Изменить стиль страницы

– Przynęta – ryba, ryba – piła, pilą – ma katza, katz – kot, kot – gładzić…

Piiiik!

Był w kropce. Co ma wspólnego głaskanie z przeciwieństwem słowa “kontra"?… Albo zestarzał się na tyle, że jego intuicja wybierała się na emeryturę, albo nie potrafił wyciągnąć odpowiednich wniosków.

Natomiast Brigitte nie potrzebowała nawet sekundy, powtórzyła tylko oba słowa: ZA i GŁADZIĆ!

– Chyba chodzi o jakąś zagładę – stwierdziła. Aż podskoczył.

– Kobiety potrafią być genialne!

– Ale o jakiej zagładzie może być mowa? – zaniepokoiła się stewardesa.

– Priap bawi się w rolę archanioła śmierci, ale nie – doczekanie…

– Mówisz spokojnie o tak strasznych rzeczach – oburzyła się dziewczyna. – Czy wy, znaczy oni, nie widzą, co robią? Po to, żeby zatrzeć ślady, zabija się kilka niczemu nie winnych dziewcząt i jakby tego było mało, żeby pozbyć się mnie, skazuje na śmierć samolot pełen nieświadomych szarych ludzi.

Belfegor tylko się roześmiał.

– Dziecko! Na jakim ty świecie żyjesz? Czy gdziekolwiek kiedykolwiek ktoś naprawdę przejmował się szarymi ludźmi? Co to w ogóle są szarzy ludzie! Mięso armatnie, frekwencja wyborcza, statystyka zbawionych albo potępionych. Któż by się z tym liczył! Od Adama i Ewy naprawdę istotna jest wyłącznie władza! Zaraz po zejściu z drzewa ludzie podzielili się na rządzących i rządzonych, wymierzających lub obrywających razy. Decydujących i ubezwłasnowolnionych. Już casus Kaina i Abla udowodnił, że racja jest po stronie silniejszego. Szarzy ludzie? Hołota, motłoch bez znaczenia! Ciągle gadający o swych prawach, a w rezultacie biernie znoszący jarzmo albo pozwalający wpychać sobie wędzidło, i jeszcze cieszący się, gdy wpychający powie im “Smacznego".

– A demokracja?

– Demokracja to też wędzidło, tyle że trochę bardziej luksusowe i o smaku gumy do żucia. Per saldo tam też rację ma bogatszy, silniejszy…

– Albo większość – nie ustępowała Brigitte. Larry skrzywił się z niesmakiem.

– Nie lubię mówić o demokracji, bo demokracja jest słaba. Nieuczciwa zmowa hołyszów przeciwko silnym. Patrz zresztą, co twoje wspaniałe demokracje robią z ludźmi czynu, przedsiębiorczych łamią podatkami, utalentowanych uśredniają, wielkim tak ograniczają kompetencje i tak krępują, że nawet tytan nie może przedsięwziąć niczego z rozmachem. A później, gdy u bram ich rozdyskutowanego polis staje barbarzyńca z dzidą, bezlitosny najemnik czy brodaty koczownik, demokracje rozkładają się przed nimi jak ciało trędowatego, niezdolne nawet zjednoczyć się w obronie swoich wspaniałych wartości. Pfuj!

– Jeśli wiesz, że grozi zagłada, powiedz o tym ludziom. Razem znajdziemy sposób…

– Pozwolisz, że tę rozgrywkę poprowadzę sam. A teraz uważaj! Został nam mniej więcej kwadrans…

Po pięciu minutach czekania w barku Mister Priap poczuł niespokojne swędzenie w miejscu, w którym szanujące się diabły mają ogon, a on jako dziecię z probówki dysponował ledwie kikutem. Do tej pory nie przewidywał w ogóle możliwości zasadzki. Zresztą kto, u licha, mógłby przygotować na niego zasadzkę. Przeszedł do portierni i zapytał o pannę Leblanc.

– Jest u siebie w pokoju 1081.

Gnom pomyślał, że to się znakomicie składa, zawsze lepiej jest załatwić w cztery oczy to, co gdzie indziej mogłoby wzbudzić niezdrową ciekawość, przysporzyć niepotrzebnych świadków. Wszedł do windy.

– Proszę wejść! – powiedział głos Brigitte, gdy Priap zapukał do biało – złotych drzwi na jedenastym piętrze. Wszedł i prawie natychmiast chciał zawrócić. Nie zdążył. Z miejsca przygwoździł go ostry strumień święconej wody, cieczy parzącej, nienawistnej, która rodowitego diabła mogłaby unicestwić, a jego, namiastkę czarta, jedynie obezwładniła, poraniła, upokorzyła.

– Znowu się spotykamy, Priap! – powiedział Belfegor, wyłączając magnetofon z nagranym głosem Brigitte. Przezornie umieścił ją w zupełnie innym apartamencie. – I tym razem moje jest na wierzchu. – Kopniakiem odtrącił upuszczoną teczkę i korzystając z zamroczenia Gnoma, zabrał pistolet i sztylet. Przy okazji zamknął drzwi. Były prorektor nie protestował. Jak worek kartofli pozwolił posadzić się na dywanie, tarł jedynie pobrużdżoną czerwonymi pręgami twarz, a z jego gardła dolatywało astmatyczne charczenie.

