Изменить стиль страницы

Mówił i mówił, roznosząc trwożne i pogmatwane wieści po wsiach zgnębionych, w rozpaczy i strachu żyjących.

Przebiegały Rosję jakieś staruchy, straszne, trędowate, pozbawione nosów i warg, półobłąkane.

Szeleszcząc zachrypniętemi, wyżartemi przez choroby gardzielami i potrząsając rękami nad siwemi, powichrzonemi głowami, syczały, jak sowy:

– W Kijowskiej Ławrze bolszewicy powyrzucali z grobów zwłoki świętych pańskich, czaszki i kości zmarłych pustelników, od wieków sączące wonny olej, obrazy cudowne, zbezcześcili świętości i popalili. Łotysze, Finnowie, Madjarzy i Chińczycy męczą, mordują biskupów i popów. mnichów wieszają na drzewach przydrożnych, wbijają na pale, nad zakonnicami bezeceństwa czynią… W dzień Wielkiej Nocy strzelali do patrjarchy Tichona, a on, aczkolwiek ranny, nie przerwał nabożeństwa i, wołając wielkim głosem: „Chrystus zmartwychwstał, Alleluja!" krew swoją Bogu-Ojcu i Synowi jego ze łzami ofiarował!… Antychryst panuje, pan wszelkiej nieprawości i złośliwości szatańskiej… Znaki widome i głosy tajemne nawołują: „Powstań, lud Boży, zrzuć antychrystowe plemię i Bogu swemu służ wiernie, albowiem w Nim tylko moc, nadzieja i zbawienie!"

Znikały staruchy tajemnicze, jak szare, chyże myszy, biegły dalej, roznosząc trwożne opowieści, budzące ponury lęk, osłabiający ducha, skradając się, jak widma nocne, szerzyły strach od słonecznych gajów Krymu, aż po pustynne, tundrą pociągnięte brzegi morza Białego… Siały dreszcz mistyczny.

– Antychryst przyszedł… – szeptali ciemni chłopi. – Zguba, śmierć idzie, zagłada rodzaju ludzkiego… Któż z nas oprze się? Kto zwalczy wroga Chrystusowego? Gorze nam! Gorze!

Z jękiem i westchnieniami wpadali w bezwład, w rozpacz, odbierającą resztki sił i myśli. Wyglądali Archanioła z ognistym mieczem kary i z trąbą złocistą, wołającą na sąd ostateczny przed końcem świata.

We wsi, gdzie przebywał Grzegorz, działo się coraz gorzej.

Komisarze z „biedoty", widząc przestrach i pokorną obojętność, zaczęli znęcać się nad ludnością. Targali za brody starców, urągali sędziwym wieśniaczkom. Porywali młode kobiety i dziewczęta, poili je wódką, urządzali z niemi orgje dzikie, rozpustne, obdarowując sztukami barwnych perkalików, pstremi chustkami, wstążkami.

Zgnębione jednostajnem, ubogiem i nędznem życiem, kobiety szybko zrozumiały swoją sytuację. Były pożądane, więc mogły wykorzystać to. Pozbawione trwałych zasad moralnych wkrótce przeszły ciałem i duszą na stronę zwycięzców.

Nowa klęska spadła na wieś. Rozwiewały się, jak opary nad łąkami, tradycje rodzinne, stare, dobre obyczaje.

Obok chaty, zamieszkałej przez Grzegorza Bołdyrewa, stał dom niegdyś bogatego wieśniaka, Filipa Kuklina.

Zupełnie zrujnowany przez komisarzy wpadł w rozpacz. Jedynem podtrzymaniem jego stała się żona, młoda, rezolutna Darja. Nikogo się nie obawiając, urągała władzom, sypiąc dosadne słowa, niby z rogu obfitości

Urodziwa baba o śmiałych oczach i białych, równych zębach wpadła w oko sekretarzowi rady wiejskiej. Pod jakimś zmyślonym pozorem zwabił ją do siebie i zatrzymał na hulankę z muzyką, wódką, tańcami. Darja powróciła do domu pijana, wesoła, rozbawiona.

Na wyrzuty i upomnienia męża machała ręką i powtarzała:

– Gwiżdżę na ciebie i na nasze życie marne! Choć krótko, a użyję! Chcę żyć dla siebie… Zrozpaczony mąż pobił ją.

Darja tejże nocy uciekła z domu. Próżno szukał jej zaniepokojony wieśniak. Zjawiła się po trzech dniach i przyniosła ze sobą papierek, zatwierdzający rozwód, otrzymany na jej żądanie. Kuklin poszedł na skargę do rady wiejskiej.

– Takie prawo! – zawołali komisarze ze śmiechem. – każdy może się rozwodzić i żenić, chociażby na przeciąg jednego dnia. Nie masz teraz żadnej władzy nad żoną! Jeżeli uczynisz jej coś złego, w więzieniu zamkniemy… Teraz koniec z niewolnictwem kobiet! Są wolne i równe nam!

Chłop przekonywał, namawiał, błagał Darję, aby powróciła do domu.

– Wolna jestem! – odpowiedziała, błyskając zębami. – Podoba mi się nasz nowy sekretarz. Za niego pójdę!

