Изменить стиль страницы

Uczta obozowa przeciągnęła się. Kawirondo jakby zapomnieli o całodziennym, nużącym marszu; wydobywali z kotła palcami coraz to nowe kawały smacznego gotowanego mięsiwa. Pochylając się ku sobie rozmawiali z ożywieniem.

– Ciekaw jestem, jaką wiadomość przekazały tam-tamy naszym tragarzom – zagadnął Hunter, bacznie obserwując zachowanie Murzynów.

– Więc przypuszcza pan, że oni zrozumieli mowę bębnów? – zapytał Wilmowski.

– Nie mam najmniejszej wątpliwości, że wśród nich znajduje się ktoś wtajemniczony w arkana tutejszego telegrafu – potwierdził tropiciel. – Czy nie zauważyliście, że od chwili gdy ozwały się bębny, tragarze zbierają się na uboczu i dyskutują w gromadkach?

– Będziemy czuwali na zmianę w nocy – wtrącił Smuga – coś mi się wydaje, że nadchodzą kłopoty, których tak się pan Hunter obawiał. Radzę więc teraz udać się na spoczynek, aby dobrze wypocząć przed jutrzejszym marszem.

– Ha, żeby to można było wiedzieć, co mówiły tam-tamy – westchnął Tomek.

Smuga obrzucił chłopca zamyślonym wzrokiem.

– Mam pewną myśl. Tomku – rzekł. – Zabierz na noc Samba do swego namiotu.

Zaniepokojony Wilmowski spojrzał na Smugę palącego krótką fajeczkę. Rada wytrawnego podróżnika udzielona po odezwaniu się chłopca skojarzyła się w głowie Wilmowskiego z myślą, że ten niezwykły przyjaciel mógł rozumieć mowę tam-tamów. Przebywał przecież długo w Afryce i poznał wiele jej tajemnic. Smuga jednak nie zdradzał ochoty do dalszej rozmowy. Poprosił Huntera o ustalenie kolejności dyżurów i wkrótce udał się na spoczynek. Z wyjątkiem Wilmowskiego, który pierwszy miał pełnić straż, reszta łowców poszła w jego ślady.

Tomek nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, słuchając dudnienia bębnów. Tuż przy jego łóżku polowym rozłożył się na kocu dumny z wyróżnienia Sambo. Regularny, głęboki oddech młodego Murzyna stanowił najlepszy dowód, że nie rozumiał mowy tam-tamów.

O wschodzie słońca Hunter zarządził pobudkę. Gdy Tomek wyszedł z namiotu. Sambo kręcił się już przy dymiących kotłach. Masajowie zwijali obóz. Milczenie Kawirondo spożywających bez pośpiechu śniadanie od razu zwróciło uwagę Tomka.

Smuga przywołał Mescherje i polecił przynaglić tragarzy. Niewiele wszakże pomogła jego interwencja. Biali łowcy przygotowani byli już do wymarszu, podczas gdy Kawirondo jeszcze się posilali.

Hunter podszedł do łowców i szepnął:

– Oni chyba umyślnie opóźniają wyruszenie w drogę. Zwróćcie uwagę na ich ponure miny.

Smuga po raz drugi przywołał dowódcę Masajów.

– Mescherje, czy powiedziałeś im, że mają się pospieszyć?

– Mówią, że wczorajsze jedzenie im zaszkodziło – oświadczył Mescherje. – Nie chcą jeść prędko.

– Jeżeli jedzenie im szkodzi, to wylej je z kotłów na ziemię. Ruszamy w drogę – rozkazał Smuga.

– Co to ma znaczyć. Janie? – zaniepokoił się Wilmowski. – Czy nie lepiej dać jeszcze trochę czasu na posiłek?

– Bądź spokojny, nikt z Kawirondo nie zachorował po wczorajszej kolacji. Po prostu usiłują opóźnić marsz – odpowiedział Smuga.

Mescherje wydał swoim wojownikom odpowiednie polecenie. Zaledwie zdążyli wylać zawartość pierwszego kotła na ziemię. Kawirondo zaczęli krzyczeć i porwawszy dzidy otoczyli Masajów. Smuga nie zawahał się ani chwili.

– Bosmanie, proszę pójść ze mną – rozkazał krótko. – Pan Hunter, ty Andrzeju, i Tomek z Sambem zostańcie tu w pogotowiu.

Szybkim krokiem zbliżył się do wrzeszczących Kawirondo. Stanowczym głosem nakazał im milczenie. Gdy się uspokoili, powiedział do Mescherje:

– Opróżniaj kotły!

Masajowie chwycili następny kocioł chcąc wylać jego zawartość, lecz nagi, rosły Kawirondo przyskoczył do Smugi wygrażając rękoma.

– Czego chcesz? – zimno spytał Smuga.

– Otruliście wczoraj Kawirondo! Dzisiaj jesteśmy chorzy, a wy nie dacie odpocząć i jeść! – odparł butnie tragarz.

