Изменить стиль страницы

Pochylił się do Grzegorza i szepnął:

– Prawdę powiem: tego przy carze nie było… A teraz niby to swój rząd mamy. Ech! Zdale-ka wszystko pięknem się wydaje, a zbliska…

Spojrzał badawczo na Grzegorza, szukając współczucia w jego oczach. Inżynier przywykł już mieć się na baczności wobec zbyt szczerych wynurzeń nieznajomych ludzi, więc odpowiedział spokojnie:

– Wszystko się ułoży, towarzyszu! Narazie tylko wydaje się to i owo niedogodnem.

– Ułoży się? Jeżeli nie, to sami sobie poradzimy… – mruknął komisarz.

– Oby tylko nie tak, jak dziś! – zauważył Bołdyrew. – Nie ujdzie to wam płazem!

– Obaczymy… – warknął komisarz i ponuro spojrzał na inżyniera.

Dwa tygodnie spędził Grzegorz w wiosce i doczekał się sprawdzenia swojej przepo-wiedzi.

W kilka dni po bitwie chłopów z pogardzaną przez nich „biedotą", czyli bezrolnymi, oderwanymi od włościaństwa ludźmi, późno w nocy, gdy w chatach dawno już zgasły światła, wtargnął do wsi konny oddział nowogrodzkiej „czeki". Pobici i wyparci przez chłopów „łobuzy" zbiegli do miasta, oskarżyli sąsiadów i pogwałcenie dekretów rządu i przyprowadzili ze sobą żołnierzy, dowodzonych przez komisarza, agenta „czeki".

Pobudzono mieszkańców wioski i wywleczono z chat na wiec.

Przestraszeni słuchali groźnej mowy komisarza, mało co rozumiejąc, gdyż był to cudzoziemiec – Łotysz, źle władający mową rosyjską.

Zrozumieli jednak, że chodziło o „biedotę" i jakiś kontrrewolucyjny zamach, dokonany przez chłopów. Zrozumieli ostatecznie, gdy komisarz kazał wszystkim stanąć w szereg i, odliczając każdego piątego, stawiał osobno.

Jeden z żołnierzy objaśnił:

– Towarzysze włościanie! Ci ludzie stają się zakładnikami i będą rozstrzelani, jeżeli nie wydacie swoich sąsiadów, którzy zabili bezrolnych towarzyszy, upominających się o ziemię…

– Ziemię daliśmy im… Oni obdzierali nas, zabierając krowy, konie, pługi… Niema takiego prawa! – zawołał stojący wśród zakładników komisarz wiejski.

– Jakto! – wrzasnął dowódca oddziału. – Nie wiecie, że własność prywatna została zniesiona na zawsze? Wszystko jest wspólne… No! będą liczył do trzech. Powiadajcie, kto z was brał udział w bitwie?

Chłopi opuścili głowy i milczeli posępnie.

– Raz… dwa… – liczył przejezdny komisarz, wyjmując z pochwy rewolwer.

– Trzy!

Nikt słowa nie wyrzekł. Stojący przy zakładnikach agent „czeki" przyłożył lufę rewolweru do ucha komisarza wiejskiego. i wystrzelił. Chłop z roztrzaskaną głową runął na ziemię. Zrozumieli wieśniacy całą prawdę. Zaczęli wnet mruczeć do siebie i potrącać się łokciami. Z szeregów wystąpiło ośmiu chłopów i, zdejmując czapki, bełkotali niepewnemi głosami:

– Wybaczcie, towarzyszu komisarzu! My nie wiedzieliśmy i broniliśmy się przeciwko gwałtowi. jakoś się stało, że tamtych zabito, a innych pokaleczone… Wybaczcie!

Komisarz skinął na żołnierzy. Otoczyli stojących przed szeregiem wieśniaków i wyprowadzili za wieś.

Złemi, mrocznemi oczami patrzyli za nimi chłopi, wyły i zawodziły baby, płakały dzieci przerażone.

