Co mnie uratowało, to fakt, że byli głodni. Kilku wąsaczy zapolowało na kaczki. Potem kazali mi je skubać, potem rozpalili ogień, piekli je, a jak je piekli i jedli, to częściej zaczęli popijać z tych baniaków, co to je zawsze noszą na plecach. W końcu pospali się, a ja poczołgałem się do ognia, przepaliłem więzy, poparzyłem się przy tym, ale nawet nie syknąłem, człowiek był jak we śnie trochę. Potem pomknąłem nad Mustajoki, ale nagle tak myślę: przejdę przez rzekę, a tam Klosztyrki, Mniszki znaczy, czyli pewna śmierć i chyba nie lepsza niż od północników. Patrzę za siebie, dobrze, zrobiłem wyraźne ślady w mokrej ziemi, prosto od obozowiska do rzeki. Po cichu wróciłem na bagna, idąc po kłodach, żeby nie zostawiać śladów. Schowałem się tuż przy obozowisku, wlazłem na duże liściaste drzewo. Zęby mi latały, ale wiedziałem, dobrze wiedziałem, że tak jest najmądrzej. Wkoło siebie nie będą szukać, a poza tym zobaczę, co robią. No i pognali do rzeki. A potem zawrócili, smutni.

Ale jeden się zatrzymał, napiął łuk i strzelił w stronę rzeki. I strzała poleciała. I nie widziałem, żeby spadla. Śmiejesz się? Śmiejesz się z północnych zabobonów? Ja też się śmiałem, dopóki pewnych rzeczy nie uwidziałem. Wystrzelił za mną Morajową Strzałę. Myślisz, że nie zadziałała, skoro tu siedzę cały? Ja wiem, że i tak mnie kiedyś dopadnie. Leci, leci po świecie bez końca, aż na mnie trafi… Ej, panowie, co wy… To młody człek, poczciwy, ja ręczę za niego… Panowie, zostawcie go… A kto za dębczak zapłaci?

Nasz poczciwy żołnierz nie zawsze był poczciwym żołnierzem. Nie zawsze był nim kiedyś i nie zawsze był nim teraz. Wiedział jednak, że bycie poczciwym żołnierzem zawsze popłaca.

Prostodusznemu wiarusowi chętnie dolewano dębczaka. I chętnie słuchano opowieści, których inaczej nigdy by nie wysłuchano. Gdyby ktoś inny zaczął opowiadać o tym wszystkim, słuchacz już wcześniej zatkałby sobie uszy i pobiegłby do najbliższej kordegardy wywiadu z donosem. Ale ludzie w Biełej Wodzie, przez wiele lat poddani zarządowi wojskowemu przed ujednoliceniem administracji, byli przyzwyczajeni do tego, że żołnierz reprezentuje cesarza. Jeśli żołnierz coś mówił, to znaczy, że zwierzchnicy mu pozwolili.

Dlatego można usprawiedliwić naiwność ludzi z Biełej Wody. Trudniej usprawiedliwić młodego przybysza. Musiał być bardzo spragniony i to nie tylko dębczaka, skoro odważył się pójść na takie ryzyko.

Kiedy ubrani na zielono ludzie wywlekli młodego przybysza z gospody Pod Żołędziem i Szyszką, dziewka nalała wiarusowi kolejny kufel dębczaka i powiedziała:

– No, tym razem to ci się udało.

– Wiem – odpowiedział spokojnie wiarus. – Młody, z Południa pewnie, przyjeżdża tutaj i słucha bez drgnięcia najpierw o moich obrazoburczych, he, he, rodzicach. Potem o niesubordynacji wojennej, w końcu o świętokradztwie. Tego nawet największy tutejszy głupek by nie wytrzymał.

– To musi być jakiś spiskowiec, karbonarz, pewnie emisariusz w podróży – powiedziała kobieta. – Może nawet pułkownik Scarpia ci wybaczy.

Wiarus nic nie odpowiedział. Za długo pracował w swojej branży, żeby reagować na takie prowokacje. Oczywiście, ze strony pani Poikanen była to prowokacja żartobliwa, ale nawet gdyby w ramach żartu pozwolił sobie powiedzieć, co myśli o pułkowniku Scarpii, pułkownik Scarpia dostałby raport na ten temat już następnego dnia. Pani Poikanen, powszechnie znana jako służebna Kochna, byłaby zobowiązana donieść o takiej niesubordynacji, niezależnie od całej swojej osobistej sympatii dla starego weterana. A nasz wiarus nie chciał znowu oglądać Rombu od środka.

Podczas kiedy wiarus odpływał gdzieś daleko na falach znakomitego, cierpkiego dębczaka, młody ciemnowłosy człowiek siedział na zimnym metalowym krześle, do którego przykuto mu ręce i nogi.

Na wygodnym fotelu naprzeciwko siedział brodaty grubas, który trząsł się i wył. Ze śmiechu.

– Och, nie mogę… – jęczał, ocierając łzy. – Nie mogę… Wiem, że śmieję się już od pół godziny, ale wy jesteście tacy śmieszni… Kim jest ktoś, kto wyzywa Najwyższe Dobro i Najwyższą Potęgę? Musisz sobie wyobrażać, że jesteś nieskończenie dobry i potężny. No to popatrz na cesarza i na siebie. Na jakim on siedzi tronie, a na jakim ty?

Młody człowiek nic nie odpowiadał. Co jakiś czas jego lodowaciejącym ciałem wstrząsało mocne uderzenie. To było jego serce.

