Lenin zaśmiał się.
– Nie taki straszny djabeł, jak go malują, towarzysze! – zawołał. – Trudna jest interwencja i posyłanie desantów do Rosji z jej pustymi przestrzeniami! Wszystko się ograniczy najwyżej do portów… Bagatela! Nasi domowi patrjoci sami się rozsypią, jak bałwany z wysychającej gliny!
– Niewiadomo! – Wtrącił Rykow. – Tam są zdolni, bojowi dowódcy, jak generałowie Kor-niłow, Denikin, Wrangel Judenicz…
– Niezawodnie! – wzruszył ramionami Lenin. – My przeciwko nim poślemy krawca-dzienni-karza Trockiego, żółtodziobego kapitana Tuchaczewskiego, wachmistrza Budennoja… Oni będą wkuwać w chłopskie łby zawsze tylko jedno: „Władza – wieśniakom i robotnikom, wolność i szczęście – proletarjatowi", a „biali" generałowie narazie mrukną: „ziemia chłopom", a po pierw-szem zwycięstwie zaczną gardłować: „Niech żyje wielka, niepodzielna Rosja, niech żyje ojczulek – car! Hm, hm! Jak myślicie: pójdą za nimi chłopi, którzy zagarnęli już ziemię i powyrzynali swoich panów? Nigdy! Chodzi więc o dwie rzeczy: wdębić w głowy chłopom i robotnikom, że „biali" niosą im stryczek, i przygotować armję do poważnych działań wojennych!
Wszyscy milczeli i z głębokim szacunkiem słuchali głuchego, pewnego siły i przekonania głosu Lenina.
On zaś zamyślił się i rzekł po chwili:
– Jest jeszcze jedna sprawa… ważna, bardzo ważna i nagła! Musimy przewieźć cara z Je-katerynburga do Moskwy. Nie możemy oddać go „białym"! tanie się on niebezpieczną dla nas bronią w ich ręku… Dziś na wieczór ogłasza posiedzenie, na które przybyli wezwani przeze mnie towarzysze z Jekaterynburga.
W gabinecie Lenina tegoż dnia odbyła się tajemnicza narada. Komisarze i członkowie komitetu wykonawczego: Swerdłow, Trockij, Kalinin, Bucharin. Dzierżyński ze swoimi agentami Awanesowym i Petersem, kierownicy „czeki" w Jekaterynburgu: Pieszkow, Jurowskij i Wojkow naradzali się długo nad tem, dokąd ma być przewieziona rodzina carska.
Wobec szalejących wszędzie pomiędzy Wołgą a Uralem powstań, postanowiono było pozostawić czasowo Mikołaja I, w domu Ipatjewa w Jekaterynburgu pod pozorem miejscowej Rady robotniczych, żołnierskich i włościańskich delegatów.
Na tem skończyła się narada i towarzysze opuścili gabinet dyktatora.
Lenin zatrzymał tylko komunistów, przybyłych z Jekaterynburga i długo jeszcze rozmawiał z nimi.
– Gdybym powiedział, że cara i rodzinę jego powinniśmy zgładzić, komisarze moskiewscy natychmiast podnieśliby krzyk. Są nader wrażliwi na odezwy dzienników cudzoziemskich! Z wami będę mówił otwarcie…
Pochylił się do Wojkowa, Jurowskiego i Pieszkowa, szepcąc:
– Przy najmniejszem niebezpieczeństwie zajęcia waszego miasta przez „białych", zabijecie całą rodzinę „Mikołaja Krwawego", nikogo nie szczędząc, aby świadków nie pozostało! Wiecie, że zaczną się dochodzenia, awantury, krzyki! Krewniacy z Niemiec i Anglji, którzy dotychczas nic dla poratowania Romanowych nie uczynili, nagle staną się szlachetni, pełni współczucia! Żałobę przy dworze ogłoszą! Cha – cha! Rada komisarzy ludowych będzie zmuszona złożyć wtedy całą odpowiedzialność za mord na waszą radę jekaterynburską. Musicie kogoś oskarżyć i stracić, aby się na tem sprawa urwała na zawsze.
– Oskarżony prezesa naszej rady Jachontowa, bo to były mieńszewik, człowiek niepewny! – zauważył ze śmiechem Wojkow.
– Znajdą się i inni – dodał Jurowskij, znacząco patrząc na towarzyszy.
– Zgładzeni Romanowych poleciłbym towarzyszom Jurowskiemu i Biełoborodowowi -rzekł Pieszkow.
– Podtrzymuję zdanie towarzysza – powiedział Wojkow, zgarniając wtył jasne, kędzierzawe włosy.
– Dobrze, polecam to wam, towarzyszu Jurowskij! – zawołał Lenin, – a uprzedźcie mnie
0 tem telegraficznie, tylko bardzo konspiracyjnie… O naszem dzisiejszem postanowieniu nikt nie powinien wiedzieć. Nikt!
