Изменить стиль страницы

Powoli poznawał strukturę bazy. Wzajemne zależności dowódcze, kontakt z Pekinem, sposoby unoszenia rakiet z podziemnych silosów, zwyczaje załogi. Przy okazji ukradł trochę aspiryny z apteczki.

Meff udzielał wszystkim pochwały. Rad byłby jeszcze zorientować się, czy przeciwnicy cokolwiek podejrzewają. Nie miał jednak na to sposobu. Jednego był prawie pewien, od pożaru “Paradise'u" nikt go systematycznie nie śledził.

Brigitte czekała całe popołudnie, potem nie usnęło przez całą noc. Larry się nie odzywał. Rano zadzwoniła do hotelu. Otrzymała uprzejmą informację, że pan Bell nie powrócił na noc. Wkrótce z radia dowiedziała się, że jest poszukiwana. W związku z morderstwem: “Wczoraj w godzinach popołudniowych w apartamencie panny Leblanc obok otwartej szafy znaleziono zmasakrowane ciało sprzątaczki…" Było jasne – Gnom uciekł!

Brigitte też uciekła. Natychmiast schodkami przeciwpożarowymi opuściła swój pokój. Zupełnie nie wiedziała, co robić. Szukała jej policja. Szukał zapewne i Priap. O Losie Larry'ego bała się myśleć.

Oczywiście mogła zgłosić się na policję, opowiedzieć wszystko, co wiedziała o diabelskim spisku, ale sam Larry mówił, że funkcjonariusze ciemności mogli czaić się wszędzie. Nawet w organach prawa i porządku. Owszem, wiedziała, że działają również i inni sojusznicy. Sprytna dziewczyna zorientowała się, że Bell pozostawał w kontakcie z jakimś panem White'em. Gdyby odnalazł Larry'ego albo przynajmniej notesik z telefonami.

Ścięła włosy i przefarbowała na rudo. W pierwszym lepszym magazynie kupiła brzydką amerykańską sukienkę, a potem ruszyła z powrotem do Nowego Jorku. Czuła się przerażająco osamotniona. Mała dziewczynka pomiędzy groźnymi, nie znanymi jej siłami, w obliczu nadciągającej zagłady.

XIX.

Ostatni dzień naszego świata miał przebieg normalny, można powiedzieć, banalny. Wszędzie ludzie oddawali się swoim zwykłym zajęciom, pracowali, kochali się, rodzili. Dzieci chodziły do szkół, młodzież na randki, wierzący do kościołów, niewierzący na kursokonferencje i wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy umierali – żyli.

Poza częścią Szwajcarii i północnych Włoch w całej Europie panowała paskudna pogoda. Regiony centralne nawiedziło gwałtowne ochłodzenie. Od Helsinek po Paryż padał śnieg z deszczem. Na Morzu Północnym szalał sztorm. W Londynie święcono narodziny kolejnego potomka w rodzinie królewskiej. W Kopenhadze otwarto wystawę przetwórstwa spożywczego. Niewielkie trzęsienie ziemi odnotowano na Jawie. John Mnllory, samotny żeglarz brytyjski, przepłynął w rekordowym tempie dystans Grenlandia – Antarktyda. W Rzymie, w rejonie Złotego Domu, odkryto wspaniałe malowidła w grobowcach etruskich. Separatyści w Kenii złożyli broń. Prezydent USA wypowiedział się przeciwko inflacji. W pekińskim zoo przyszedł na świat niedźwiadek panda. Złapano włamywaczy do Banku Watykańskiego. Znakomite wyniki osiągnęli górnicy kopalni “Manifest Lipcowy" w Jastrzębiu. W Loch Ness rozpoczęto poszukiwania ichtiozaura – po raz pierwszy w sezonie jesienno – zimowym. Nowy katastroficzny film Spielberga splajtował – ludzie przestali się bać fantastyki. Po stu dziewięćdziesięciu ośmiu dniach zszedł naśladowca Szymona Słupnika, koczujący na kolumnie Nelsona pośrodku Trafalgar Square. W Madras urodziły się sześcioraczki. Pasażerowie porwanego samolotu “Lufthansy" szczęśliwie wracają do domu. Nieopodal Statuy Wolności wyłowiono zwłoki mężczyzny, którego policja nowojorska zidentyfikowała jako Larry'ego Bella, znanego przed laty artystę cyrkowego, posługującego się wówczas przezwiskiem Belfegor…

Łysy drżącą ręką uniósł pasek teleksu. Raport z USA nie nastrajał go optymistycznie. Szpakowaty odezwał się wreszcie, przysyłając telegram: “Wrócę pojutrze". Nie wiedzieć czemu, Łysy czuł podskórnie, że pojutrze może być za późno. Postawił Centralę w stan alarmu i gorączkowo usiłował się dowiedzieć od swego człowieka w Nowym Jorku, co wiadomo o śmierci Bella. Nie wiedzieli wiele prócz tego, że był na tropie, nie chciał zdradzić jakim, i że opiekował się stewardesą Brigitte Leblanc, przez przypadek uchronioną od śmierci na Atlantyku.

