Изменить стиль страницы

Nie czuł się jednak spokojnym. Obecność pięknej Naści, tryskającej młodością, żywiołową siłą i żarem krwi, drażniła go. Mimowoli zatrzymywał na niej swój wzrok coraz częściej, szukał jej źrenic, a w nich – odpowiedzi na milczące pytanie.

Widział jej oczy śmiałe, harde, niemal zuchwałe, w których wyczytał też niewypowiedziane ustami pytanie. Wysoka, bujna pierś falowała gwałtownie, zwinne, silne ciało chwilami prężyło się lubieżnie i leniwie.

Spojrzenia, rzucane przez Uljanowa na dziewczynę, przyłapał Babuszkin. W przerwie, gdy podano herbatę, podszedł do Włodzimierza i szepnął mu do ucha:

– Naścia Kozyrewa – piśmienna dziewczyna i partyjna robotnica, tylko, ostrzegam was przed nią, bo nie jest zupełnie pewna…

– Jakież macie podejrzenia? – spytał.

– Żadnych! Nic złego nie chciałem powiedzieć o niej. Wiem tylko, że lubi życie wesołe i uwodzi młodego inżyniera fabrycznego. Przepada za nią, a ona – to należy do niego, to miesiącami unika go…

– Nie mówiliście jej, że nie godzi się zadawać z burżuazją? – spytał.

– Nie! Na rękę nam to. Przez nią dowiadujemy się, co zamierza czynić przeciwko robotnikom dyrekcja fabryczna.

– A-a! – przeciągnął Uljanow. – Nie trzeba jej bronić tych miłostek.

Powiedział to i uczuł wielką przykrość. Zdał sobie sprawę, że był o Naścię zazdrosny.

– Odprowadzę was do domu, towarzyszko! – szepnął, podchodząc do niej. Spojrzała na niego ostro i, błysnąwszy oczami, odpowiedziała leniwie:

– Dziękuję…

Długo chodzili po ciemnych ulicach przedmieścia, doszli do lasu w Palustrowie i już przed świtem stanęli przez małym, drewnianym domkiem.

– Tu mieszkam… – rzekła, przeciągając się. – Jutro niedziela, można spać, ile się zmieści…

– A prawda! – zawołał. – Jutro niedziela.

Naścia nic nie odpowiedziała. Zapukała w okienko. Zaspana, rozczochrana kobieta z dzieckiem na ręku, uchyliła drzwi i warknęła:

– Psia krew! Nastraszyłaś mnie. Myślałam, że to znów policja…

Dziewczyna, nie żegnając Uljanowa, weszła do sieni i już z jej mroku skinęła na niego głową.

Wszedł. Słyszał, jak zgrzytnął klucz w zamku, ciemność otoczyła to, lecz wkrótce uczuł, że mocne, gorące ramię otoczyło go i popchnęło ku drzwiom.

Szybko się odwrócił, pociemku odnalazł zwinne ciało Naści, przycisnął do siebie, zaczął całować usta, policzki, szyję i miękkie włosy, ciężko oddychając i szepcąc słowa pogmatwane, niewiadomo skąd przychodzące mu na pamięć.

Weszli do małej izdebki, nic nie mówiąc do siebie…

Uljanow opuścił chałupę, dopiero koło drugiej popołudniu.

Czuł znużenie, jakiś niesmak, pogardę dla siebie i żal.

Zaczął, jak zwykle, analizować swój nastrój.

– Tfu, do djabła! – mruknął. – Piękna samica, niema co mówić! Mało takich po ziemi chodzi… Śmiała jest, o nic nie pyta i niczego nie żąda… Tylko poco ja się wdałem w taką hi-storję? Nie będę mógł teraz mówić przy niej spokojnie i stanowczo. Będzie zawsze myślała, że, przecież, niczem się od tego inżyniera nie różnię…

Przypomniał sobie rzucone przypadkowo słowa Naści:

– Chcę się przekonać, czy te socjały mogą coś prawdziwego zrobić. Jeżeli nie, to nie warto gadać i narażać się. Trzeba wtedy inaczej sobie radzić.

Nie wypytywał jej o to, co miała na myśli, bo nagle oplotła go ramionami i tulić się zaczęła, łasić, jak kotka.

Dwa dni nie widział Naści, a gdy spotkał ją, powracając z zebrania, poszedł za nią i spędził noc w ciemnej izdebce robotnicy.

W kilka dni później przyszedł do niego Babuszkin i opowiedział, że Naścia zrobiła skandal w fabryce, uderzyła w twarz inżyniera, zalecającego się do niej, i pobiegła na skargę do dyrekcji.

– Co się stało? – spytał Uljanow. – Dlaczego to zrobiła?

– Nie wiem! – odparł robotnik. – Szalona dziewczyna!… Znają ją dobrze w całej dzielnicy. Coś musiało jej strzelić do głowy… Kto babę zrozumie?

Zaśmiał się i jął opowiadać o nabyciu nowego hektografu do drukowania ulotek nielegalnych.

Tegoż wieczora na zebranie kółka przyszła Naścia i po skończonem czytaniu i dysputach Włodzimierz razem z nią opuścił lokal.