Spojrzał na nich badawczo, przenikliwie i żegnać zaczął. Po wyjściu ich, Lenin zatarł ręce i szepnął:
– Spełni się jedynie osobiste marzenie całego mego życia!…
Odprowadzał na dworzec odjeżdżających do Jekaterynburga komunistów i, ściskając im ręce, powtórzył kilka razy:
– A śpieszcie się, śpieszcie, drodzy towarzysze!
Czekał z niecierpliwością na wiadomości. Nie spał nawet, trawiony gorączką wewnętrzną
1 niepokojem drapieżnym. Nic go nie mogło poruszyć i wstrząsnąć.
Z obojętnością wysłuchał doniesienia o rozszarpaniu Wołodarskiego przez tłum w Piotro-grodzie, o zdobyciu Kazania przez „białych", o zwycięskim pochodzie Czechów i klęskach „czerwonej armji" na Syberji i pod Archangielskiem.
Nie mógł o niczem myśleć. W dzień i nocy widział przed sobą ukoronowaną głowę Romanowa, syna mordercy brata; napawał się jękami i łkaniem zabijanych dzieci cara, drżał na myśl, że, być może, wkrótce zostanie powołany do kabla telegraficznego i usłyszy umówione słowa:
– Jesteśmy gotowi…
Nareszcie w połowie lipca przyszła ta chwila wymarzona.
Telegrafował prezes Rady jekaterynburskiej, Jachontow. Omawiał sposoby obrony miasta i ochrony koronowanych więźniów przed zbliżającemi się „białemi" wojskami.
Lenin szczegółowo wypytywał o wszystko, doradzał, dziękował Jachontowowi za wydajną pracę i dodanie się sprawie.
Po skończonej rozmowie telegraficznej pozostał przy aparacie i czekał. Po kilku minutach sygnalizował Jurowskij.
– Jesteśmy gotowi… – wystukał aparat.
– Skończcie! – zatelefonował dyżurny urzędnik na rozkaz Lenina.
W trzy dni potem po całym świecie mknęła już ponura wieść, że car z najbliższą rodziną został zamordowany bez sądu w lochach domu Ipatjewa, zamienionego przez Radę jekate-rynburską na więzienie najpotężniejszego niedawno monarchy w Europie.
Oskarżenia, spadające na Lenina z powodu bezprzykładnego okrucieństwa i bezprawia, nawet w okresie rewolucyjnym wołającego o pomstę do nieba, wkrótce umilkły, gdyż serca ludzkie stwardniały, a myśl miotała się w krwawych oparach wojny, codziennego, uprawnionego mordu.
Oszukana Europa, zbici z tronu stronnicy cara i strwożenia chłopi uwierzyli, że prezes Rady jekaterynburskiej Jachontow wraz komunistami Gruzinowym, Malutinym, sfanatyzowa-nemi obywatelkami Aproskinoj, Mironowoj i dziewięciu „czerwonymi żołnierzami" bez wiedzy władz centralnych wymierzyli sprawiedliwość, podyktowaną gniewem ludu, zabijając Mikołaja Krwawego, jego małżonkę – księżniczkę Heską – dzieci i nieliczne oddane im osoby ze świty.
Lenin po śmierci rodziny cesarskiej odrazu się uspokoił.
Mimo szalejącego jeszcze po całym świecie wichru napaści, oskarżeń, przekleństw, najczarniejszych przepowiedni, klęsk czerwonej armji i zwycięskiej ofenzywy kontr-rewolucyj-nych wojsk, zachowywał niezwykły spokój. Odbywał nieskończone narady z inżynierami, zamierzając wprowadzić elektryfikację w kraju, aby ożywić zamierający przemysł i olśnić ludność ciemnej Rosji nowem dobrodziejstwem rządu proletarjackiego, obdarzającego ubogie chaty o strzechach słomianych – światłem elektrycznem.
Był tak tem przejęty, jakgdyby widział w elektryczności ucieczkę przed piętrzącemi się trudnościami.
Kryły się w nastroju dyktatora inne, głębsze przyczyny. Spadł z niego ciężar nieznośny. Czuł, że spełnił konieczny obowiązek, zakończył własne życie i teraz był wolny. Wolny od słowa, danego na zaraniu świadomości życiowej. Pamiętał o niem zawsze. Było dla niego tłem pracy i rozmyślań, wystąpień zuchwałych, zamiarów jeszcze śmielszych, w stojących na granicy obłędu, czem przerażał wrogów i pociągał serca i dusze stronników.
Słowo to padło z ust jego w chwili najcięższej. Pamiętał o niej, jak o policzku, jak o krzywdzie niepomszczonej.
Widział oburzoną twarz dziewczęcą, ciskające ognie gniewu oczy niebieskie, rozwichrzone włosy złote i usta, wymawiające zdania napozór obojętne, a zatrute zwątpieniem, być może, pogardą.
Słowo jego, wymówione głosem ponurym, zimnym, stało się ciałem, stosem ciał skrwawionych, posiekanych, pohańbionych…
Nic go już teraz nie łączyło z przeszłością.