Изменить стиль страницы

– Jestem tego samego zdania – rozchmurzył się Wilmowski. – Zapytaj, Janie, tego chłopca, skąd pochodzi.

Po krótkiej rozmowie z Murzynem, Smuga poinformował przyjaciół:

– Sambo należy do plemienia Galia zamieszkującego zachodnio-północne rubieże Ugandy. Powiedziałem mu, że część naszej trasy wiedzie w kierunku jego rodzinnych stron. Wyjaśniłem również, kim jesteśmy i co tutaj robimy.

– Teraz, Tomku, pobiegnij po pana Huntera i przynieś bosmanowi świeżą koszulę. Lepiej niech Kawirondo nie domyślają się zbyt wiele – polecił Wilmowski.

Wkrótce Tomek powrócił wraz z Hunterem. Tropiciel uważnie wysłuchał relacji Wilmowskiego i osobiście porozmawiał z Sambem.

– A to kanalia z tego Castaneda! Szkoda, że pan nie wpakował mu po prostu kuli w łeb – gniewał się Hunter, głaszcząc po głowie drżącego Murzyna. – I to wszystko dzieje się w dwudziestym wieku! Czy dał mu pan chociaż za to przyzwoitą nauczkę?

– Niech się pan nie martwi, proszę pana – wtrącił Tomek. – Twarz Castaneda wyglądała jak surowy befsztyk. Ledwo trzymał się na nogach. Mówiłem przecież, że nikt nie dorówna siłą panu Nowickiemu!

– Pocieszyłeś mnie trochę, kochany chłopcze – rozchmurzył się Hunter. – Pomyślmy teraz, co mamy zrobić z Sambem. Droga do jego plemienia wiedzie przez kraj zamieszkiwany przez Murzynów Luo, którzy wzięli go do niewoli i sprzedali handlarzowi. Nie możemy więc tutaj zostawić biedaka własnemu losowi.

– Najlepiej zrobi, jeżeli pójdzie z nami przez tereny Luo, a później, gdy już nic nie będzie mu od nich groziło, zboczy na północ – doradził Wilmowski.

Hunter przetłumaczył to Sambowi. Murzyn rzucił się przed Tomkiem na kolana, wołając łamaną angielszczyzną:

– Sambo bardzo kocha dużego i małego buanę i dobrego psa! Sambo również pójdzie łowić dzikie zwierzęta! Później Sambo pojedzie z białym buaną za wielką wodę. Ojciec i matka zginęli w walce z Luo. Siostra i brat zabrani przez handlarzy. Mały buana nie wygoni od siebie biednego Samba!

– Musimy mu pomóc. Zabierzmy go, tatusiu! – zawtórował Tomek.

– Kto wie, czy nie jest to w tej chwili najlepsze wyjście? Dobrze, niech Sambo idzie z nami. Później pomyślimy o jego dalszym losie – powiedział Wilmowski ku radości syna.

– A więc sprawa załatwiona. Czas już na nas – przynaglił Hunter. – Pojawienie się Samba w naszym towarzystwie wywoła wśród Kawirondo wiele komentarzy. Najlepiej niech Murzyn powie przy okazji, że kupiliśmy go od Castaneda.

OPÓR MURZYNÓW

Hunter szybko formował karawanę do wymarszu. Czoło jej mieli tworzyć, oprócz przewodnika. Wilmowski, Tomek i dwóch Masajów. Za nimi uszeregowali się gęsiego Kawirondo z przydzielonym im do niesienia bagażem, a dalej stanęły objuczone osły. Tylną straż stanowili Smuga, bosman Nowicki i trzej Masajowie.

Niemal w ostatniej chwili przed daniem hasła wymarszu przez Huntera Tomek zwrócił się do ojca:

– Tatusiu, tak bym chciał mieć przy sobie Samba.

Wilmowski spojrzał pytająco na tropiciela.

– Tomek naprawdę miewa dobre pomysły – odparł Hunter. – Radzę przydzielić Samba do jego dyspozycji. W ten sposób utrzymamy uwolnionego niewolnika z dala od Kawirondo, którzy wilkiem na niego spoglądają.

– Ma pan słuszność. Tomku, zaopiekuj się nim – rzekł Wilmowski.

– Dziękuję, tatusiu. Obmyśliłem już dla niego wspaniałą funkcję. Poczekajcie na mnie chwilę, muszę jeszcze coś przygotować przed wyruszeniem w drogę.

Tomek pobiegł między drzewa; powrócił niebawem trzymając w ręku długi, prosty kij. Teraz z podręcznej torby wydobył biało-czerwoną flagę, którą przymocował do drzewca.

– Sambo, będziesz niósł polską flagę na czele karawany – poinformował Murzyna.

Sambo, dumny jak paw z wyróżnienia, wziął chorągiew z rąk Tomka. Kilkakrotnie powiał nią wysoko ponad głową. Polska flaga załopotała w samym sercu Afryki.

– Skąd ci przyszedł do głowy ten pomysł? – zdumiał się Wilmowski, spoglądając ze wzruszeniem na syna.