– Boi się mała kicia? – chichotał grubas. – Oj, to za mało. Strach to za mało wobec tego, co czeka pana spiskowca. Bo to będą tortury. Pan szlachetny spiskowiec nie otwiera ust, więc będą tortury. Podczas tortur pan spiskowiec wszystko wyzna, a potem pójdzie do Rombu. A tam będzie jeszcze gorzej niż w naszej sali tortur, zresztą nieźle wyposażonej.

Młody człowiek przełknął ślinę i o mało jej nie zwymiotował. Wytrzymam jeszcze minutę, a potem się przyznam, pomyślał. Mówił tak sobie w myślach od pół godziny.

– Mam inną propozycję – oznajmił grubas. – A może nie mam? Dam ci szansę czy nie dam?

Zawiesił głos, oczekując błagań i przyrzeczeń. Nie doczekał się.

– Dobrze – powiedział wreszcie. – Nie myśl, że martwi mnie twój opór, bo widzisz, ja po prostu uwielbiam torturować. Uwielbiam wrzaski i te proszące oczy, które wpatrują się we mnie tak błagalnie, że aż prawie z miłością. To jedyna namiastka miłości, na jaką może liczyć człowiek mojej tuszy, chi, chi, cha, cha.

Gruby brodacz podszedł do unieruchomionego młodzieńca. Zza pasa wyjął nóż. Powoli zbliżył go do krocza.

Błagam, nie. Błagam. Błagam, prosił chłopak, ale tylko w myślach.

Nóż przeciął spodnie między nogawkami, nie dotykając ciała. Brodacz wyciągnął na wierzch genitalia chłopca, ścisnął w dłoni penis, który poczerwieniał, jakby oczekując rozkoszy.

– Od czego zaczniemy? – powiedział. – Od przypiekania? Kiedy miałem siedem lat, po raz pierwszy przypiekłem fajfusa kundelkowi, pieskowi mojej rodziny. Od tej pory moment przypiekania zostawiam sobie zawsze na deser. Zaczniemy od nacinania i solenia? A może trochę ługu? Nie, po ługu już nic innego nie będziesz czuł. A tu chodzi o dokładne storturowanie…

Krzyk. Krzyk, krzyk, wreszcie krzyk. Rozpacz tak potężna, że aż granicząca z ulgą. Chłopak pękł, bez jednej tortury.

– Powiem, powiem, powiem!!!

– Za późno, kruszynko. Nie ocalisz fiutka – pociągnął brodacz.

– Opowiem wszystko!!!

– Za późno.

Huknęły metalowe drzwi. Do sali weszło dwóch oficerów. Wyższy, dziwnie młody, usiadł na fotelu, niższy, najwyraźniej Nihong, kucnął na podłodze.

– Wyjdź, Barnaro – rozkazał ten wysoki z fotela. Miał piękną, łagodną twarz o dużych, niebieskofioletowych oczach.

– Tak jest, panie Hengist – powiedział brodacz i posłusznie wyszedł.

– No dobrze – zaczął piękny oficer, kiedy zamknęły się drzwi. – Teraz opowiedz to wszystko, co tak bardzo chcesz opowiedzieć. I jeśli choć raz pomyślę, że kłamiesz, to Barnaro wróci.

Wiele rzeczy groziło młodzieńcowi, ale na pewno nie był nim powrót Barnara. Barnaro pędził do wyjścia z lochów, ze sztuczną brodą w garści. Musiał lecieć na drugi koniec miasta i szybko się ucharakteryzować. Wieczorem też grał czarny charakter, tyle że w teatrze. Cesarstwo wykorzystywało talenty swoich poddanych na wszystkie możliwe sposoby.

– Mów – ponaglił łagodnie oficer. – Czego tu szukałeś?

– Śnieżnej Równiny.

– Oj, chłopcze, powinieneś był jechać o wiele dalej na Północ. Tam zimy są srogie, to może jakaś śnieżna równina się trafi. A teraz poważnie: śnieżna równina to hasło? Kryptonim? Organizacja?

– Śnieżna Równina to wyjątkowo zimny region – zaczął chłopak. Początkowo zęby mu drżały, ale w miarę opowiadania jakby zapominał, gdzie jest, i uspokoił się. – Zimny region, całkowicie pokryty grubą warstwą lodu i zbitego śniegu. Gdzieniegdzie spod śniegu wystają nunataki, czarne, spiczaste skałki różnej wysokości. Temperatura wynosi minus pięćdziesiąt-sześćdziesiąt stopni przez cały rok. Jest to możliwe dzięki temu, że panuje tam nieustanna noc. Życie na Śnieżnej Równinie jest niemożliwe. A właściwie byłoby niemożliwe, gdyby nie pewna specyficzna forma życia. Ciepłodrzew. Ciepłodrzew wygląda jak drzewo i nazywa się jak drzewo, ale, wbrew pozorom, nie jest drzewem. Nie jest nawet rośliną, raczej roślinopodobnym zwierzęciem. Jest zupełnie wyjątkową formą życia, która podczas swoich procesów życiowych produkuje bardzo dużą ilość ciepła. Naokoło samotnie stojącego ciepłodrzewu w promieniu około dziesięciu sążni panuje temperatura równa plus dwudziestu stopniom. W ciepłodrzewowym gaju temperatura może sięgać plus pięćdziesięciu. Tuż przy ciepłodrzewie – nawet do stu. Oczywiście, sam ciepłodrzew jest zbyt gorący, żeby go dotykać.