Изменить стиль страницы

– Tam-tamy znów grają! – zawołał podniecony Tomek.

– Często będziemy je słyszeli podczas naszej wyprawy – uspokoił Wilmowski syna, spoglądając znacząco na Smugę.

Tymczasem Smuga uśmiechnął się tylko i dalej siedział oparty o drzewo pykając swoją fajeczkę. Dopiero skończywszy palić, wytrząsnął popiół uderzając fajką o dłoń, po czym podniósł się bez pośpiechu, przypasał rewolwery i wziął do rąk karabin. Tomek widząc te przygotowania ożywił się natychmiast.

– Czy ma pan zamiar udać się na polowanie? – zapytał. – Chętnie bym poszedł z panem?

– Spróbuję upolować coś na obiad, wolę jednak pójść sam, bo w pojedynkę łatwiej podejść zwierzynę – odparł głośno Smuga, a ściszając głos dodał: – Chcę się trochę rozejrzeć po okolicy. Andrzeju, zostań z Tomkiem w obozie i postarajcie się, żeby nasi tragarze nie mieli okazji do śledzenia mnie. Zwracajcie też uwagę na małego Samba.

– Bądź spokojny, Janie. Będziemy pilnie czuwali podczas twej nieobecności – przyrzekł Wilmowski i zaraz przywołał Mescherje, by wydać odpowiednie polecenia.

Smuga skierował się na północ, gdzie w dali majestatycznie wznosiła się góra Elgon. Gdy drzewa osłoniły go przed wzrokiem towarzyszy, zatoczył duże koło i udał się na południowy wschód. Niebawem znalazł się z powrotem na ścieżce, którą tego dnia karawana przywędrowała do granicy Ugandy, i podążył ku osadzie Kawirondo. Z największą uwagą badał ślady stóp wyciśnięte na leśnej ścieżce. W końcu upewnił się całkowicie, iż nikt nie tropił karawany.

Zamyślony przystanął pod drzewem. Zastanawiał się, co miały oznaczać tajemne sygnały nadawane przez Murzynów. Nie miał wątpliwości, że nawoływały one tragarzy do umyślnego opóźniania pochodu. Nie wszystko jednak, co niósł przez dżunglę murzyński telegraf dźwiękowy, było dla niego zrozumiałe.

Łowca wsłuchiwał się w głuche odległe dudnienie.

“Ludzie Kawirondo! O! Ludzie Kawirondo, słuchajcie! – wołały bębny. – Nie wolno wam wkroczyć na ziemię Luo, dopóki…”

Dalsza seria dźwięków była dla Smugi częściowo niezrozumiała. W natężeniu łowił nieznany sygnał, szukając w pamięci rozwiązania szyfru.

Wreszcie odtworzył do końca przekazywaną przez Kawirondo wiadomość: “…dopóki nie przyjdzie do was z Uniamwesi…”

– Co oznacza owo Uniamwesi? – szepnął Smuga i naraz odetchnął z ulgą. Zrozumiał zakończenie tajemniczego sygnału.

Uniamwesi, Ukerewe lub Niansa były murzyńskimi nazwami Jeziora Wiktorii.

“Do licha! – zaklął. – Jak mogłem o tym zapomnieć!”

Teraz pojął, że niepotrzebnie marnował czas badając ślady na ścieżce. Kawirondo oczekiwali kogoś, kto miał przybyć do nich od strony Jeziora Wiktorii. Nie zastanawiał się dłużej. Ruszył na południe. Szybko maszerował w kierunku jeziora, wyszukując wprawnym okiem najdogodniejsze przejścia przez gąszcz. Po półgodzinie krzewy się przerzedziły; Smuga stanął na urwistym brzegu.

Jak okiem sięgnąć widniała falująca tafla wód jeziora. Dość wysoki, urwisty brzeg porastały kępy rozłożystych drzew i odurzające zapachem, bajecznie kolorowe kwiaty. Smuga spojrzał w kierunku pobliskiego wzgórza. Stamtąd na pewno będzie mógł ogarnąć wzrokiem większy pas wybrzeża, które w miejscu, gdzie się zatrzymał, nie mogło stanowić dogodnej przystani dla jakiejkolwiek łodzi. Bez wahania podążył ku wzgórzu. Zaledwie znalazł się na jego szczycie, ujrzał długą łódź odpływającą szybko na wschód. Znajdowała się już około kilometra od naturalnej, doskonale widocznej, zacisznej zatoki.

“Spóźniłem się – szepnął Smuga. – Gdybym przybył tu o dwie godziny wcześniej, na pewno bym schwytał wysłannika Kawirondo.”

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w mknącą po jeziorze łódź. Zniechęcony niepowodzeniem usiadł na zwalonym pniu. Zastanawiał się, do czego mogli zmierzać Murzyni opóźniając marsz karawany. Intuicja podszeptywała mu, że sprawcą ich kłopotów był handlarz niewolników, Castanedo. Czyżby miał zamiar zaatakować karawanę? Kogóż to przywiozła znikająca w dali łódź?

