Изменить стиль страницы

– Tak, tak! – kiwając głową, szeptał Lenin, starając się zachować spokój i uprzejmy uśmiech na żółtej twarzy mongolskiej.

Odprowadzony przez Dzierżyńskiego, Fedorenkę i patrol wewnętrzny wsiadł do samochodu i odjechał do Kremlu. Czekał na niego sekretarz.

– Ważne doniesienia od naszej delegacji pokojowej – rzekł, podając kilka telegramów. Lenin usiadł przy biurku i odczytywał depesze Trockiego. Zmarszczył brwi i tarł czoło.

Wieści nie były pomyślne. Niemcy wystawili nowe, jeszcze bardziej ciężkie żądania. Członek delegacji rosyjskiej, były generał carski, Skałon, pozbawił się życia, zostawiając pełen oskarżeń list.

– Odpowiem jutro, po posiedzeniu Rady, – szepnął. – Proszę zwołać ją na godzinę 8-mą rano. Sekretarz wyszedł, lecz wkrótce zapukał do drzwi.

– Towarzysz Dzierżyński przysłał motocyklistę u pismem – rzekł, wchodząc. – Prosi o natychmiastową odpowiedź.

Podał kopertę. Lenin otworzył ją i wyjął czerwony arkusik z wyrokiem śmierci dla obywatelki Remizowej, u której przed zamachem mieszkała Dora Frumkin. Na osobnej kartce prezes „czeki" pisał że skazana wniosła prośbę do towarzysza Lenina o miłosierdzie. Dzierżyński doradzał odmowę, gdyż jakiś stosunek pomiędzy straconą Frumkin a obywatelką Re-mizową istniał niezawodnie.

– Remizowa?… Remizowa? – powtórzył Lenin. – Kiedyś słyszałem to nazwisko… Wzruszył ramionami i napisał na czerwonej kartce dwa słowa:

– Wyrok z zatwierdzam. Sekretarz opuścił gabinet.

Lenin chodził po pokoju. Czuł dreszcze i chłód przenikliwy. Nie mógł się uspokoić.

– Napiłbym się gorącej herbaty… – pomyślał.

Spojrzał na zegarek. Dochodziła godzina czwarta. Zamieć nie ustawała. Siekła szyby, szeleściła po murach, wyła w kominach.

Lenin starał się o niczem nie myśleć. Wiedział, że natychmiast ogarną go ciężkie zwątpienia, osłabiające wahania, zrodzone pod sklepieniem „czeki". Tymczasem musiał być twardy, nieustępliwy i spokojny, bo przeczuwał nową potyczkę w Radzie komisarzy. Już zaczął obmyślać plan swego przemówienia i sposób postępowania z najbardziej odpornymi towarzyszami, gdy spostrzegł leżącą na posadzce kopertę listu Dzierżyńskiego.

Podniósł ją i przeczytał czerwony napis: „Wszechrosyjska nadzwyczajna komisja śledcza w sprawach kontrrewolucji, sabotażu i spekulacji".

– Śledcza komisja? Czeka – uśmiechnął się Lenin, podnosząc ramiona. – Nie! Jest to nieznana dotąd formuła sprawiedliwości. Rękawica, rzucona moralności całego świata! Oskarżyciel i – jednocześnie sędzia i kat!… To nie mieści się w żadnej prawniczej głowie zachodniej! U nas, w Rosji, „świętej" ujdzie! Przecież policmajster Bogatow opowiadał, że chłopi sami oskarżyli cygana i Tatarów o kradzież koni, sami osądzili na śmierć i pokarali ich, zabijając drągami i oddając na pożarcie mrówkom! Chłopów to nie zdziwi, a o nich mnie tymczasem najwięcej chodzi!

Zaśmiał się głośno i kręcił kopertę w palcach. Po chwili spostrzegł, że we wnętrzu jej żęły mały, zmięty, skrawek papieru. Rozwinął i krzyknął przeraźliwie.

Była to kartka, na której przed trzema miesiącami napisał dla Heleny Aleksandrówny Re-mizowej upoważnienie na zwracanie się do niego osobiście w każdej sprawie… Remizowa! Helena… Remizowa.

Złocista główka, pochylona nad haftem, niebieskie oczy, pełne łagodnych błysków… namiętne usta, posyłające go na zemstę za powieszonego brata… To – ona prosiła go o miłosierdzie?!

Skoczył do telefonu. Wywoływał numer „czeki".

Dzierżyński długo nie podchodził do aparatu. Wreszcie Lenin usłyszał jego głos.

– Proszę tymczasem zawiesić wyrok nad Remizową i jutro porozumieć się ze mną! -krzyknął zdyszanym głosem.

Dzierżyński nie odpowiadał. Widocznie, przeglądał papiery. Ich ostry szelest wyraźnie dochodził uszu Lenina.

– Obywatelka Remizowa, Helena Aleksandrówna, zamięszana w sprawie zamachu z dnia 1 stycznia roku bieżącego; oskarżonej udowodniono, że w jej mieszkaniu w Petersburgu, przy ulicy Preobrażeńskiej pod nr. 21, przebywała wykonawczyni zamachu, obywatelka Dora

Frumkin. Obywatelka Remizowa została skazana na śmierć przez rozstrzelanie powolnym głosem czytał Dzierżyński.