– Wychodź lepiej za mnie! – mruknął mąż.

– Po raz drugi! – zawołała. – Niema głupich!

Kuklin chodził ponury i milczący. Przeżuwał jakieś myśli ciężkie. Wreszcie przeszły one w wybuch wściekłości dzikiej, nieokiełznanej. Przyłapał niewierną, lekkomyślną żonę, związał i bił długo, metodycznie, postępując według „mądrości" narodowej: „bij i słuchaj, czy oddycha; gdy przestanie, polej wodą i znów bij, aby czuła i rozumiała!"

Przez dwa dni torturował Darję, a gdy zwolnił ją od sznurów, pogroził palcem i, chmurząc czoło, mruknął:

– Teraz mam serce lekkie. Możesz iść… A pamiętaj, jeżeli zaskarżysz, ubiję na śmierć, i żaden komisarz, a nawet sam Lenin ciebie nie ochroni! Pamiętaj!

Baba nie myślała o skardze. Sama się z mężem załatwiła. Zdobyła gdzieś flaszkę wódki, domieszała do niej sublimatu i, łasząc się do męża, rozradowanego z powrotu żony, zmusiła go do wypicia.

Kuklin zmarł.

Darja, stawiona na sąd, nic nie ukryła, opowiedziawszy ze wszystkiemi szczegółami swoją zbrodnię.

Usprawiedliwiono ją, na mocy wygłoszonej przez Lenina zasady, że „sprawiedliwość" pro-letarjacka jest zmienną i zależną od okoliczności. Ta sama zbrodnia może być karana śmiercią lub uznana za zasługę przed pracującym ludem.

Został zabity „kułak", bogaty chłop, drobny burżuj, uczyniła to wolna kobieta, oddana komunizmowi. Poczytywano jej to za zasługę i wypuszczono na wolność.

Grzegorz z przerażeniem przyglądał się rozpuście, otwarcie panoszącej się na wsi. Komisarze i przyjeżdżający agitatorzy umiejętnie siali ją przez kobiety wiejskie, ciemne, żądne zabaw i łakome na stroje, wino i przysmaki.

– Tresując je łagodnemi sposobami, jak zwierzęta – myślał młody inżynier, rozumiejąc, że zarazę podstępnie rzucono w podatne środowisko.

Z prawdziwą radością opuszczał wieś, powracając do swojej komuny w Tołkaczewie.

Tu znalazł też groźne zmiany.

Z Moskwy przyszedł dekret, wprowadzający przymusowe nauczanie.

Starzy, niepiśmienni chłopi i siwe staruchy, uważające alfabet za czarci wymysł, zmuszeni byli uczęszczać do szkoły razem z dziećmi i wnukami.

Przysłany z miasta nauczyciel-komunista wyśmiewał dorosłych, pozbawiając ich powagi w oczach młodzieży, wymyślał brzydkiemi słowami i pod niebiosa wychwalał zdolności małoletnich uczniów.

Z nauką dorosłych wieśniaków jakoś nie szło i wkrótce myśl o natychmiastowem, na rozkaz z Kremlu, wykorzenieniu analfabetyzmu została porzucona. nauczyciel zwrócił całą uwagę swoją i siły na wykształcenie młodego, pokolenia w duchu komunistycznym.

Dzieci przechodziły gruntownie, ucząc się napamięć, nieskomplikowany zresztą „katechizm" komunistyczny, stanowiący podwalinę nauki; bardzo powolnie i opieszale zdobywały sztukę pisania i czytania oraz rachunku najprostszego, odrabiając zadania kredą na ścianach z braku tablic. Ponieważ w Tołkaczewie nie znalazło się wolnego budynku na szkołę, urządzono ją więc w starej, walącej się szopie.

Ławek nie było, więc uczniowie siedzieli na podłodze, w kożuchach i dziurawych butach filcowych, marznąc i coraz częściej zapadając na zdrowiu.

Na inne nauki rząd proletarjacki nie zwracał żadnej uwagi. Najpierw należały one do wiedzy burżuazyjnej, powtóre sam profesor nie miał o nich pojęcia, a więc pogardzał niemi, jak najnędzniejszym zabobonem świata kapitalistycznego.

Nauczyciel wiejski, licz opłacany, otoczony nieufnością i nienawiścią chłopów, wiedział, że ktoś, daleko mądrzejszy od niego, myślał tak samo i innym myśleć w tej sposób rozkazał.

Był to prezes Rady komisarzy ludowych, Włodzimierz Iljicz Lenin. dyktator w swoim czasie przyszedł do wniosku, że należy poddać proletarjackiej kontroli z punktu widzenia mater-jalistycznej filozofji wszystkie nauki, nie wyłączając wiedzy przyrodniczej.

Jego pomocnik, wysoce wykształcony komisarz oświaty – Łunczarskij, historyk Pokrow-skij i córka generała – Aleksandra Kołłontaj pracowali nad przeróbką historji, nad wykreśleniem z literatury utworów i idei burżuazyjnych, a chemję i fizykę, jako oparte na niezłomnych i niezmiennych prawach, uważali za wrogie dla proletarjatu nauki, niemal za przesądy średniowieczne, gdyż Lenin nie uznawał nic trwałego i osnutego na zasadach stałych.