– Przeczytałem w pamiętniku Stanleya, że kazał zawsze nieść chorągiew Stanów Zjednoczonych na czele swej karawany. Uważałem za słuszne uczynić podobnie. Toteż jeszcze w Londynie przygotowałem polski sztandar, aby wszyscy tutaj wiedzieli, kim jesteśmy – wyjaśnił chłopiec. – Chyba nie masz nic przeciwko temu, tatusiu?

– Muszę nawet przyznać, że twój pomysł bardzo mi się podoba. Dumny jestem. Tomku, że pamiętasz o ojczyźnie – odparł ojciec śledząc wzrokiem łopoczący sztandar.

– A to mi setna niespodzianka! – zawołał bosman Nowicki. – Niech cię kule biją, brachu! Aż mnie w dołku ścisnęło, gdy po tylu latach tułaczki ujrzałem polską flagę.

Przyjaźnie klepnął chłopca w ramię i gwiżdżąc “Mazurka Dąbrowskiego” ochoczo powrócił na wyznaczone mu stanowisko.

– Słuchaj. Tomku! Jeżeli mamy naśladować Stanleya, to w chwili wymarszu wystrzelmy razem na wiwat – zaproponował Smuga.

– Wspaniała myśl – ucieszył się chłopiec, chwytając sztucer zawieszony na łęku siodła.

Hunter jeszcze raz sprawdził szyk ludzi gotowych do wymarszu. Na jego rozkaz rozległa się palba z dziesięciu strzelb. Murzyni krzyknęli donośnie, potrząsnęli dzidami.

Karawana ruszyła brodem przez rzekę Nzoia. Woda rozbryzgiwała się pod stopami biegnących Murzynów, którzy wrzeszczeli jak opętani, aby spłoszyć przebywające w pobliżu krokodyle. Wkrótce ekspedycja znalazła się na przeciwległym brzegu.

Tomek jechał stępa na koniu obok ojca i Huntera. Z zadowoleniem spoglądał na Samba niestrudzenie powiewającego flagą. Za nim ciągnął się długi łańcuch tragarzy, którego koniec stanowiła tylna straż karawany. Naraz Tomek zaczął pilnie nasłuchiwać, gdyż w tej chwili Sambo zanucił pieśń, którą sam ułożył:

“Mały biały buana jest odważny jak wielki lew!On nie boi się złych soko! On nie boi się nawet pana Castanedo, który bił biednego Samba. Mały biały buana to wielki wojownik. On nie pozwoli nikomu bić Samba. On kazał nieść piękną flagę. Teraz Sambo też jest wielkim człowiekiem i ma dużo jeść, a handlarza niewolników zbił wielki biały buana… Sambo kocha swego pana i jego dobrego psa, który jak lampart rzucił się do gardła złego pana Castanedo…”

Tragarze znajdujący się w pobliżu Samba natychmiast przekazali dalej mimo woli usłyszaną wiadomość. Wśród Kawirondo zapanowało duże ożywienie.

– Do licha! – zaklął Hunter. – Sambo wypaplał już o pobiciu Castaneda. Że też Murzyni nie potrafią trzymać języka za zębami!

– Ha! Nic na to nie poradzimy – zauważył Wilmowski. – Znajdujemy się przecież na najbardziej plotkarskim kontynencie świata.

– Trzeba zaraz ostrzec pana Smugę, że Kawirondo się o wszystkim dowiedzieli. Musimy zachować czujność, jeżeli nie chcemy się narazić na przykre niespodzianki – zachmurzył się Hunter.

– Tomku, poproś do nas pana Smugę – polecił Wilmowski.

Chłopiec osadził konia na miejscu, gwizdnął na Dinga. Murzyni opanowali swe podniecenie. Rozpoczęli monotonną pieśń, lecz gdy mijali chłopca, przyspieszali kroku. Po chwili Tomek uderzył konia cuglami i podjechał do tylnej straży.

– Zatęskniłeś za nami, brachu, co? – roześmiał się bosman. – Niech wieloryb połknie tę Afrykę! Przypomina mi ona warszawską łaźnię na Krakowskim Przedmieściu.

– Może po tej parówce nabierze pan ochoty do wspinaczki na lodowiec Kilimandżaro – zażartował Tomek.

– A dajże mi spokój, utrapieńcze, z tymi górami! Nie mam zamiaru wytrząsać mego bosmańskiego brzucha skacząc po lodowcach. Wolę już słuchać murzyńskich kołysanek, chociaż jeżeli wkrótce nie przestaną śpiewać, to usnę i zwalę się ze szkapy.

– Lepiej niech pan nie zasypia, bo pan Hunter mówi, że z tego śpiewania może przydarzyć się nam coś złego – poinformował Tomek.

– Co masz na myśli? – zapytał Smuga.

– Sambo ułożył i zaśpiewał bardzo ładną piosenkę, ale nie było to zbyt roztropne, gdyż w ten sposób Kawirondo dowiedzieli się, że bosman poturbował handlarza niewolników – poinformował Tomek.