– Łagodność! Pobłażliwość! – zapluwał się piskliwie, biegając po korytarzach. – Skracanie cierpień! Miękkie serduszko! Czy takie są cnoty cesarskiego oficera?

Wyglądał tak groteskowo w swoim szlafroku ze złotymi frędzlami, że żołnierze nie pomyśleli, by złapać go za głowę i uciszyć, zanim wybiegnie z Koszar. A on wybiegł, prosto na posterunek żandarmerii Działu Wywiadu.

Dział Wywiadu zajmował się wszystkimi sprawami wewnętrznymi państwa, a ze względu na jakieś zatargi kancelaryjne, które zaczęły się jeszcze w pierwszych latach Imperium, wywiadowcy tępili zwiadowców, jak mogli.

Szef żandarmów zwołał swoich, wsiadł na konia i w pięćdziesięcioosobowej eskorcie wjechał na dziedziniec Koszar. Hideo został aresztowany.

Trzy noce spędził w lochach żandarmerii, gdzie dokładnie go umyto, a potem przywiązano do dużego drewnianego stołu. Oczywiście, był nagi, podczas gdy Cesarski Inspektor pocieszał się nim. Hideo dowiedział się, że to wcale nie musi być miecz ani wąż, żeby kurewsko bolało.

– Jesteście wszyscy tacy piękni – powiedział raz Inspektor, głaszcząc go po policzku, podczas gdy Hideo za bardzo się bał, żeby splunąć mu na dłoń. – Kocham Nihongów. Czarne włosy, czarne oczy, piękna skóra i te wasze kości policzkowe… Dlatego postanowiłem, że dam ci jeszcze trochę rozkoszy, zanim trafisz do Rombu.

I znowu zaczął.

Po trzech dniach Hideo został wrzucony do klatkowozu razem z przemytnikami, których sam złapał. Z rozkazu Głównego Inspektora wieziono ich do Cesarskiego Serpentarium.

Przemytnicy oczywiście rozpoznali Hidea i bili go przez dwa dni, wybijając mu tylko jeden ząb, bo głównie koncentrowali się na nogach, tyłku, plecach i brzuchu.

Był w tym pewien zamysł. Chodziło o to, żeby Hideo przez dwa tygodnie nie mógł się położyć, a co za tym idzie, zasnąć. Na szczęście, nie wiedzieli, że cesarskim oficerom przysługuje przywilej mowy obrończej, bo na pewno zmasakrowaliby mu usta.

W drodze do Serpentarium zaczął padać deszcz z gradem. Więźniowie byli prawie nadzy i bardzo cierpieli.

– Czy nie możecie przykryć klatki? – krzyknął Hideo do strażników. – Nie czytaliście Cesarskiego Edyktu o Traktowaniu Jeńców, Więźniów i Podejrzanych?

– Kanarek śpiewa – dodał starszy, dobroduszny strażnik. – Gdybyśmy przykryli klatkę, toby już tak nie śpiewał.

– Zaraz lepiej zaśpiewa – powiedział drugi, chudy i wiecznie pijany wąsacz. Wdrapał się na klatkę, stanął nad głowami więźniów, ściągnął spodnie i kucnął.

W mgnieniu oka w klatce rozgorzała walka, żeby jak najdalej odsunąć się od miejsca, nad którym kucał wąsacz. Oczywiście, najbardziej znienawidzony Hideo znalazł się dokładnie pod dupą i dokładnie w tym momencie, kiedy wylał się z niej rzadki, brązowy płyn. Chyba tylko Ukryci mogli wiedzieć, co jadał pijak, bo jego gówno parzyło, szczególnie gdy polało się na rany.

Jednak gdy dojeżdżali do Fangusy, Cesarskiego Miasta I Kategorii (dawniej po prostu stolicy), strażnicy, przeklinając, przykryli klatkę zbutwiałą płachtą. Co prawda, deszcz nie padał. Płachta sprawiła tylko, że stało się ciemno, duszno i gorąco, ale więźniowie zaczęli inaczej spoglądać na Hidea. Nie mieli jednak na to wiele czasu, bo zaraz w mieście ich rozdzielono. Więźniowie pojechali do wspaniałej kolekcji węży, a Hideo do Rombu.