– Wstrzymajcie wyrok do jutra… – znowu krzyknął Lenin.

– Przed kilkoma minutami powiadomiono mnie, że wyrok został wykonany. Właśnie czytam: Remizowa, No. 1780, przesłana z Petersburga w związku z…

Lenin rzucił słuchawkę i ryczał:

– Przekleństwo… Przekleństwo!… Podły potwór… Kat krwawy… bez serca… obłędny… zbrodniczy…

Zwykle sprawnie pracujący umysł zadał odrazu pytanie:

– Kto? O kim mówisz?

Lenin ścisnął skronie i zawył przeciągle, tak, jak wyła zrozpaczona, oszalała sędziwa żydówka w lochach „czeki".

– To ja-a! To ja – a -a!

Drzwi się uchyliły i do gabinetu i zajrzał zaniepokojony sekretarz. Lenin odrazu zamilkł, zacisnął zęby, oczy zmrużył i, wkładając ręce do kieszeni, spytał obojętnie:

– Co się stało?

– Zdawało mi się, że… wołaliście, Włodzimierzu Iljiczu…

– Nie! – odparł krótko. – Lecz dobrze, że przyszliście. Siadajcie i piszcie. Będę dyktował. Chodził po pokoju, kurczył i prostował palce i rzucał urywane zdania:

– Jakkolwiek ciężki będzie pokój dla Rosji… pamiętać… pamiętać musimy, że… wszelkie ofiary… nawet życie swoje… i najbliższych… najdroższych… najdroższych istot… powinniśmy oddać… dla dobra proletarjatu… który wyrwie wrogom wszystko… co w tej chwili straciliśmy…

Sekretarz zapisał i czekał.

Lenin nie odzywał się… Stał przed oknem, nieruchomy.

Głowa dyktatora trzęsła się, szerokie ramiona podnosiły się i opadały… w oczach czuł gryzący żar…

– Mnie nikt, nikt nie zwróci Heleny… Heleny…

Łza stoczyła się po żółtych policzkach, pozostawiając po sobie palący ślad. Lenin ścisnął palcami gardło, aby nie zawyć, westchnął głęboko, ukradkiem obtarł wilgotne oczy, odwrócił się i głuchym, chrapliwym głosem wyrzęził:

– Jutro dokończymy, towarzyszu… Znużony jestem… Myśl nie pracuje. Ciemno dokoła… zamieć jęczy… mroźno… Noc już głęboka… tylko umierać można… umierać… w taką noc przeklętą!

Spojrzał na zdziwionego sekretarza i nagle krzyknął cienko, przenikliwie:

– Precz! Precz! Młodzieniec wypadł wylękły.

Lenin odtworzył w pamięci fanatyczną, drgającą twarz Dzierżyńskiego, wzdrygnął się cały, zatkał palcami uszy i oczy, zwarł szczęki i runął na kanapę, sycząc:

– Helenę zabito! Zabito…

Pode drzwiami zmieniali się żołnierze na czatach i powtarzali ponuremi głosami parol nocny:

– Lenin… Lenin…

ROZDZIAŁ XXVIII.

Moskwa umierała… z głodu, przerażała i nieustającego ani na chwilę rozlewu krwi. Przebrzmiały już echa haniebnego pokoju z Niemcami.

Lenin przypomniał sobie te dni z dreszczem i wstrętem. On – Rosjanin był zmuszony błagać komisarzy – żydów i Łotyszów, aby przystali na niewymownie ciężkie, upokarzające warunki niemieckie, bo, nie osiągnąwszy pokoju, władza proletarjatu rozwiałaby się, jak zła mara. Uzyskawszy z trudem zgodę towarzyszy, westchnął z ulgą i raz jaszcze dowiódł, że dyktatura proletarjatu w istocie swej była dyktaturą dziennikarzy.

W setkach artykułów haniebny pokój był przedstawiony, jako dobrodziejstwo nowego rządu, zamierzającego dać Rosji możność odetchnięcia i nabrania nowych się. Oszukiwano i ogłupiano łatwowiernych robotników i ciemnych chłopów obietnicą bliskiej rewolucji w Niemczech i połączenia się z towarzyszami Zachodu, skąd Rosja miała czerpać nowe zasoby dla szybkiego rozwoju kraju i prześcignięcia „zgniłej Europy".

Zamilkły te echa.

Zubożała, wyludniona Moskwa pędziła nędzne istnienie, a chlaszcząca i łopocąca na wietrze czerwona chorągiew komunizmu, zdawało się, odliczała, nakształt aparatu kontrolującego, wciąż nowe i nowe potoki krwi, wylewanej przez „czeka" na Bolszoj Łubiance i na Ar-bacie.

Na rynkach i placach snuły się ponure, obszarpane, wychudłe postacie dawnych urzędników, oficerów, inteligentnych kobiet, nieraz arystokratek, które nie zdążyły ukryć się na Krymie lub zagranicą. Mężczyźni sprzedawali na ulicach resztki mienia, papierosy i dzienniki; starsze kobiety – jakieś pieczywo i łakocie, przyrządzone w domu, młodsze coraz częściej -własne ciało.