Изменить стиль страницы
***

Natężałem słuch, ubierałem się powoli i coraz wyraźniej słyszałem niepopędliwe wprawdzie, ale regularne i mocne uderzenia. Kuchnię wypełniała atramentowa poświata, do wiszącej nad stołem lampy ktoś wkręcił granatową poniemiecką żarówkę, pan Trąba stał na taborecie i z nieoczekiwaną wprawą przybijał do ramy okiennej wielki szary koc.

– Zaciemnienie jak za okupacji, jak za okupacji, panie Naczelniku, a nawet jeszcze szczel-niejsze. Verdunkelung sensu largo. Szczelniejsze, bo za Niemców byliśmy młodsi i nieraz, zwłaszcza po kielichu, pochopniejsi. Szczelniejsze – pan Trąba westchnął ciężko – szczelniej-sze, bo z fazy debaty teoretycznej przechodzimy do fazy praxis.

Z lekkością młodzieńca zeskoczył z taboretu i zajął swoje miejsce za stołem. Wpierw uważnie spojrzał na ojca, potem chyba najzupełniej przypadkowo, bo przecież nie mógł mnie widzieć – schowałem się pomiędzy płaszczami w przedpokoju i przez szparę w drzwiach podglądałem przebieg wydarzeń – więc najzupełniej przypadkowo pan Trąba spojrzał w moim kierunku, milczał jeszcze przez chwilę i jął mówić osobliwie zduszonym i zarazem uroczystym głosem:

– Panie Naczelniku. Będę mówił z głowy, ponieważ, rzecz jasna, nie poczyniłem żadnych notatek. Notatki w naszym wypadku oznaczają pewną zsyłkę. Wydaje mi się, że pamiętam wszystko i powiem wszystko, gdyby wszakże tak się zdarzyło, iż moja nadwerężona nadmiernymi dawkami świata pamięć przywiodła mnie do jakiegoś karygodnego lapsusu, usilnie proszę o zwrócenie mi uwagi. Panowie! – Pan Trąba niczym niewprawny pływak nabrał zbyt obfity haust powietrza, przez co jego teatralnie zmieniony głos zabrzmiał jeszcze osobliwiej. – Panowie, towarzysz Gomułka mieszka w Warszawie przy ulicy Frascati 7, na pierwszym piętrze zbudowanego w latach dwudziestych czteropiętrowego budynku. Na parterze jedno z mieszkań zajmują funkcjonariusze ochrony. Jest ich sześciu, dyżurują trójkami po dwadzieścia cztery godziny. Rzecz jasna, uzbrojeni, choć zdemoralizowani od lat panującym w kraju spokojem i haniebnym, tak jest, haniebnym, zaniechaniem tradycji powstańczych! Praktycznie cały czas, tak, całe dwadzieścia cztery godziny dyżuru mija im na grze w karty. Przeważnie grywają w pokera, choć jedna ze zmian preferuje remika lub też bliżej mi nie znaną grę zwaną ogon. Grają wysoko, bywa że i po dziesięć złotych za punkt. Jest to przesłanka, która dowodnie pokazuje, iż przekupstwo jako sposób dojścia do celu w naszym wypadku odpada. Chyba żebyśmy wpierw, celem zdobycia odpowiednich środków, ograbili jakiś bank albo wręcz i kilka banków. Wielcy terroryści, i azjatyccy, i europejscy, jak panowie doskonale wiecie, działali w ten sposób, obawiam się wszakże, iż na to, by ściśle włączyć się w tradycję, by wiernie pójść śladami klasyków terroru, obawiam się, iż na to nas nie stać. Any way. Wszyscy strażnicy czuwający nad bezpieczeństwem towarzysza Wiesława doskonale znają, mówiąc oględnie, smak alkoholu. Często gęsto popijają także na służbie, co z pozoru sprawiać może wrażenie nierozwagi i braku odpowiedzialności; Gomułka, jak zresztą każdy pozbawiony krztyny poczucia humoru służbista na kierowniczym stanowisku, z całą surowością tępi wszelkie związane z pracą towarzyskie niefrasobliwości. Sam sięga po kieliszek rzadko i zawsze musi mieć po temu jakiś powód, wyjątkowo w dodatku uroczysty powód, co kwalifikuje go do kategorii alkoholowych profanów, mnie zaś osobiście zbrzydza doń do reszty. Jak panowie doskonale wiedzą – w głosie pana Trąby zabrzmiała dobrze mi znana, zwiastująca bezinteresowną epikę nuta – jak panowie dobrze wiedzą, alkoholowi profani pijający wyłącznie z uroczystego powodu lub świątecznej okazji to jest gatunek nikczemny. Prawdziwy artysta spirytualiów pije wyłącznie bez powodu i bez okazji, co więcej, typowych okazji, w których zwyczajni śmiertelnicy nurzają się w błocku nieoczekiwanych dla siebie uniesień, on z całym arystokratyzmem unika. Gomułka upija się wyłącznie w Sylwestra. Doprawdy, nie jest mi znany przejaw gorszego smaku. Mało tego. On w tego Sylwestra upija się z wyjątkowo odrażającą metodycznością. Około mianowicie dwudziestej pierwszej pojawia się w sali balowej (przeważnie w Pałacu Kultury i Nauki, jeśli jest to „Bal ludu pracującego", albo też w auli Politechniki Warszawskiej, jeśli jest to „Bal mieszkańców stolicy") zasiada za stołem prezydialnym i do północy nie rusza się z miejsca. Z upodobaniem, w charakterystyczny sposób przekrzywiając głowę przygląda się absolutnie, rzecz jasna, spontanicznej zabawie, popija umiarkowanie jeden, dwa kieliszki, nie tańczy. Kiedy natomiast wybija pomoc, budzi się w nim zwierz. Nie od razu wprawdzie, bo wpierw wstaje i wygłasza toast noworoczny: „Towarzysze i Towarzyszki, Obywatele i Obywatelki, Ludu pracujący, mijający rok był rokiem wytężonej pracy oraz dalszego doskonalenia postępu gospodarczego…". Wygłosiwszy wszakże toast pierwszy sekretarz natychmiast rusza do boju, zaczyna pić dalej, co prawda z odrażającą metodycznością, ale łakomie, i wielkimi krokami oddaje się sztuce tańca, prawi komplementy, aktywnie uczestniczy w chóralnym odśpiewywaniu pieśni proletariackich i w stanie absolutnej demencji alkoholowej kończy zabawę koło szóstej rano. Gdyby nie drobny szczegół polegający na tym, iż jest to człowiek cały czas oderwany od rzeczywistości, rzec by można, iż towarzysz Wiesław raz do roku odrywa się od rzeczywistości. Zakładałem w pewnej chwili…