Strażnicy prowadzili go brutalnie, wykręcając ręce i kopiąc, ale na szczęście, jak Hideo słusznie założył, byli niepiśmienni i nie czytali nigdy Cesarskiego Edyktu o Traktowaniu Jeńców, Więźniów i Podejrzanych. Nie było tam nic o przykrywaniu klatki, natomiast bardzo dużo o stosowaniu kańczuga wobec więźniów oraz specjalnie moczonych rózeg wobec jeńców i podejrzanych.

Hideo od dwóch dni przebywał w Rombie, kiedy przypomniano sobie o jego przywileju mowy obrończej. I, jak twierdził, bardzo dobrze się stało, że wsadzili go tam przed procesem.

Dwa dni w Rombie sprawiły, że zmobilizował swoje zmaltretowane ciało i przetrwał mowę obrończą. Gdyby wcześniej nie widział Rombu, nie byłby aż tak zdeterminowany. Wszyscy, którzy coś słyszeli o Rombie, na pewno marzą, żeby nigdy go nie zobaczyć, choćby z daleka. Ale nie mogą sobie nawet wyobrazić, jak bardzo marzą o tym ci, którzy zobaczyli Romb, z bliska i od środka.

Przywilej mowy obrończej polega na tym, że oskarżony oficer ma prawo wygłosić swoją mowę obrończą, pod warunkiem, że równocześnie będzie walczył z rycerzem wystawionym przez Kancelarię Przenikliwej Sprawiedliwości. Zazwyczaj Cesarski Oskarżyciel wybierał rycerza nie tyle bitnego (to nie było ważne, ponieważ jego przeciwnicy przeważnie mieli zmasakrowane ścięgna po Trzeciej Wspaniałej Cesarskiej Torturze), ile wrzaskliwego, który umiejętnie zagłuszał mowę obrończą.

Hideo wiedział, że dopóki będzie walczył, będzie mu wolno mówić. Wiedział też jednak, że nie wytrzyma długiej walki. Udając bardziej zmaltretowanego, niż był, zbliżył się w przykurczu do swojego przeciwnika, a potem nagle skoczył w górę, sięgając mieczem ku przyłbicy. Wbił swoje ostrze dokładnie w oczodół rycerza, krzycząc głośno: „Niech żyje Cesarz!”.

– Winny czy niewinny, ale żołnierz dobry – powiedział Cesarski Sędzia, podczas gdy reszta urzędników obserwowała w osłupieniu brzęczącą agonię rycerza. – Najlepsza mowa obrończa, jaką słyszałem. Przywrócić.

Przywrócenie polegało na tym, że Hideo znowu znalazł się w armii, ale przeniesiono go do Działu Wywiadu. Dział Zwiadu nie chciał oficera skalanego piętnem lochu, choćby najbardziej niewinnego. Dział Wywiadu za to lubił ludzi, których zawsze można było postraszyć jakimś fakcikiem z przeszłości.

Dlatego Hideo znajdował się teraz w najbardziej zaplutym regionie Cesarstwa. Na Północy. Dział Wywiadu wykorzystywał jego doświadczenie zwiadowcy, wysyłając go w pościg za różnego autoramentu zbiegami. Było to poniżej wszelkich możliwych ambicji kapitana Hideo. Ale kapitan Hideo, który właśnie przedzierał się między połaciami śmierdzącej wody, pozbył się już wszelkich możliwych ambicji.

– Nanku, a co bydzie potem, jak heretyk pódzie klęczeć i poprosi o przebaczenie?

– A potem… Potem to bydzie po wszystkim.

– Cisza! – Hideo wreszcie odwrócił się do Pawężników. – jeszcze ktoś słowo powie, uznam to za zdradę stanu! Uciekinier zostanie schwytany i oddany władzy! A ja osobiście dopilnuję, żeby heretyk trafił prosto do Rombu!

No. Drugi raz nie wdepnę przez łagodność, pomyślał z zadowoleniem oficer, zanim chlupnął głową w bagno.

– Nanku, a czemu my ubili żołdnierza?

– Bo to zły człek.

– A czemu zły?

