Изменить стиль страницы

– Byłem na to przygotowany znając zwyczaje Murzynów. Oni lubują się w chwaleniu wszystkiego, co dla nich niezwykłe. Już z samej wdzięczności Sambo będzie śpiewał o twoich i bosmana czynach – powiedział Smuga.

– Co on tam wyśpiewywał? – zagadnął marynarz.

– Nie mogłem wszystkiego dobrze zrozumieć, ale bardzo chwalił pana, mnie i Dinga.

– Hm, bierz licho tych Kawirondziaków, niech sobie Sambo śpiewa – mruknął zadowolony bosman.

– Właśnie tatuś przysłał mnie po pana Smugę – oświadczył Tomek. – Pan Hunter jest bardzo zaniepokojony, obawia się teraz jakichś niespodzianek ze strony tragarzy.

– Bosmanie, miej na wszystko oczy i uszy otwarte. Jadę z Tomkiem do Andrzeja – zarządził Smuga, popędzając wierzchowca arkanem.

Przynaglone konie szybko dognały czoło karawany.

– Tomek powiedział ci już zapewne, że Kawirondo dowiedzieli się o zajściu z Castanedem – zaczął Wilmowski, gdy Smuga znalazł się przy nim. – Pan Hunter przewiduje nieoczekiwane kłopoty.

– Obawa może się okazać całkowicie uzasadniona – przyznał Smuga. – Castanedo ma u Kawirondo wielki mir. Miejmy jednak nadzieję, że damy sobie z nimi radę.

– Chciałem, żebyś wiedział o tym, i dlatego prosiłem cię do nas – dodał Wilmowski.

– Byłem na to przygotowany, gdyż znam domyślność i ciekawość Murzynów. Spostrzegłem też zaraz ich podniecenie, gdy podawali sobie wiadomość zaczerpniętą z piosenki Samba – oświadczył Smuga.- Radzę przyspieszyć tempo marszu.

– Zaraz wydam Mescherje odpowiednie polecenie. To inteligentny człowiek, więc w lot pojmie, o co chodzi – powiedział Hunter. – Im szybciej oddalimy się od siedziby Castaneda, tym lepiej dla nas.

Wkrótce rozległy się gardłowe głosy Masajów, przynaglające tragarzy do szybszego kroku. Droga wiła się teraz między pagórkami. Rosnące na nich drzewa łagodziły trochę płynący z nieba potok słonecznegożaru. Co pewien czas tragarze przystawali dla nabrania tchu, lecz w najgorętszych godzinach dnia Hunter nie pozwolił na dłuższy wypoczynek, obiecując Murzynom suty posiłek na wieczornym biwaku. Kawirondo milcząco przyjmowali wszystkie polecenia i jak dotąd marsz odbywał się bez jakichkolwiek przeszkód. Słońce mocno pochyliło się ku linii horyzontu.

– Uszliśmy dzisiaj ładnych parę mil – zauważył Wilmowski. – Czy nie wydaje się panu dziwne, że nie spotykamy wiosek murzyńskich?

– Znajdujemy się pomiędzy terenami Kawirondo i Murzynów Luo – odparł Hunter. – Wkrótce powinniśmy przekroczyć granice Ugandy. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to jutro będziemy mogli nająć nowych tragarzy.

– Nie mamy powodów do narzekania na Kawirondo, nie sprawili nam przecież dotąd najmniejszego kłopotu – zauważył Wilmowski, który nie podzielał obaw przewodnika.

– Wolę zawsze przewidywać najgorsze – odrzekł sceptycznie Hunter. – Czas już stanąć na nocleg, pojadę trochę szybciej naprzód, żeby się rozejrzeć za odpowiednim miejscem na obóz.

Wkrótce tropiciel zniknął wśród pagórków. Dzięki przynaglaniu Masajów, których ochrypłe głosy odzywały się co chwila, tragarze utrzymywali niezłe tempo marszu, lecz było widać, że gonią resztkami sił. Toteż Wilmowski odetchnął z ulgą, gdy z dala usłyszał strzał.

– Dlaczego pan Hunter strzela? – zaniepokoił się Tomek.

– Prawdopodobnie upolował coś dla nas na kolację – domyślił się Wilmowski. – Trzeba przyznać, że tragarze zasłużyli na obfity posiłek.

Murzyni widocznie podzielali zdanie Wilmowskiego, gdyż samorzutnie przyspieszyli kroku. Niebawem karawana dotarła do rozległego stepu porosłego pożółkłą trawą. Zaraz też łowcy ujrzeli przywiązanego do drzewa wierzchowca Huntera, a jego samego nieco dalej w stepie. Kawirondo złożyli skrzynie na ziemi. Kilku z nich pobiegło ku Hunterowi, podczas gdy Masajowie przystąpili natychmiast do rozbijania obozu. Nim rozpięto namioty, Hunter pojawił się na czele Kawirondo niosących dużą zebrę. Murzyni zaraz zaczęli ściągać z niej skórę.

– Przecież nie będziemy jedli konia! – oburzył się Tomek.