Złowrogi szmer rozległ się wśród Murzynów. Kawirondo przysunął się bliżej do Smugi. Zanim zdążył dotknąć podróżnika, twarda jak żelazo pięść wylądowała na jego podbródku. Murzyn natychmiast stracił przytomność, osunął się na ziemię.

– Człowieka tego oddamy żołnierzom angielskim za szerzenie buntu – głośno powiedział Smuga. – Zwiąż go, Mescherje, i trzymaj pod strażą.

Masajowie wprawnie skrępowali ręce zemdlonego. Dwóch stanęło przy jeńcu z bronią gotową do użycia. Kawirondo, widząc porażkę swego przywódcy, byli niezdecydowani.

– Brać pakunki i ruszamy zaraz w drogę – rozkazał Smuga.

Kawirondo zaczęli szeptać między sobą.

Smuga wydobył z pochwy rewolwer. Zbliżył się do pierwszego z brzegu Murzyna.

– Bierz natychmiast pakunek! – polecił stanowczo.

Kawirondo zawahał się, lecz gdy Smuga dotknął jego piersi końcem chłodnej lufy porwał z ziemi pakę i stanął gotowy do drogi. Pozostali Murzyni nie stawili oporu. Tymczasem główny sprawca zamieszania przyszedł do przytomności. Spode łba spoglądał na Smugę, lecz zachowywał się już zupełnie poprawnie.

Hunter, Tomek i jeden wojownik masajski ruszyli za niosącym flagę Sambem na czele karawany. Za nim poszli gęsiego tragarze i zwierzęta juczne. Tak jak poprzedniego dnia, Smuga i bosman stanowili tylną straż. Tuż przed ich wierzchowcami dwaj Masajowie prowadzili przywódcę Kawirondo. Wilmowski i Mescherje szli po obydwu stronach łańcucha tragarzy.

Po pewnym czasie Wilmowski wstrzymał konia i zrównał się z tylną strażą. Przyłączył się do Smugi, który jakby zapomniawszy już o przykrym zajściu z Kawirondo, był w doskonałym humorze.

– Słuchaj, Janie, zaniepokoiłem się dzisiejszym wydarzeniem – zaczął Wilmowski. – Czy naprawdę masz zamiar wydać garnizonowi angielskiemu tego nierozsądnego Kawirondo? Wiesz, że nie lubię używać siły w stosunku do krajowców.

– Nie martw się niepotrzebnie, Andrzeju – uspokoił go Smuga. – Musiałem postąpić ostro, aby zapobiec dalszym kłopotom. Jestem pewny, że ten młody Murzyn wkrótce poprosi nas o darowanie kary i wtedy chętnie wybaczę mu nieposłuszeństwo.

– Zupełnie nie rozumiem tego nagłego oporu tragarzy – mówił zafrasowany Wilmowski. – Oby tylko nie wynikły z tego poważniejsze niesnaski.

Smuga przez dłuższą chwilę milczał zadumany. Potem spojrzał na przyjaciela i zaczął mówić:

– Parę lat temu przebywałem przez jakiś czas w okolicy południowego wybrzeża Jeziora Wiktorii. Wówczas Watussi prowadzili wojnę z Niemcami, którzy chcieli usunąć ich siłą ze swej kolonii, Tanganiki38[38Tanganika – kraj na południe od Kenii i Ugandy, dawna kolonia niemiecka, którą Niemcy utracili po przegranej I wojnie światowej. Od tej pory Tanganika stanowiła terytorium powiernicze ONZ aż do uzyskania niepodległości w 1964 r. Obecna Zjednoczona Republika Tanzanii obejmuje dawną Tanganikę oraz wyspy Zanzibar i Pemba.]. W miarę mych skromnych możliwości szkoliłem Watussi w europejskiej taktyce wojennej…

– Nic o tym nie wiedziałem… – wtrącił Wilmowski.

– Ot, różnie w moim życiu bywało – rzekł Smuga. – Watussi nabrali do mnie zaufania. Zaprzyjaźniłem się z nimi. Poszczególne oddziałki murzyńskie musiały przekazywać sobie rozkazy oraz wiadomości dotyczące ruchów wroga. Byłem dowódcą jednego z nich. Dlatego też specjaliści od mowy tam-tamów zadali sobie wiele trudu, by choć trochę wtajemniczyć mnie w arkana afrykańskiego telegrafu39[39Telegrafista murzyński może przekazywać dalej każdą wiadomość, nawet nadaną w niezrozumiałym dla niego narzeczu.].

– Janie, czy to naprawdę możliwe? – zawołał Wilmowski zaskoczony nieoczekiwaną wiadomością. – Przecież nawet stare wygi afrykańskie twierdzą, że dźwięki nadawane przez tam-tamy posiadają częstotliwość nieuchwytną dla ucha Europejczyka!

– Nie dziwię się, że moje wynurzenia budzą niedowierzanie. Ale doświadczony w sprawach afrykańskich Europejczyk może odróżniać tony różnych bębenków i określić ich pochodzenie.

– Ba, lecz to nie znaczy, że potrafi odcyfrować tekst podawanej w ten sposób depeszy – zaoponował Wilmowski.