– Bo to Nihoniec. Morda borsucza, syn żołdaka i kurwy.

– Nanku, a co to kurwa?

Bywalcy gospody Pod Żołędziem i Szyszką w Biełej Wodzie dobrze znali tego starego żołnierza, który w pogodne dni siedział w ogródku, w deszczowe siedział w środku, a w nocy, gdy gospoda była zamknięta, nie wiadomo gdzie się podziewał, bo nikt go poza terenem karczmy nigdy nie widział. Stary żołnierz był znany ze swoich opowieści, a przede wszystkim z faktu, że trwały one dokładnie tyle, co kufel dębczaka. Gdy dębczak się kończył, kończyła się też opowieść i nie było siły, żeby usłyszeć coś jeszcze, dopóki nie postawiło się przed żołnierzem następnego kufla.

Traf chciał, że pewnego pięknego dnia obok żołnierza usiadł młody człowiek o ciemnych kręconych włosach, wielkich czarnych oczach i – co ciekawe – bardzo jasnej twarzy. Prawdopodobnie południowiec, który zatrzymał się w mieście Bieła Woda przejazdem. Nie znał starego weterana i jego historii, a pieniędzy zabrał w podróż sporo. No i lubił cierpkiego dębczaka. Dzięki tym wszystkim okolicznościom przesiedział ze starym żołnierzem kilka godzin i usłyszał wiele ciekawych rzeczy. W tych chwilach, w których nie rozpraszała go pulchna i milutka dziewka o jasnych jak słoma włosach.

– Najważniejszego opowiedzieć ci nie mogę – mówił żołnierz. – Ale tyle, ile się da, to ci opowiem. Urodziłem się w mieście, w którym też narodziła się chwała Cesarstwa. W deszczowej i wietrznej Plandze. Miałem dziesięć lat, gdy na placu stałem, a Cesarz z Fangusy przeklętej przyjechał do swego rodzinnego miasta. Z matką i z ojcem stałem. Matka też wyszła na żołnierzy popatrzeć… Nie jesteś z Północy? Nie? To ci nie dziwne, że matka wyszła z domu. No i tak stałem na placu, kiedy Cesarz kazał wszystkim cywilom uklęknąć przed żołnierzami. „To oni – powiedział – słudzy moi umiłowani, bo nie tylko łatwe czy miłe rozkazy wypełniają, ale wszystkie! Nie to, co wy, cywile. Dlatego tylko oni w Cesarstwie rządzić i administrować będą. I jeśli kto z was całym sercem mnie kocha, a nie tylko zadkiem tchórzliwym, jeśli kto z was kocha Cesarza nie tylko za pokój, spokój i pełną michę w Imperium, ale dlatego, że widzi piękno i słuszność moich zamysłów, niechaj się w dyrdy do armii zaciąga albo do Ochotniczej Rezerwy zapisuje! No, „w dyrdy” nie powiedział, powiedział „natychmiast”. Ojciec wracał do domu zamyślony jakiś, czerwone miał policzki. „Tatku – rzekłem. – Ja chcę być żołnierzem”. Jak się matka na mnie nie rzuci, jak mi w twarz nie przydzwoni! Pewnie się bała, że mogę kiedyś na wojaczce zginąć. Ale ojciec powiedział: „Zostaw”. „Zostaw – powiedział. – Ma rację. Czasy dla żołnierzy nastały, kto chce być kimś, musi być żołnierzem”. „Nie chcę – mówi matka. – Jak go zaczną skurwysynem nazywać, to jakby o mnie kurwa mówili. A potem ktoś mu brzuch przebije albo i głowę obetnie, szczurom i robakom na uciechę”. „To nie tak, kobieto – ojciec odpowiada. – Toż Cesarz powiedział, że żołnierze wszystko robić będą. To będą żołnierze nie tylko od zabijania, ale też i od kur liczenia, od podatków zbierania, miastem rządzenia, klejnotów skupowania. Niech będzie żołnierzem”. No i tu przeliczył się tatko kochany. Bo dużo czasu na najbardziej, jak to mówią, klasycznej wojaczce spędziłem. Brzuchy się przebijało, głowy obcinało. Albo i jeszcze gorzej.