– Panie Trąba – w głosie ojca ciekawość walczyła o lepsze z irytacją – skąd, na Boga Ojca, zna pan te wszystkie wiadomości i detale?

– Zaczerpnąłem je stamtąd, skąd i pan, panie Naczelniku czerpie sporo wiedzy – pan Trąba uśmiechając się figlarnie postukał wskazującym palcem w stół, na którym rozciągała się olbrzymia płachta gazety – wyczytałem to wszystko pomiędzy wierszami „Trybuny Ludu".

– Panie Trąba – powiedział z pełnym podziwu uśmiechem ojciec – gdyby nie to, że jesteśmy na służbie, wygłosiłbym rytualną formułę, iż piękna fraza i nagrody godna. Jedna z naj-celniejszych pańskich ripost. Moje uznanie.

– Bóg zapłać, panie Naczelniku. Tak jest. Jesteśmy na służbie i nie może być mowy nawet o kropli alkoholu. Z drugiej wszakże strony, muszę powiedzieć, iż odczułbym osobliwą przykrość, gdyby jeden z moich najsubtelniejszych wersów pozostał bez przysługującej mu nagrody, niechby ona miała nawet nieco mniejszy, powiedzmy, połowiczny wymiar. Po drugie, pora jest tak późna, iż możemy przyjąć, że przysłowiowy kielich wystąpi w funkcji filiżanki krzepiącej mokki, po trzecie i najistotniejsze, czas, by najmłodszy uczestnik akcji – pan Trąba wyraźnie wskazał dłonią w moim kierunku – dostąpił wtajemniczenia, a i inicjacji, jak sądzę.

Ojciec milczał i nie ruszał się z miejsca.

– Panie Naczelniku – rzekł oficjalnym i dobrze w swojej oficjalności wyćwiczonym tonem pan Trąba – to, co pan słyszał, nie było czczą paplaniną pańskiego przyjaciela, ale głosem pańskiego przełożonego i zarazem dowódcy akcji. Proszę łaskawie docenić, iż mając w pamięci pańskie zasługi nie używam słowa „rozkaz", ale proszę też, by w przyszłości nie powtarzały się tego rodzaju niesubordynacje.

Ojciec karnie wstał zza stołu, podszedł do kredensu i wyjął butelkę i kieliszki, i postawił na stole.

– Pójdź, Jerzyku – pan Trąba skinął dłonią w moim kierunku, ja zaś na drżących nogach wstąpiłem w atramentową czeluść kuchni.

Byłem pewien, iż zaraz usłyszę zalatujące ohydą słowo: „dziecko". „Proszę dziecka do tego nie mieszać" – zaraz powie ojciec, albo: „Dziecko w żadnym wypadku", albo: „Dziecko powinno już spać", albo: „To jeszcze dziecko". Ale ojciec w milczeniu napełniał kieliszki. Powoli usiadłem na polakierowanym na biało, teraz jakby powleczonym błękitnym pokostem taborecie, pan Trąba zaś prawił dalej:

– Jerzyku, mężczyzno! O tym, że jesteś mężczyzną, wiadomo powszechnie. – Czyżby wiedział, co wyprawiałem z anielicą mojej pierwszej miłości, przemknęła mi przez głowę paniczna myśl, ale panu Trąbie najwyraźniej nie szło o konkrety. – Nie będziemy przeto powtarzać oczywistości i tym samym trywializować początku rytuału. Jako mężczyzna, Jerzyku, wraz z innymi mężczyznami (wbrew pozorom zarówno twój ojciec jak i ja dalej zasługujemy na to miano), będziesz mianowicie miał szansę uczestniczenia w wielkim czynie patriotycznym. Jako dziecko natomiast – a jednak!, pomyślałem, a jednak jestem człowiekiem bożym i wyprzedzam rzeczywistość o jakie pół kroku – bo przecież będąc mężczyzną dalej jesteś, i co więcej, zawsze będziesz dzieckiem w wielorakim sensie, choćby w sensie bycia dzieckiem rodziców swoich. Otóż jako dziecko, Jerzyku, będziesz mianowicie miał szansę całkowicie niepowtarzalną, szansę, która już na samym początku życia ustawi cię w niesłychanie uprzywilejowanej pozycji, jako dziecko mianowicie, Jerzyku, będziesz miał szansę urwania łba hydrze.