Po chwili buchnęła salwa. Żołnierze powrócili sami.

– Pogrzebiecie tamtych później! – zawołał komisarz. – A teraz pamiętajcie, że dekrety są poto, aby je wykonywano!

Chłopi milczeli zgnębieni i przerażeni. Komisarz ciągnął dalej:

– Musicie obrać teraz nową Radę dla swojej wsi. Rząd wystawia swoich kandydatów. Rozwinął arkusz papieru i odczytał nazwiska wyłącznie bezrolnych chłopów,- znienawidzonej, pogardzanej „biedoty", byłych aresztantów, włóczęgów, żebraków.

– Kto protestuje? – zapytał komisarz, podnoszą rewolwer. Nikt się nie odezwał.

– Jednogłośnie obrani! – zakończył ceremoniję „wolnych i nieprzymuszonych" wyborów i komisarz i kazał podać konia.

Przez cały czas pobytu Grzegorza Bołdyrewa we wsi Apraksinoj urządziła „biedota". „Władze" podzieliły mieszkańców na bogatych, czyli „kułaków" i na „średniaków". Zaczęło się od wywłaszczenia bogatych chłopów, a gdy z nimi skończono, przystąpiono do rekwiro-wania nadmiaru bydła i majętności, należących do „średniaków".

Trwało to dość długo. Nowi władcy, nie krępując się niczem, ufni w pomoc władz centralnych, wyprawiali do miasta odebrane u sąsiadów bydło i prowjanty, zmieniali zdobycz na wódkę, nowe ubranie, buty lakierowane lub przegrywali w karty. Wieś szybko ubożała. Chłopi ze strachem czekali nadejścia wiosny i rozpoczęcia robót polnych.

Nie mieli ani ziarna na zasiew, ani dobrych pługów, ani koni…

Surowa zimna północna okrywała pola, ulice i chaty wioski grubą płachtą śniegu. Chłopi nie wychodzili z domów, obawiając się pokazywać na oczy rozpanoszonej „biedocie", ciągle pijanej, bezczelnej, zuchwałej. Z rozpaczą patrzyli na puste półki, umieszczone w prawym kącie izb pod pułapem, i wzdychali.

Stały tam niegdyś ikony zbawiciela, Bogarodzicy, świętego Mikołaja Cudotwórcy, obrazy jaskrawe, w szatach z błyszczącego metalu, na których zapalały się i migotały iskierki od płonących przed niemi lampek olejnych i świec woskowych. Ścigani przez władze za wiarę w Boga wieśniacy ukryli je w lochach, gdzie przechowywano ziemniaki i kapustę kiszoną. Pod brzemieniem trwogi i nieszczęść wydostawali po nocach obrazy święte i stawiali na dawnych, należących do nich miejscach, zapalali świeczki i, bijąc pokłony, błagali o przebaczenie i miłosierdzie.

Modlitwy były krótkie, nic nie znaczące, uparte, niewolnicze błagania:

– Boże, zmiłuj się! Boże, zmiłuj się!

I tak bez końca – dziesiątki, setki namiętnych, jednostajnych jęków, przerywanych głuchemi uderzeniami kolan i głów o podłogę, westchnieniami ciężkiemi i szmerem rąk, któremi kreślono znak krzyża, mocno, rozpaczliwie przyciskając sobie palce do czoła, ramion i piersi.

Obrazy ze św. Mikołajem ożywiały w pamięci cara, który opuszczony przez wszystkich, zginął z rąk rządu robotników i chłopów.

Był dla ludu pomazańcem Bożym, ziemskim Bogiem, znienawidzonym, lecz pełnym odwiecznego uroku.

– To – kara Boża za niego, za cara – ojczulka! – szeptali chłopi ze strachem i wydobywali ukryty w szczelinach pomiędzy belkami ścian zakopcony, pożółkły portret Mikołaja II-go, stawiali go pomiędzy ikonami i znowu bili pokłony, wzdychali i skamłali żałośnie:

– Boże, zmiłuj się nad rabami twoimi! Boże, zmiłuj się! Boże, zmiłuj się!

