Изменить стиль страницы

Babuszkin powtórzył tę rozmowę Uljanowowi. Włodzimierz wzruszył ramionami i rzekł tylko tyle:

– No, widzicie, towarzyszu, że nic nam nie grozi?

Zapomniano o niej wkrótce, gdy nagle Uljanow otrzymał przez nieznanego mu robotnika list. Pisała Naścia, ostrzegając, że policja tajna śledzi Iljicza, Babuszkina, Szapowałowa, Katańską i nauczycielkę Knipowicz, ponieważ ustalone zostało, że broszury „Kto czem żyje" oraz „Król Głód", wydane potajemnie przez drukarnię ludową, a podpisane nazwiskiem „Tu-lin", były napisane przez Uljanowa.

Włodzimierz nie przerwał swej pracy, lecz się ukrywał tak umiejętnie, że żaden agent policyjny nie mógł go wyśledzić. Kilka razy omal, że nie ujęto go na ulicy, lecz zawsze spokojny i odważny rewolucjonista znał specjalne plany miasta – sieć domów przechodnich, konspiracyjnych legowisk, skrytek w piwnicach, w składach węgla i w szopach, stojących po ogrodach warzywnych, ciągnących się w okolicach Petersburga.

Wymykał się więc z rąk szpiclów i puszczał w obieg coraz to nowe, bardziej silne, stanowcze, niepokojące rząd, a porywające robotników ulotki i broszury. Z całej grupy ściganych dostała się do więzienia tylko nauczycielka Knipowicz, zdradzona przez szpiega tajnego, ze-cera drukarni ludowej, a wraz z aresztowaną kilku jej znajomych, do partji nienależących, lecz ukrywających u siebie nielegalne broszury.

Nieraz zaczajał się Uljanow w księgarni Kałmykowej w śródmieściu, gdzie władze nie spodziewały się spotkać odważnego rewolucjonisty.

Przez czas swego pobytu w stolicy Uljanow nawiązał rozległe stosunki konspiracyjne, dobrze zamaskowane. Miał nawet pewnego przyjaciela – Morsina, palacza kotłów w pałacu Aniczkowskim. Dwa dni spędził u niego Uljanow w okresie najenergiczniejszych poszukiwań go po przedmieściach. W bluzie robotniczej, umazany węglem, pomagał mu przy piecach, myśląc, że mógłby z łatwością dokonać zamachu na cara, lecz nie robił tego, bo nie widział żadnego pożytku z romantyczno-rewolucyjnych czynów szaleńców.

Jednak wkrótce policja tak ścisnęła go osaczywszy ze wszystkich stron, że pozostała mu jedna tylko droga ucieczki – zagranicę. Żądał tego założony przez Uljanowa i szybko rozrastający się „Związek bojowników o wyzwolenie klasy robotniczej", nalegali też przyjaciele, przeczuwający w młodym rewolucjoniście, zawsze wesołym, wytrwałym, odważnie patrzącym prawdzie w oczy, wybitnego wodza.

Wystarano się dla niego o paszport zagraniczny i Uljanow zniknął z oczu ścigających go agentów rządu, posiadając dla władz cudzoziemskich zapasowy paszport, wydany na zmyślone nazwisko.

W Berlinie Włodzimierz stanął w małym hoteliku wpobliżu Moabitu, zwiedzał miasto i uczęszczał na zebrania socjalistów niemieckich. Tu poznał wielu słynących przywódców partji, lecz nie znalazł bezpośrednich nici, któremi mógłby się związać z nimi.

Zrozumiał, że wszyscy myśleli w zakresie parlamentarnej pracy, walcząc na wyborach o największą ilość mandatów do Reichstagu. Taką burżuazyjną ideologją był zarażony nawet najbardziej energiczny ze wszystkich – Karol Liebknecht, o czem się Włodzimierz wkrótce przekonał.

Uljanow spotkał go na zebraniu w Szarlottenburgu i podszedł do niego.

– Powiadomiono mnie o was, towarzyszu – oświadczył Liebknecht, posłyszawszy nazwisko rosyjskiego socjalisty. – Mówiono mi, że psujecie krew Struwemu i Potresowowi.

– Różnie bywa – odparł Włodzimierz z uśmiechem. – Chciałem zapytać was, towarzyszu, jak długo niemiecka socjaldemokracja będzie tak beznadziejnie dreptała na jednem miejscu, niby kura przed linją, nakreśloną kredą na stole tuż przed jej dziobem?

– O jakiej linji mówicie? – spytał Liebknecht.

– Linją tą jest parlamentaryzm – burżuazyjna pułapka dla łatwowiernych biedaków, – odparł spokojnie.

Niemiecki socjalista wzruszył ramionami.

– Czegóż chcecie? – mruknął. – Nie mamy innych sposobów.

