Изменить стиль страницы

Jej właściciel wysunął przed nią pistolet.

– Sześćdziesiąt dolców? – odezwał się inny głos. – Tylko tyle? Kurwa!

W pierś Myrona uderzył portfel.

– Ręce do tyłu.

Myron spełnił polecenie. Ktoś chwycił go za przedramiona i ściągnął je razem, aż do bólu ścięgien. Na przegubach zatrzaśnięto mu kajdanki.

– Zostawcie nas – polecił głos.

Myron usłyszał szelesty. Zaduch się zmniejszył. Skrzypnęły otwierane drzwi, ale, oślepiony światłem, niczego nie zobaczył. Zapadła cisza.

– Przepraszam za te nieprzyjemności, Myron – rzekł po dłuższej chwili głos. – Za kilka godzin cię wypuszczą.

– Długo jeszcze zamierzasz uciekać, Cole?

Cole Whiteman zaśmiał się.

– Uciekam od tak dawna, że przywykłem – odparł.

– Nie przyszedłem, żeby cię zatrzymać.

– Co za ulga. Jak odkryłeś, kim jestem?

– To nieważne.

– Dla mnie tak.

– Nie mam najmniejszego zamiaru cię wydać. Chcę informacji.

Nie było odpowiedzi. Myron zmrużył oczy.

– Jak się w to wplątałeś? – spytał Cole.

– Zniknął Greg Downing. Wynajęto mnie, żebym go znalazł.

– Ciebie?

– Tak.

Cole Whiteman zaśmiał się serdecznie. Śmiech odbijał się od ścian jak piłeczki z „magicznej gumy”, coraz głośniej i przeraźliwiej, nim w końcu litościwie ścichł.

– Co cię tak rozbawiło? – spytał Myron.

– Żart dla wtajemniczonych. – Cole wstał, a wraz z nim światło latarki. – Przepraszam, ale muszę iść.

Znów zapadła cisza. Cole zgasił latarkę. Pogrążony w zupełnych ciemnościach, Myron usłyszał oddalające się kroki.

– Nie chcesz wiedzieć, kto zabił Liz Gorman?! – zawołał. Kroki nie zwolniły. Pstryknął kontakt i zapłonęła żarówka.

Słaba, może czterdziestowatowa. Wprawdzie nie oświetliła pomieszczenia, ale różnica była ogromna. Myron zamrugałby przepędzić czarne punkciki po ostrym świetle latarki, i przyjrzał się otoczeniu. Piwnicę wypełniały posągi, zgrupowane wbrew rozumowi i logice. Niektóre stały krzywo. W każdym razie nie były to katakumby, tylko dziwaczny magazyn sztuki kościelnej.

Cole Whiteman powrócił do Myrona i usiadł na wprost niego po turecku. Siwa szczecina wciąż porastała mu twarz, w niektórych miejscach gęsta, w innych nieobecna. Włosy sterczały we wszystkich kierunkach. Opuścił pistolet do boku.

– Chcę wiedzieć, jak zginęła – rzekł cicho.

– Od ciosów zadanych kijem do baseballu – odparł Myron.

– Kto to zrobił? – spytał z zamkniętymi oczami Cole.

– Staram się to ustalić. W tej chwili głównym podejrzanym jest Greg Downing.

Cole Whiteman pokręcił głową.

– Był tam za krótko – powiedział.

Myrona ścisnęło w żołądku. Próbował oblizać wargi, ale miał za sucho w ustach.

– Byłeś tam? – spytał.

– Po drugiej stronie ulicy, za koszeni na śmieci. Jak Oskar Zrzęda z Ulicy Sezamkowej – Cole rozciągnął usta w sztucznym uśmiechu. – Chcesz być niewidzialny? Udawaj bezdomnego. – Wstał jednym płynnym ruchem niczym mistrz jogi. – Kijem do baseballu – powtórzył.

Uszczypnął się w grzbiet nosa, odwrócił i opuścił podbródek na piersi. Myron dosłyszał cichy szloch.

– Pomóż mi znaleźć jej zabójcę, Cole – rzekł Myron.

– Dlaczego mam ci zaufać?

– Masz do wyboru: mnie albo policję.

– Policja gówno zdziała – odparł Cole. – Dla nich ona jest morderczynią.

– W takim razie mi pomóż.

Cole usiadł na podłodze i przysunął się bliżej Myrona.

– Nie jesteśmy mordercami – powiedział. – Taką etykietę przylepiły nam władze i wszyscy w nią uwierzyli. Ale to nieprawda. Rozumiesz?

Myron skinął głową.

– Rozumiem.

– Masz się za lepszego?

Cole zmierzył go ostrym spojrzeniem.

– Nie.

– Chcesz, żebym z tobą rozmawiał, to nie waż się traktować mnie z góry. Zachowasz się uczciwie, to ja też.

– Dobrze – zgodził się Myron. – Tylko oszczędź mi haseł „nie jesteśmy mordercami, jesteśmy bojownikami o wolność”. Nie mam ochoty na cytaty z Blowing in the Wind.

– Myślisz, że ja o tym?