– Dlaczego mielibyśmy nie jeść? – wtrącił Smuga. – Mięso młodych zebr jest zupełnie smaczne. O ile się nie mylę, jest to zebra Granta37[37Equus quagga granti – zwana jest też zebrą równikową. Ten najpospolitszy podgatunek z gatunku zebry stepowej zamieszkuje sawanny Afryki Wschodniej, zwłaszcza Kenię.].

– Tak, to zebra Granta – przyznał Hunter. – Pasło się ich tutaj kilkanaście sztuk z antylopami gnu i strusiami. Miałem ochotę upolować antylopę, ale przewodnik stada, stary, potężny ogier, zwietrzył mnie zbyt szybko. Zaraz też zaczął rżeć i walić w ziemię kopytami. Zwierzęta miały się już na baczności, nie chcąc więc zmarnować dobrej okazji, strzeliłem do najbliższej sztuki.

Kilku Murzynów wzięło skórzane wory i udało się na poszukiwanie wody. Łowcy zrezygnowali z budowania bomy. Liczna karawana nie musiała się obawiać napaści dzikich zwierząt, rozpalono jedynie parę ognisk, nad którymi zadymiły wkrótce kotły z gotującą się strawą.

– Tatusiu, co to za góra piętrzy się tam na północy? – zapytał Tomek, spoglądając w kierunku szczytu czerniejącego na tle jasnego nieba.

– To zapewne góra Elgon na pograniczu Kenii i Ugandy – odparł ojciec.

– Więc jesteśmy już tak blisko Ugandy? – ucieszył się Tomek. – Muszę zaraz spojrzeć na mapę.

Rozłożył na składanym stoliku dużą mapę Afryki. Szybko odszukał górę Elgon, leżącą na północny wschód od Jeziora Wiktorii. Odczytał wysokość – wynosiła cztery tysiące trzysta dwadzieścia jeden metrów – po czym ustalił miejsce, w którym karawana rozbiła obóz na nocleg. Znajdowali się zaledwie o kilka kilometrów od kropkowanej linii granicznej, biegnącej ukosem na południe od góry Elgon do Jeziora Wiktorii.

– Jutro powinniśmy wkroczyć do Ugandy – orzekł Tomek chowając mapę.

Tymczasem ciemność wieczoru zapadła nad stepem. Murzyni krzątali się przy posiłku. Niektórzy spożywali już smakowite kąski ledwo poddymionej pieczeni, inni przypiekali bądź smażyli ogromne jej kawały. Mescherje wysysał szpik z golenia zebry, podczas gdy Sambo pieczołowicie doglądał gotującej się w kotle zupy. Mieszał ją bardzo zręcznie i z uwagą zbierał szumowiny. Kawirondo znosili paliwo, poprawiali płonące ogniska, których ruchoma jasność migotała na ich nagich brązowych ciałach oraz czerwieniących się teraz namiotach i gubiąc się w głębi pobliskich drzew, rzucała pomiędzy gałęziami fantastyczne cienie.

Tomek gryzł suchary i przyglądał się malowniczej obozowej scenie, gdy nagle usłyszał głuche, odległe dudnienie bębna.

– Tam-tamy grają, bosmanie – odezwał się do siedzącego obok towarzysza.

– Czort z nimi – mruknął bosman. – Moje kiszki od dawna grają z głodu i nikt się temu nie dziwi. Pewno w jakiejś pobliskiej wiosce odbywają się tańce.

– Myli się pan. To nie jest głos bębna grającego do tańca – odparł Tomek. – Słyszałem, jak tatuś mówił, że Afryka jest najbardziej plotkarskim krajem na świecie. Interesujące wiadomości rozchodzą się tutaj wśród Murzynów szybciej niż w Europie wyposażonej w telegraf i telefony. A wie pan, jakim sposobem się to dzieje? Tam-tamy są telegrafem puszczy. Czy ten sposób dudnienia nie przypomina alfabetu Morse’a?

– Wiesz co, brachu? Może i masz rację. Mówiono mi kiedyś, że Murzyni podają sobie różne wiadomości za pomocą bębnów – przyznał bosman wsłuchując się w głuche dudnienie.

Przerwali rozmowę. Początkowo głos bębna rozbrzmiewał gdzieś na wschodzie, lecz niebawem dołączyły się do niego tam-tamy na północy i zachodzie.

– Chodźcie na kolację! – zawołał Wilmowski, zbliżając się do zasłuchanych dwóch przyjaciół.

– Tatusiu, czy nie wiesz, co za wieść niosą w tej chwili tam-tamy? – zagadnął chłopiec.

– Mowę tam-tamów rozumieją w każdej wsi jedynie nieliczni “telegrafiści”. Oni to nadają i odbierają wiadomości, które rozpowszechniają wśród członków swego plemienia. Biali ludzie nie znają używanego przez nich szyfru i nie przeniknęli tajemniczej roli, jaką spełniają bębny w życiu Murzynów. Pan Hunter jest zdania, że tam-tamy przekazują teraz jakieś wiadomości o nas – wyjaśnił Wilmowski. – Nie traćcie więc czasu i chodźcie na kolację.