Byle zaszczekał pies na ulicy, lub doszły odgłosy kroków, w popłochu ściągano z półek obrazy święte i portret cara, wciskano pomiędzy ziemniaki, zwoje przędzy lnianej, belki domostw lub pod puste kadzie i kamienie, zdmuchiwano świeczki i trwożnie wyglądano przybysza.

Czasem, kryjąc się pomiędzy chwastami ogrodów warzywnych i w zaroślach nad jarem, przedzierał się do wioski zebrał wędrowny, unikał spotkania z komisarzami, wchodził do pierwszej od skraju chaty, rozmowę zaczynał, badał, macał ostrym, podejrzliwym wzrokiem każdą twarz, każdą parę oczu, zadawał przebiegłe pytania, wzdychał, lękiem przejmował, przerażającemi przepowiedniami gnębił, wtrącał w otchłań rozpaczy, napomykał o czemś nie-wyraźnem, tajemniczem i, poznawszy ludzi, przekradał się później od chaty do chaty i, bo-jaźliwie oglądając się, szeptał szybko, niby się obawiając, że nie skończy na czas.

Były to ponure, straszne opowieści. Skrawki, okruchy prawdy tonęły we mgle domysłów i tajemniczego, mistycznego fałszu.

– Znaki straszne pokazały się na niebie… Krzyż, obalony przez węża… miecz ognisty… jeździec blady na koniu rudym… Anioł ze świecznikiem dymiącym… Antychryst przyszedł i państwo swoje na ziemi zakłada… Widział go we śnie pustelnik Arkadjusz błogosławiony z Atosu… Dwa ów Antychryst posiada oblicza: jedno – Lenina, drugie – Trockiego…

– Boże, zmiłuj się nad nami! – wzdychali chłopi.

– Nasamprzód podniósł rękę Antychryst na pomazańców Bożych… Umarł już śmiercią męczeńską nasz car nieszczęśliwy, przez sługi niewierne porzucony, rychło patrzeć padnąw proch cesarz austrjacki, cesarz niemiecki, a po nich – inni… Cara – męczennika zamordowali… a głowę jego posłali do Moskwy… do Kremlu… Lenin pluł na nią i Trockij pluł, a potem w piecu palił… Gdy to robili, burza straszna rozszalała i wszystkich w przerażeniu pogrążyła… W Kremlu straszyło później przez dni dziewięć… Czerwoni żołnierze widzieli błąkające się po nocach blade, gniewne, złowróżbne zjawy… Patrjarcha Filaret… pierwszy car Michał Teodorowicz… Iwan – groźny car… Zamordowany przez Tatara Godunowa – Dymitr – niemowlę… surowa carewna Sofja… mocarny Piotr Wielki z ciężkim kijem w ręku… Później kara Boża dosięgła Lenina… Postrzelony – umiera… Widzenia ma krwawe… miota się… zrywa się z łoża i wyje po nocach: „Ratujcie, zachłysnę się we krwi… Krew już zalewa cały Kreml!" Wierni żołnierze uratowali w Jekaterynburgu carewicza młodego i carewnę Tatjanę, tę, która miłosierna była dla rannych żołnierzy… Mnich z Wałaamu Florjan wywiózł z Ałapa-jewska zwłoki zamordowanej, Bogu miłej wielkiej księżny, mniszki pobożnej – Elżbiety Teo-dorówny i pogrzebał ją w pobliżu Jerozolimy, w Ziemi świętej. Przy grobie jej cuda się objawiają – uzdrowienia chorych, jasnowidzenia prorocze, pocieszenie zrozpaczonych… Następca tronu, carewicz Aleksy, ukrywa się na Syberji i jest pod opieką sławnego wodza Kołczaka, który wyżnie prędko bolszewików za Ural i na Moskwę pójdzie… Francuzi i Anglicy są już na Muraniu, w Archangielsku, w Odesie i pomagają naszym…