– Dlaczego nie zaproponujesz mi, żebyśmy stąd wyszli? – spytała, łypiąc uwodzicielsko. – Trzymalibyśmy się za ręce. Być może całowali. Mógłbyś nawet zabłądzić ręką pod moją koszulkę, pokusić się o dotarcie do drugiej bazy. Pożerałeś mnie wzrokiem tak, jakbyś niemal tam był.

– Nie pożeram cię wzrokiem – odparł.

– Nie?

– Jeżeli patrzyłem, podkreślam jeżeli”, to zapewniam, że wyłącznie po to, żeby rozwiać wątpliwości co do płci.

– Dzięki za wyjaśnienie. Ja tylko proponuję, żebyśmy stąd wyszli i zjedli kolację. Albo poszli do kina. Nie musi dojść do zbliżenia.