Ale Brigitte zniknęła. Widziano ją podobno w Bostonie, niemniej nowojorski informator nie potrafił dać szczegółowszych informacji, poza tym, że nie miał nadziei zobaczenia jej żywej.

Śmierć Bella, sprzątaczki w pokoju io8i, zniknięcie Brigitte, ciągłe.nieodnalezienie karła ongiś współpracującego z Bellem układało się w krwawą strużkę prowadzącą nie wiedzieć dokąd.

Z kolei laboratoria Centrali donosiły o wzmożonym niepokoju zwierząt doświadczalnych, które, choć rozmieszczone w różnych strefach ziemi, wykazywały identyczny niepokój. Biali od dawna posługiwali się tą metodą, aby przewidywać nadciąganie kataklizmów i przeciwdziałać im.

Jak mieli przeciwdziałać tym razem?

Łysy tarł czoło, aż jego sekretarz począł obawiać się, że zastępca szefa wypoleruje je do gołej kości. Pucołowaty i Albinos śledzili te poczynania z rosnącym niepokojem. Skąd stary wynalazł tak nieoperatywnego zmiennika?

– A może – odezwał się przerywając szlifowanie – za wcześnie zamknęliśmy sprawę don Diavola?

– Widzieliśmy przecież, jak cała czereda poszybowała do piekła!

– Tak, tak, ale został Fawson!

– Fawson to nie szatan, słyszeliśmy wszyscy opinię ojca Martineza – mruknął Pucołowaty – a poza tym bawi w Alpach z jakąś panienką i wydaje się poświęcać wyłącznie amorom.

– Czy jest śledzony? – zainteresował się Łysy.

– Stary nie kazał – powiedział Cherubinek.

– Stary, stary – żachnął się Zastępca. – Uważam, że natychmiast ktoś powinien udać się do Zermatt. Kto jest wolny w tamtym regionie?

– Rozważałem sprawę w mojej sekcji – odezwał się Albinos – są duże trudności, ostatniej nocy przeszła nad tym obszarem niezwykle intensywna burza śnieżna. Wszystkie szlaki w kantonach południowych są nieprzejezdne. Zwłaszcza w Vallais. Tamtejsi magicy od odśnieżania znowu zaspali. Może jutro… Mamy tylko na podsłuchu telefon. Z Zermatt w ciągu dwóch dni od swego przyjazdu Fawson nie telefonował nigdzie. Ani on, ani ona.

– Może rzeczywiście jestem zbyt podejrzliwy – zgodził się Łysy.

Ładna dziewczyna, nawet z przefarbowanymi włosami, zawszę da sobie radę. Brigitte odszukała taksówkarza, który wiózł ją poprzedniego dnia.

– Pytali mnie o panią – powiedział taksiarz – ale proszę być spokojną, nie powiem o tej rozmowie, co będę się wysługiwał glinom. Mówiłem tylko, gdzie zawiozłem pani faceta…Szkoda że go tak załatwili. Ale nie ma pani co tam jechać, gliny tkwią w tej ruderze cały czas… Mordercy inie złapali. Chyba to był jakiś garbaty żebrak…

Pół dnia Brigitte spędziła przy telefonie, dzwoniąc do wszystkich White'ów, jacy znajdują się w książce telefonicznej supermetropolii, i mówiąc na dzień dobry: “Sześć razy sześć". Nikt nie reagował na hasło, wprawdzie diabelskie, ale przeciwnej stronie doskonale znane, zaś White'ów było w mieście kilka tysięcy. Może ten właściwy był akurat nieobecny albo krył się pod innym nazwiskiem? Zresztą Bell mógł telefonować do jego pracy. Gdzie była ta praca? Brigitte patrzyła z rozpaczą na ołowiane niebo, bezradna jak małe dziecko szukające numeru do świętego Mikołaja. Wiadomość o śmierci Larry'ego przyjęła bardzo dzielnie. Było to lepsze niż niepewność. A poza tym wszystkim zdawała sobie sprawę, że romans ze starszym (choć znakomitym) panem miał wszelkie cechy tymczasowości. Co więc pchało ją do kontynuowania śledztwa? Strach i przeświadczenie, że najlepszą ucieczką jest gonitwa? Chęć zemsty? Może jakieś bezcielesne przeznaczenie?

Koło drugiej (w Zermatt był już wieczór, drogi dojazdowe nadal pozostawały nie przetarte, co bynajmniej nie martwiło narciarzy) Brigitte znalazła się na słynnym cyplu Manhattanu, w lesie wieżowców wyrosłych z grzybni podziemnych skarbców. Przypomniał się jej jeden z prywatnych detektywów, z którym kontaktował się Larry. Nie znała nazwiska, ale przysłuchując się rozmowie, zapamiętała adres. Może ów następca Pinkertona ma kontakt z detektywem paryskim?… Albo z Białymi?