Smuga siedział zamyślony. Naraz wydało mu się, że usłyszał szelest krzewów tuż za swymi plecami. Prawa dłoń podróżnika błyskawicznym ruchem uchwyciła rękojeść rewolweru, ale zanim zdołał powstać i odwrócić się, otrzymał potężne uderzenie w tył głowy. Ciemność przysłoniła mu na chwilę wzrok, lecz jeszcze nie stracił przytomności. Ostatnim wysiłkiem woli zerwał się z pnia, wyszarpując jednocześnie z pochwy rewolwer. W tej chwili jakaś twarda, żylasta dłoń chwyciła go z tyłu za kark. Niemal jednocześnie uderzono go powtórnie w głowę. Rewolwer wysunął mu się ze zmartwiałej dłoni. Smuga z cichym jękiem padł na ziemię. Drzewa wirowały jak opętane przed jego szeroko otwartymi oczyma. Zdawało mu się, że dostrzega wykrzywione gniewem, czarne twarze Murzynów trzymających w zębach błyszczące noże. Jakieś olbrzymie widma pochylały się nad nim. W zamroczonym umyśle rzeczywistość plątała się ze wspomnieniami z Australii. Oto buszrendżer40[40Nazwa australijskich rozbójników grasujących po gościńcach.] grozi Tomkowi długim, ostrym jak brzytwa nożem. Smuga zasłania sobą chłopca, chwyta kosmatą łapę bandyty, lecz w tej chwili przewodnik, Australijczyk Tony, woła wysokim głosem:

“Stój! Nie tutaj! Anglicy spalą wioskę i powieszą nas na drzewach!”

Smuga spostrzega, że Tomek krzyczy narzeczem afrykańskich Murzynów. Na ułamek sekundy na tyle odzyskuje przytomność, by uchwycić okiem błysk stali. Ponowne uderzenie w głowę i piekący ból w lewym ramieniu zamroczyły go na nowo. Zdawało mu się, że spada w otchłań. Ciało jego wyprężyło się, potem znieruchomiało.

– Tatusiu, dlaczego pan Smuga tak długo nie wraca? – niecierpliwił się Tomek, spoglądając w kierunku góry Elgon. – Przecież minęło już kilka godzin, odkąd wyszedł z obozu.

– Mnie to również niepokoi. Czyżby odkrył coś podejrzanego? – szeptem odparł Wilmowski.

– Pan Hunter i bosman też przepadli jak kamień w wodę – cicho ciągnął Tomek. – Tatusiu, przyjrzyj się tylko tragarzom. Wydaje mi się, że ogarnęło ich jakieś podniecenie. Czemu nasi towarzysze tak długo nie wracają?

Wilmowski zmarszczył brwi. Nieobecność Smugi, Huntera i bosmana przedłużała się, a tymczasem Kawirondo byli coraz bardziej podnieceni. Pochylali się ku sobie, szeptali i zerkali na białych łowców.

– Gdzież to się Sambo podział? – naraz zapytał Wilmowski.

– Nie mogę go utrzymać na miejscu. Stale się kręci między Kawirondo – wyjaśnił Tomek z niezadowoleniem.

Wilmowski przywołał dowódcę masajskiej eskorty.

– Mescherje, czy twoi ludzie dobrze pilnują, aby tragarze nie oddalali się od obozu? – zapytał, gdy Masaj przykucnął przy nim.

– My dobrze pilnujemy – stanowczo odparł Mescherje.

– Czy jesteś pewny, że nikt nie wyszedł z obozu?

– Oni chodzą za własną potrzebą, ale tylko pojedynczo. My dobrze pilnujemy.

– Zwracajcie na nich baczną uwagę. Dlaczego Kawirondo są tak ożywieni? Przedtem byli ponurzy i milczący, a teraz szepczą bez przerwy.

– Murzyni zawsze lubią dużo mówić. Cichną, gdy Masaj do nich podchodzi.

Podczas gdy Wilmowski rozmawiał z Mescherje, mały Sambo przykucnął przy Tomku. Pociągnął Dinga za ogon. Cofnął się szybko, ponieważ pies warknął szczerząc kły. Tomek uspokoił Dinga. Przez chwilę obydwaj chłopcy szeptali z ożywieniem, po czym Tomek przybliżył się z Sambem do ojca i rzekł przyciszonym głosem:

– Tatusiu, posłuchaj! Sambo twierdzi, że wśród naszych tragarzy znajduje się jakiś obcy Kawirondo.

Wilmowski, aby ukryć zmieszanie, roześmiał się, jakby usłyszał jakiś dobry dowcip. Nabił fajkę tytoniem i dopiero wypuściwszy kilka kłębów dymu zapytał:

– Sambo, czy jesteś tego pewny?

– Tak, tak, wielki buana! Sambo jest pewny – potwierdził Murzyn. – Jakiś obcy Kawirondo powiedział coś tragarzom. Oni zaraz zgłoszą się do białego buany i powiedzą, że chcą iść dalej.

– Skąd ty to wiesz?

– Sambo biega wśród nich i podsłuchał wszystko. Sambo kocha bardzo wielkiego białego buanę i małego buanę.