Изменить стиль страницы

On i czterystu sześciu związanych ze starym reżimem (etiopska nomenklatura) są tu trzy lata, nie wiedząc, co dalej – dalsze więzienie? Proces? Rozstrzelanie? Wyjście na wolność? Ale i rząd zadaje sobie to samo pytanie – co z nimi zrobić?

Siedzieliśmy w małym pokoiku, chyba była to dyżurka. Nikt nie przysłuchiwał się naszej rozmowie, nikt też nie nalegał, aby ją kończyć. Jak to w Afryce – panował bałagan, ludzie wchodzili i wychodzili, na sąsiednim stoliku bez przerwy dzwonił telefon, którego nikt nie odbierał.

Na zakończenie rozmowy powiedziałem, że chciałbym zobaczyć to miejsce, gdzie są zamknięci. Wprowadzili mnie na dziedziniec otoczony dwupiętrowym budynkiem z galeriami. Wzdłuż galerii ciągnęły się cele – wszystkie drzwi wychodziły na dziedziniec. Było tłoczno, kręcił się tu tłum więźniów. Spojrzałem na twarze. Były to brodate, za okularami twarze profesorów uniwersytetu, ich asystentów, ich studentów. Reżim Mengistu miał wśród nich wielu swoich zwolenników -byli to głównie wyznawcy albańskiej wersji socjalizmu w wydaniu Enwera Hodży. Kiedy nastąpiło zerwanie Tirany z Pekinem, etiopscy prohodżyści strzelali na ulicach Addis Abeby do etiopskich maoistów. Miesiącami ulicami miasta lała się krew. Po ucieczce Mengistu jego armia rozeszła się do domów – zostali akademicy. Wyłapali ich bez większych trudności i zamknęli na tym zatłoczonym dziedzińcu.

Ktoś przywiózł z Londynu wydany tam latem '93 kwartalnik somalijski – „Hal-Abuur" (Journal of Somali Literature and Culture). Policzyłem: spośród siedemnastu autorów – czołowych intelektualistów somalijskich – uczonych i pisarzy, aż piętnastu żyje za granicą. Oto jeden z problemów Afryki -jej inteligencja mieszka w większości poza Afryką- w USA, Londynie, Paryżu, Rzymie. Na miejscu, w ich krajach, pozostali: na dole – masy ciemnego, zahukanego, do ostatniej kropli potu wyzyskiwanego chłopstwa, na górze – skorumpowana biurokracja albo aroganckie żołdactwo (lumpenmilitariat -jak określa ich ugandyjski historyk Ali Mazrui). Jak Afryka może rozwijać się, uczestniczyć w wielkiej transformacji świata bez inteligencji? Bez własnej intelektualnej klasy średniej? W dodatku, jeżeli zdarzy się, że afrykańskiego akademika czy pisarza prześladują w jego kraju, najczęściej nie szuka on schronienia w innym kraju na swoim kontynencie, ale od razu – w Bostonie, w Los Angeles, w Sztokholmie czy w Genewie.

W Addis Abebie poszedłem na uniwersytet. Jest to jedyny uniwersytet w tym kraju. Zajrzałem do uczelnianej księgarni. Jest to jedyna księgarnia w tym kraju. Puste półki. Nie ma nic, ani żadnych książek, ani czasopism – nic. Tak wygląda sytuacja w większości państw Afryki. Kiedyś, pamiętam, była dobra księgarnia w Kampali, dobra księgarnia (trzy nawet) w Dar es-Salaam. Teraz – nigdzie nic. Etiopia to kraj o powierzchni takiej jak Francja, Niemcy i Polska razem wzięte. W Etiopii mieszka ponad 50 milionów ludzi, za kilka lat – będzie ich ponad 60 milionów, za kilkanaście – ponad 80 itd., itd.

Może wówczas?

Ktoś?

Choćby jedną?

W wolnych chwilach chodzę do Africa Hall – wielkiej, dekoracyjnej budowli na jednym ze wzgórz, na których leży to miasto. Tu w maju 1963 odbyła się pierwsza afrykańska konferencja na szczycie. Tu widziałem Nassera, Nkrumaha, Hajle Sellasje, Ben Bellę, Modibo Keitę. Wielkie wówczas nazwiska. W hallu, w którym się spotykali, jacyś chłopcy grają teraz w ping-ponga, jakaś kobieta sprzedaje skórzane kurtki.

