Изменить стиль страницы

Obwód, w którym mieszkał Kostomorow, był niezawodnie jednym z bardzo nielicznych, gdzie rewolucja chłopska nie skończyła się żywiołowym wybuchem dzikiego i krwawego mordu.

Stary dziwak przyjął rodzinę Bołdyrewych uprzejmie, lecz podejrzliwie. Na wstępie odrazu spytał:

– Powiedźcie mi szczerze, Walerjanie Piotrowiczu, czy macie zamiar tylko ukrywać się przed rewolucją, czy też pracować?

– Chcemy pracować, a brat mówił mi, że moglibyśmy pomagać panu, – odparł Bołdyrew.

– Pomocy nie potrzebuję, bo sam daję sobie radę od trzydziestu lat – rzekł Kostomarow. -Jednak, skoro chcecie pracować i jesteście inżynierami, przychodzi mi do głowy pewna myśl…

Usiedli i długo się naradzali.

W parę tygodni później w dużej szopie, stojącej na skraju wsi Tołkaczewo, powstało nieznane dotąd w Rosji przedsiębiorstwo komunalne.

Były to warsztaty dla naprawy i ulepszenia narzędzi rolniczych.

Wkrótce jednak plan został znacznie rozszerzony. Na prośbę Rady wieśniaczej dostarczono z miasta nieczynną lokomibilę, tokarkę i kilka innych mechanizmów, wywiezionych ze zburzonej przez rewolucyjne tłumy fabryczki.

Inżynierowie wciągnęli do przedsiębiorstwa zbiegłych do wsi przed głodem w miastach i przymusowym poborem do wojska ślusarzy i kowali i rozpoczęli pracę na szeroką skalę.

Spółka komunalna, kierowana przez starego Bołdyrewa i Piotra, zaczęła produkować pługi amerykańskie, kosiarki, maszyny do siewu, żniwiarki i drobne narzędzia rolniczego.

Grzegorz Bołdyrew namówił chłopów, aby zwozili z pobliskiej fabryki metalurgicznej, spalonej przez robotników, i z porzuconej kopalni – szlakę i glinę. Z tych materjałów przyrządzał nawozy sztuczne i cegłę. Inżynierowie, wiedząc, że będą mieli kłopot z paliwem, zaczęli wspólnie z chłopami kilku wiosek eksploatować dawno opuszczone szyby, dostarczając węgiel do Tołkaczewa i znaczną część paliwa zmieniając w mieście na potrzebne towary i materjały.

Pani Bołdyrewa miała dużo pracy z wyżywieniem produkującej komuny, rozrastającej się z każdym dniem.

Skromny warsztat do naprawy starych pługów i kucia koni stawał się fabryką, posiadającą swoje filje w kopalniach węgla i gliny.

Pani Bołdyrewa została mianowana przez spółkę głównym buchalterem przedsiębiorstwa, bo prowadziła księgi w tak wzorowym porządku, że przybywający tłumnie komisarze nie tylko z Nowogrodu, lecz nawet z Moskwy nie mogli się nadziwić. Księgi świadczyły najwy-mowniej o zasadzie komunistycznej kontroli pracujących nad przedsiębiorstwem, o odrzuceniu metod, stosowanych przez kapitalizm.

Rząd proletarjatu, zaniepokojony poważnie upadkiem przemysłu, otaczał opieką powstającą w Tołkaczewie komunę produkcyjną. Dowody tego mieli młodzi Bołdyrewy w chwili powołania do wojska wszystkich mężczyzn do lat 40-tu.

Natychmiast stawili się do biura poborowego.

Przewodniczący, posłyszawszy ich nazwisko, uśmiechnął się chytrze i rzekł:

– E-e, nie! Poco mamy posyłać was na front? Tam niezawodnie przejdziecie na stronę „białych"! Potrzebni nam tu jesteście i tu pozostaniecie w swojej komunie. Pracujcie, jak dawniej…!

Wystawił dla nich świadectwa uwolnienia i pożegnał.

Chłopi cieszyli się z takiego wyniku. Lubili pracowitych, pomysłowych i zdolnych inżynierów, rozumieli, że istnienie pracującej komuny zabezpieczało ich przed najazdem komisarzy. Podarowali Bołdyrewym kawał ziemi i wspólnemi siłami zbudowali dla nich dom.

Życie stawało się coraz bardziej znośne i normalne.

Pani Bołdyrewa gorąco dziękowała Bogu za opiekę i pomoc, widząc już, że wyprowadził ich z mrocznego labiryntu piętrzących się zewsząd niebezpieczeństw i ciosów nieprzewidzianych.

Ze zdumieniem i szacunkiem patrzyła teraz na męża i synów. Byli to już inni ludzie, których przedtem nie znała.

Stary Bołdyrew z dziwną łatwością otrząsnął się ze swej gnuśności i lekkomyślności. Od-młodniał, nabrał chęci do życia i walki.

Rutyna długoletniego, wprawnego administratora, wielkie doświadczenie fachowe i gruntowna wiedza obudziły się w całej pełni. Umiał obliczyć wszelkie możliwości, ocenić sytuację, wybrnąć z matni trudności, jakie nagromadzał codziennie naiwny rząd ludzi ciemnych, brutalnych, nieprzygotowanych do trudnych zadań życiowych. Lawirował zręcznie, zmuszając do poważnego namysłu niewykształconych, a bardzo pewnych siebie i opornych komisarzy, zawsze potrafił przekonać wahających się towarzyszy komuny.