– Przepędziłam inżynierka! – zawołała ze śmiechem. – Teraz mam ciebie. Nikogo nie chcę więcej! Chodźmy zabawić się dziś do jakiejś restauracji, gdzie gra muzyka i gdzie dużo światła.

Spojrzał na nią z ponurem zdumieniem.

– Chodziłaś tam ze swoim inżynierem? – spytał.

– Chodziłam! Nie jestem przecież bydlęciem, które może całe życie spędzać w brudnym chlewie, w ciemności, nie znać ani chwili radosnej – odparła. – Ja chcę żyć!

– Nie mam czasu, moja droga! – mruknął niechętnie. – Ja nie od tych rzeczy jestem.

– A od jakich? – zapytała i przymrużyła jedno oko.

– Od walki… – chciał powiedzieć, lecz rozmyślił się, bo przypomniał sobie, że wcale nie walczył o zdobycie tej dziewczyny, a ona, był przekonany, myślała właśnie o tem.

– Powiedz! – nalegała.

– Nie mam czasu ani na muzykę, ani na światło restauracji – mruknął. – Dla mnie to nie jest potrzebne.

– Ale dla mnie potrzebne! – zawołała.

– Dasz sobie radę sama! – rzekł brutalnie.

– Dam! – zgodziła się bez gniewu i leniwie przeciągnęła się, patrząc na Uljanowa z pod opuszczonych powiek.

Nie wiedział, co ma ze sobą uczynić. Czuł zakłopotanie i milczał.

– Chodź do mnie! – szepnęła, przyciskając się do niego.

Uważał to za najłatwiejsze i najprostsze wyjście z przykrej sytuacji. Po drodze kupił na straganie ulicznym kilka pomarańcz i pudełko karmelków.

Rano wychodzili razem. Ona – do fabryki; on – do konspiracyjnego mieszkania na wyspie Bazylijskiej.

Odprowadził ją do bramy gmachu przędzalni Torntona.

Naścia spojrzała na niego chytrym, skrzącym się ironją wzrokiem i powiedziała głosem zagadkowym:

– Będę przez całe życie dumna, że miałam takiego kochanka. Włodzimierz Iljicz Uljanow! Ho, ho, to – nie żart!

– Niewielki honor! – uśmiechnął się z przymusem.

– Nie mów czego nie myślisz! – zaprzeczyła. – Wiem, że prędko o tobie cała Rosja słyszeć będzie.

– Prorokujesz? – spytał z szyderstwem.

– Może… – odpowiedziała i szybko weszła do bramy, gdyż syrena fabryczna ryknęła przeraźliwie.

Uljanow unikał odtąd spotkania z dziewczyną. Pracował teraz w oddalonej dzielnicy, w kółkach zakładów Putiłowskich i nawiązywał stosunki z warsztatami marynarki wojennej w Kronsztadzie; było to przedsięwzięcie nader niebezpieczne. Władze wojskowe, bowiem, trzymały majtków i robotników w surowym rygorze.

Powrócił właśnie z twierdzy kronsztadzkiej, gdy wpadł do niego Babuszkin.

– »le, Iljiczu! – zaczął już od progu. – Wiesz co się stało? Naścia Kozyrewa znalazła sobie kochanka!

– Chyba nie pierwszego? – zapytał obojętnym głosem Uljanow.

– Nie żartujcie z tem, towarzyszu! – ofuknął go robotnik. – Może się zasypać teraz cała organizacja nasza! Ta dziewka związała się ze starszym wachmistrzem żandarmów! Rozumiecie?

– Dlaczego nie mam zrozumieć? – wzruszył ramionami. – Jestem przekonany, że nic nam nie grozi. Na wszelki wypadek przenieście hektografy do innego lokalu. Najlepiej będzie, jeżeli przewieziecie do jadłodajni Technologicznego Instytutu i oddacie memu przyjacielowi, Hermanowi Krasinowi. Chociaż nie obawiam się niczego…

– Żandarm wyciągnie z niej tajemnicę, bo dlatego, pewno, udał się do niej, – mówił Ba-buszkin, bardzo wzburzony i niespokojny.

– E-e! – machnął ręką Włodzimierz. – Posiada ona inne przynęty, niż tajemnice naszych kółek, miły towarzyszu! Bądźcie dobrej myśli!

Istotnie, chociaż widziano Naścię, spędzającą z dziarskim, przystojnym wachmistrzem całe wieczory w restauracjach i teatrzykach, organizacja długo żadnych przykrości nie miała.

Babuszkin spotkał dziewczynę na ulicy i chciał przejść niepostrzeżenie, lecz ona zatrzymała go i rzekła:

– Powiedzcie Włodzimierzowi Iljiczowi, żeby był o swoje sprawy spokojny, a o mnie powiedźcie mu, że ja chcę żyć i nie jestem stworzona na mniszkę lub mola książkowego. Mam w sobie dużo nienawiści, ale jeszcze więcej radości. Chcę sobie pożyć, aby ta radość nie umarła przed czasem, bo wtedy cóż mi pozostanie? Utopić się, powiesić, czy karbolu łyknąć? Jeszcze pohulam przedtem, naśmieję się, nacieszę dosyta, a dalej – to się zobaczy. Może do was powrócę i umrę na barykadach. Tymczasem chcę żyć… Powiedźcie mu o tem i bywajcie zdrowi!