– Wy – Niemcy, kraj tak uprzemysłowiony, posiadający całą armję robotników, bezrobotnych i wywłaszczonych wieśniaków, nie macie innych sposobów?! – zawołał z szyderczym śmiechem. – Ależ to zupełna kapitulacja? Idźcie więc na żołd do kajzera…

Liebknecht uważnie spojrzał na mówiącego.

– Partja nasza nie jest dość energiczna dla wystąpień rewolucyjnych i zajęta jest walką w zakresie praktycznych zagadnień ekonomicznych – rzekł.

– Ja też miałem na myśli praktyczne zagadnienia ekonomiczne, dlatego sądzę, że lepiej odrazu zagarnąć cały dom, niż czekać dziesięć lat, aż właściciel odstąpi za wysoką zapłatę jeden pokój w suterenie! – powiedział Uljanow.

– Jak to zrobić, jeżeli wogóle nie jest to utopją? – spytał Liebknecht.

– Jak wy macie to uczynić, – nie wiem, – odpowiedział Włodzimierz. – Powiem tylko, jak to będzie zrobione w Rosji, kraju, pozbawionym wielkich ośrodków fabrycznych, gdzie ogólna ilość robotników nie przekracza tej, jaką posiada nieomal każdy poszczególny niemiecki obwód przemysłowy. Nie mówię już o różnicy intelektualnej, towarzyszu!

– Bardzo jestem ciekaw! – odezwał się Niemiec.

– Zadam pytanie: czy nie myślicie o tem, że dobrze zorganizowana, karna i na wszystko zdecydowana grupa, rzuciwszy dobrze obmyślane hasła, zasadniczo pociągające rzesze pracujących, może dokonać rewolucji? Czy nie sądzicie, że potrafi ona rozbić istniejące społeczeństwo, przeraziwszy je terrorem bezwzględnym, i z pomocą tegoż środka ująć w swoje ręce ster władzy nad bierną i wahającą się częścią klasy, o którą chodzi? – spytał Uljanow.

– Myślę, że tak jest istotnie – mruknął Liebknecht.

– Zostanie to wykonane w Rosji! – zawołał Rosjanin. – I tylko tą drogą konspiracji i zaprzysiężenia ideologów można dojść do celu. Wcześniej czy później i Niemcy obiorą tę drogę, bo innej niema, towarzyszu! Wierzcie mi!

– Gdzież można znaleźć taką grupę idejowców? – westchnął Liebknecht, mierząc wzrokiem drobną, lecz barczystą postać stojącego przed nim człowieka o zmrużonych, przenikliwych oczach.

– „Est modus in rebus…" – odpowiedział Uljanow i rozpoczął rozmowę z Liebknechtem

0 możliwości otrzymania z partyjnej kasy niemieckich socjalistów subsydjum na szerzenie marksizmu w Rosji dla wzmocnienia wspólnego frontu bojowników o dalszy los pracujących.

Po trzytygodniowym pobycie w Niemczech, Uljanow przybył do Paryża. Miał wskazanych kilka adresów studentów Rosjan, studjujących w stolicy Francji.

Imię jego było już dobrze im znane. Pokazali mu Paryż, gdzie szczególnie zainiteresowa-ło go muzeum „des Arts et Metters" oraz bibljoteki, skąd niemal przemocą wywlekali go nowi znajomi.

– Ech! – wzdychał. – Gdybym tak mógł przewieźć to wszystko do Rosji! Pewnego dnia wpadł do niego młody student Arinkin i zawołał radośnie:

– Paweł Lafargue, wódz socjalistów francuskich, zgodził się przyjąć was, towarzyszu, na krótką rozmowę. Spieszmy się!

Uljanow roześmiał się.

– Przyjąć? Krótka rozmowa? Cóż to za burżuazyjne słowa?! Lafargue będzie rozmawiał ze mną tyle czasu, ile ja zechcę!

Pojechali do Lafargue'a.

Francuz ostrym i szyderczym wzrokiem ogarnął postać i mongolską twarz gościa.

– Czy towarzysz jest Rosjaninem? – spytał z grzecznym uśmiechem.

– Tak! – zaśmiał się Uljanow. – Mistrza z pewnością zastanowiły tatarskie rysy mojej osoby?

– Przyznam się, że tak! – odpowiedział.

– Mamy u siebie mało czystych rosyjskich typów! – odparł Włodzimierz. – Proszę pamiętać, że 300 lat byliśmy w niewoli tatarskiej. Pozostawili nam Azjaci dość niepociągające oblicza, lecz i bardzo cenne cechy charakteru. Jesteśmy zdolni do rozumowanego okrucieństwa

1 do fanatyzmu!

Lafargue z uprzejmym uśmiechem pochylił głowę i, zmieniając temat rozmowy, zapytał:

– Chciałbym wiedzieć, jaki jest właściwie poziom inteligencji socjalistów rosyjskich?

– Najbardziej inteligentni studjują i komentują Marksa – ze spokojem odpowiedział gość.

– Studjują Marksa! – zawołał Francuz. – Lecz czy rozumieją?

– Tak!