– Doigrałeś się, diabełku – szydził Larry. – Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni! No, a teraz grzeczniutko mów wszystko po kolei, bo znowu psiknę…

– Proszę cię, nie ładuj się w to, Magnificencjo – stęknął pokonany – nie masz szans. Ja tu jestem tylko pionkiem.

– Wiem wszystko, nawet o twoich kumplach z Tokio, z Meksyku… – zaśmiał się Bell.

– Skoro wiesz, to po co pytasz?

– Kto jest twoim szefem? Co było w paczce przekazanej przez Brigitte, jaki Jest cel całej akcji, a jakie twoje zadanie? – każde słowo padało z siłą nokautującego ciosu.

Priap pokręcił głową i natychmiast zawył trafiony strużką między oczy.

– Za chwilę stracisz wzrok, bądź rozsądny – rzekł Larry.

Dość długo Gnom nie zdradzał najmniejszej ochoty do rozmowy, wiedząc, że póki nie powie prawdy, Belfegor nie będzie mógł go zgładzić, i Bell począł tracić nadzieję, że cokolwiek z Priapa wydobędzie, tym bardziej że po kolejnej, serii dyngusa półszatan zaczął tracić przytomność, i nagle wpadł na pomysł: brutalnie rozciął mu ubranie i wydobył na światło dzienne ów przedmiot dumy karła i powód zawiści kolegów w Zamku na Lodzie.

– Tego nie rusz! tego nie rusz! – zapiszczał Gnom. – Wszystko powiem.

– No to mów!

– O szesnastej mam kontakt audiowizualny z szefem. Małe czarne pudełeczko w sejfie, szyfr 678 – 66, trzeba patrzeć prosto w świetliste oczko, wtyczkę wsadzić do gniazdka anteny w telewizorze. Sam zapytasz go o wszystko. Ja nic więcej nie wiem.

– Sprawdzimy, ścierwo!

Wydusiwszy jeszcze adres kryjówki, energicznym gestem wrzucił Priapa do olbrzymiej, stylowej (acz wykonanej z tworzywa sztucznego) szafy, wokół zakreślił kredą krąg, którego najpotężniejszy diabeł nie jest w stanie przekroczyć, nawet jeśli umie fruwać lub zapadać się pod ziemię, tąże kredą napisał parę wielkich zaklęć na drzwiach, tak że nie dźwignęłoby ich i sześciu książąt ciemności, a na dodatek zawiązał drzwi różańcem.

– Siedź, bratku, dopóki nie wrócę.

Teczka ze strojem staruszki i zawodowy ekwipunek dziennikarski znalazły schronienie pod łóżkiem, pistolet Larry schował do kieszeni. Na drzwiach umieścił wywieszkę: NIE PRZESZKADZAĆ. A potem poszedł do pokoju Brigitte i kochali się zawzięcie mniej więcej przez pełną godzinę lekcyjną, przekonani, że żaden grzech nie może już im zaszkodzić.

Zdenerwowanie Łysego rosło z godziny na godzinę. Placówka w Nowym Jorku donosiła o wzmożonej aktywności

Belfegora, który natrafił widocznie na jakiś ważny ślad działalności czarcich służb specjalnych, ale nie uważał za wskazane podzielić się z kimkolwiek swymi rewelacjami. Parę innych oddziałów terenowych donosiło o niepokojących znakach na niebie i ziemi. W południowej Francji spadł krwawy deszcz, Brazylię nawiedziła niespotykana plaga węży, które wdzierały się nawet do centrum miast, w Kongo objawiło się dziwaczne zwierzę mówiące ponoć ludzkim głosem, wybuchło parę nieczynnych od lat wulkanów, a na portrecie Giocondy w Luwrze wystąpiły krwawe wybroczyny. Z kolei Hiszpanię nawiedziła dziwna fala mgieł, połączona, zwłaszcza w regionach przemysłowych, z niezwykle silnym smogiem. Smog ów wciskał się w oczy i nozdrza, wywołując masowe choroby dróg oddechowych. Z Australii donoszono o olbrzymiej pladze szarańczy. Jedna z mniej słynnych wróżek paryskich opłaciła pięciominutowy występ w telewizji, twierdząc, że ma coś niezwykle ważnego do powiedzenia swym rodakom, ale zmarła w tajemniczych drgawkach w hallu TV Centre. W tym samym czasie zbożowe regiony ZSRR nawiedziła katastrofalna wręcz inwazja myszy, interpretowana przez jednych jako zapowiedź długiej zimy, przez innych jako ogólny objaw lęku w świecie zwierząt. Na Seszelach zmarł najstarszy żółw świata. W kaplicy Sykstyńskiej bez najmniejszych wstrząsów zarysował się nagle słynny Sąd Ostateczny Michała Anioła. Natomiast na wodach arktycznych samobójstwa wielorybów osiągnęły nie notowane rozmiary.