Posiadając z natury miękki charakter, nawiązał najlepsze, przyjazne stosunki z chłopami, wywierał na nich wpływ moralny tak wielki, że przychodzili do niego tłumnie po rady, a uważali za szczęście, gdy odwiedzał ich w domu.

Pani Bołdyrewa, zawsze spokojna, uprzejma i dobra, w każdej chwili była gotowa dopomóc sąsiadkom w ich kłopotach domowych.

Kroiła dla nich suknie, uśmierzała waśnie domowe, uczyła dzieci i leczyła, jak mogła i umiała.

Synowie, pod wpływem, niegdyś panujących w domu utarczek pomiędzy rodzicami i śmiesznych spóźnionych miłostek ojca, w Piotrogrodzie tracili coraz bardziej szacunek dla niego, mi-mowoli patrząc na matkę z pogardliwe politowaniem. Teraz zmienili się do niepoznania. Zdolności i energja starego Bołdyrewa imponowała im i wzbudzała nieraz nieukrywany zachwyt.

Utalentowani w swoim zawodzie, pracowici i nie cofający się przed żadną czynnością, szli do ojca po radę, słuchali uważnie i uznawali jego autorytet i wyrobienie życiowe. Podziwiali równowagę ducha, pracowitość i umysł matki, nazywając ją swojem „ministrem spraw zagranicznych".

Istotnie, pani Bołdyrewa posiadała niezrównaną umiejętność przemawiania do ludzi i ujarzmienia zbyt porywczych. Wieśniacy szli do niej, jak do sądu najwyższego.

Rodzina Bołdyrewych, niedawno rozpierzchła i płynna, luźnie ze sobą związana, stawała się mocną, zahartowaną, spojoną wzajemnym szacunkiem i miłością, czemś twardem, nie-wzruszonem jak stal, jak skała granitowa.

Nigdy nie rozmawiali ze sobą o tak nieoczekiwanie wybuchających wypadkach, burzących ich życie, jako ludzi bogatych i szanowanych w towarzystwie.

Raz tylko, podświadomie odpowiadając na myśli, które się rodziły czasami w głowach synów, Bołdyrew rzekł:

– Przewaga prawdziwego inteligenta zawiera się w tem, że w każdej sytuacji potrafi zająć odpowiednie stanowisko i zasłużyć na szacunek.

Pomyślał chwilę i dodał:

– I wiecie co? Ten szacunek jest cenniejszy i trwalszy od tego, jaki zdobywa się drogą wysokiego urzędu, urodzenia i majątku! Tam może się on rozprysnąć w jednej chwili. Tu -nigdy, bo oparty jest a zrozumieniu naszej wartości realnej!

Grzegorz Bołdyrew, zarządzając kopalniami, często wyjeżdżał z Tołkaczewa i zwiedzał dalsze wsie, skąd chłopi wysyłali swoich ludzi do szybów węgla i gliny.

Przekonał się wkrótce, że wysiłki Rady komisarzy ludowych, skierowane do rozbicia włościan i do rozkładu rodziny, w sposób niezwykle szybki dochodziły do nieoczekiwanych wyników.

Przekonał się o tem jeszcze bardziej, gdy komisarze zażądali od komuny Bołdyrewych, aby zorganizowała produkcję soli z wody mineralnej w pobliżu Starej Rusy. Komuna wydelegowała Grzegorza.

Pewnego razu, siedząc w chacie miejscowego komisarza – chłopa, usłyszał wściekłe krzyki, tupot nóg i nawoływania głośne:

– Sąsiedzi, na pomoc! Biją nas łobuzy! Do broni! Grzegorz wyszedł z chaty.

Chłopi, uzbrojeni w rewolwery, karabiny, przyniesione do wsi przez uciekających z frontu żołnierzy, biegli z zawziętemi twarzami i z wściekłością w oczach.

Przy ostatnich domach już wrzała bitwa. Rozlegały się strzały, rwały się dzikie okrzyki i przekleństwa, błyskały bagnety, siekiery, wznosiły się i opadały ciężkie kłonice, drągi.

Bitwa trwała długo. Kilka trupów, deptanych przez walczących, zaległe pobojowisko. nareszcie wszystko ucichło. Chłopi rozeszli się po domach, unosząc w oczach ognie bitewne.

Komisarz, zastępujący dawnego wójta, opowiedział inżynierowi o przyczynach zatargu.

– Biada, towarzyszu! – skarżył się, kiwając głową. -»le się to skończy… Komisarze z miasta przysłali do wsi tych łobuzów – chłopów, którzy oddawna utracili ziemię i gdzieś tam włóczyli się po świecie. Przyszli teraz, żądając ziemi, odbierają innym chłopom bydło, pługi, statki domowe… Gwałt! Krzywda nam się dzieje! Pomyśleć tylko, co to za ludzie! Piotr Fro-łow – pięć razy w kryminale siedział za kradzieże, Łukasz Borin, – zesłany do katorgi za napad na pocztę i zamordowanie urzędnika; Szymon Agapow – żebrak, włóczęga bezdomny, pijaczyna, rozpustnik, umie pieśni śpiewać, wesołe historje opowiadać i tyle tego! Nam takich sąsiadów nie potrzeba!… My całe życie trzymaliśmy się pazurami tej ziemi – matki, polewaliśmy ją swoim potem, a teraz musimy się dzielić z łobuzami, nicponiami, leniuchami, ludźmi nikczemnymi. Dlaczego? Czy to podług prawa?