– Was nie ścigały zdemoralizowane władze. Porwaliście i zabiliście człowieka, Cole. Chcesz, to ubieraj to w piękne słówka, ale liczą się fakty.

Cole niemal się uśmiechnął.

– Ty naprawdę w to wierzysz.

– Zaczekaj, nic więcej nie mów. Niech zgadnę. – Myron udał, że się namyśla. – Rząd wyprał mi mózg, tak? Całą tę intrygę sprokurowała CIA, żeby zmiażdżyć grupę studentów, którzy zagrozili naszym władzom.

– Nie. Ale nie zabiliśmy Hunta.

– A kto?

Cole zawahał się. Podniósł oczy i zamrugałby powstrzymać łzy.

– Hunt sam się zastrzelił – odparł, szukając zaczerwienionymi oczami reakcji na twarzy Myrona.

Myron nie zareagował.

– Porwanie było żartem – ciągnął Cole. – Pomysł wyszedł od Hunta. Chciał zranić swojego ojca. Uznał, że najlepiej zabrać mu pieniądze, a potem dopiec do żywego. Niestety, te durnie zaskoczyły nas, i Hunt wybrał inną formę zemsty. – Oddech Cole’a stał się ciężki i nierówny. – Wybiegł z bronią na zewnątrz, krzyknął: „Pierdolę cię, tato!” i strzelił sobie w głowę.

Myron milczał.

– Spójrz na nas – rzekł na wpół błagalnie Cole. – Byliśmy paczką nieszkodliwych outsiderów. Protestowaliśmy na wiecach antywojennych. Dużo ćpaliśmy. Wystrzegaliśmy się przemocy. Nikt z nas, oprócz Hunta, nie miał broni. Mieszkałem z nim w jednym pokoju, był moim najlepszym kolegą. Nigdy bym go nie skrzywdził.

Myron nie wiedział, w co wierzyć. A co więcej, nie miał czasu, by się przejąć śmiercią dwudziestolatka. Czekał, aż Cole podejmie wątek, opowie mu o przeszłości. Nadaremnie. W końcu postanowił uaktualnić temat.

– Widziałeś, jak Greg Downing wchodzi do domu Liz Gorman? – spytał.

Cole wolno skinął głową.

– Szantażowała go?

– Nie tylko ona. Pomysł był mój.

– Co takiego miałeś na Grega?

– Nic ważnego.

– Prawdopodobnie przez to zginęła.

– Prawdopodobnie – przyznał Cole. – Ale nie musisz znać szczegółów. Wierz mi.

– Opowiedz mi o wieczorze, kiedy zginęła – rzekł Myron z braku dalszych środków nacisku.

Cole potarł zarost z siłą, z jaką kot ociera się o słupek.

– Jak wspomniałem, byłem po drugiej strome ulicy. Kiedy się ukrywasz, przestrzegasz określonych zasad. Zasad, dzięki którym przeżyliśmy na wolności całe dwadzieścia lat. Jedna z nich brzmi, że po dokonaniu przestępstwa nie wolno się trzymać razem. Federalni szukali naszej grupy, a nie pojedynczych osób. Od przyjazdu do Nowego Jorku Liz i ja dbaliśmy o to, żeby nigdy nie być razem. Komunikowaliśmy się z automatów telefonicznych.

– A co z Glorią Katz i Susan Milano? – spytał Myron. – Gdzie są?

Cole uśmiechnął się niewesoło. Myron dostrzegł, że brakuje mu zębów. Czy ubytek ten należał do kamuflażu? A może stracił je w bardziej dramatycznych okolicznościach?

– O nich opowiem kiedy indziej.

– Mów dalej – zachęcił Myron.

Bruzdy na twarzy Cole’a pogłębiły się i pociemniały w świetle nagiej żarówki. Zwlekał.

– Liz była spakowana i gotowa do wyjazdu – rzekł po chwili. – Zamierzaliśmy zdobyć gotówkę i wynieść się z miasta zgodnie z planem. Czekałem po drugiej stronie ulicy na jej sygnał.

– Jaki?

– Po odbiorze pieniędzy miała zamrugać światłami trzy razy. Oznaczało to, że zejdzie za dziesięć minut. Mieliśmy się spotkać na Sto Szesnastej i stamtąd odjechać metrem linii Jeden. Ale nie dała znaku. Światło w jej mieszkaniu w ogóle nie zgasło. Z oczywistych powodów bałem się sprawdzić, co się stało. Tu też obowiązywały zasady.

– Od kogo Liz miała tej nocy wziąć pieniądze?

– Od trzech osób – odparł Cole, unosząc palce wskazujący, środkowy i serdeczny. – Od Grega Downinga… – opuścił palec serdeczny – jego żony, jak tam jej na imię…

– Emily.

– Właśnie, Emily. – Środkowy palec opadł. – I od tego starego, właściciela Smoków.

Cole zamknął dłoń w pięść. Myrona ścisnęło w sercu.

– Chwileczkę – powiedział. – Miał do niej przyjść Clip Arnstein?

– Nie tylko miał. Przyszedł – sprostował Cole. Myron poczuł w kościach lodowaty chłód.