Africa Hall – to prawo Parkinsona w nieskrępowanym i triumfalnym działaniu. Przed laty stał tu jeden budynek, teraz jest ich już kilka. Ilekroć przyjeżdżam do Addis Abeby, widzę za każdym razem to samo: wokół Africa Hall stawiają jakiś nowy gmach. Każdy następny, bardziej okazały i luksusowy niż poprzedni. W Etiopii zmieniają się systemy, najpierw feudalno-autokratyczny, potem – marksistowsko-leninowski, obecnie – federalno-demokratyczny; Afryka też się zmienia – ubożeje i biednieje, ale to wszystko nie ma żadnego znaczenia, niewzruszone i zwycięskie prawo stałej rozbudowy siedziby głównych władz Afryki – Africa Hall – działa bez żadnych uwarunkowań i uzależnień.

Wewnątrz – korytarze, pokoje, sale obrad, gabinety zawalone papierami od podłogi po sufit. Papiery rozpychają szafy i segregatory, wysypują się z szuflad, wypadają z półek. Wszędzie biurka ciasno ustawione, za biurkami przepiękne dziewczyny z wszystkich krańców Afryki.

Sekretarki.

Szukam jednego dokumentu. Nazywa się „Lagos Plan of Action for the Economic Development of Africa 1980-2000". W 1980 roku zebrali się w Lagos przywódcy Afryki, żeby zastanowić się, jak wyjść z kryzysu, w jakim znalazł się kontynent. Jak uratować Afrykę? I uchwalili właśnie ów plan działania – biblię, panaceum, wielką strategię rozwoju.

Szukam i pytam bez skutku. Większość w ogóle o żadnym planie działania nie słyszała. Inni słyszeli, ale nic bliżej nie wiedzą. Inni słyszeli, bliżej wiedzą, ale nie maj ą tekstu. Mogą dać mi uchwałę o tym, jak podnieść uprawę orzeszków arachidowych w Senegalu. Jak tępić muchę tse-tse w Tanzanii. Jak ograniczać suszę w Sahelu. Ale jak ratować Afrykę? Takiego planu nie mają.

W tymże Africa Hall kilka rozmów. Jedna – z Babasholą Chinsmanem. To wicedyrektor Agencji Rozwoju ONZ. Młody, energiczny, pochodzi z Sierra Leone. Jeden z tych Afrykańczyków, do których los się uśmiechnął. Przedstawiciel nowej, globalnej klasy: Trzeci Świat zasiadający w organizacjach międzynarodowych. Willa w Addis Abebie (służbowa), willa we Freetown (własna, wynajmowana ambasadzie Niemiec), mieszkanie prywatne na Manhattanie (bo nie przepada za hotelami). Limuzyna, kierowca, służba. Jutro konferencja w Madrycie, za trzy dni – w Nowym Jorku, za tydzień – w Sydney. Temat zawsze ten sam, właściwie wieczny: jak ulżyć cierpiącym głód w Afryce.

Rozmowa sympatyczna, ciekawa. Chinsman:

– nieprawda, że w Afryce panuje stagnacja, Afryka rozwija się, to nie tylko kontynent głodu;

– problem jest szerszy, światowy – 150 słabo rozwiniętych krajów napiera na 25 krajów rozwiniętych, w których w dodatku panuje recesja i w których liczba ludności nie wzrasta;

– ogromnie ważne jest, żeby w Afryce promować rozwój regionalny. Niestety, na przeszkodzie stoi zacofana infrastruktura: brak środków transportu, złe drogi, brak ciężarówek, brak autobusów, kiepska łączność;

– ta licha struktura komunikacji powoduje, że 90 procent wiosek i miasteczek kontynentu żyje w izolacji – nie mają dostępu do rynku, tym samym nie mają dostępu do pieniądza;

– paradoksy naszego świata: jeżeli policzyć koszt transportu, obsługi, składowania i przechowywania żywności, to koszt jednego posiłku (zwykle – garść kukurydzy) dla uchodźcy w jakimś obozie, np. w Sudanie, jest wyższy niż cena kolacji w najdroższej restauracji w Paryżu;

– po trzydziestu latach niepodległości zaczynamy wreszcie rozumieć, że oświata jest ważna dla rozwoju. Gospodarka chłopa piśmiennego jest 10-15 razy bardziej wydajna niż gospodarka chłopa-analfabety. Sama edukacja, bez żadnych inwestycji, przynosi korzyści materialne;

– najważniejsze, aby mieć multidimensional approach to development: rozwijać regiony, rozwijać społeczności lokalne, rozwijać raczej interdepedence niż intercompetition!

John Menru z Tanzanii:

– Afryce potrzebne jest nowe pokolenie polityków, którzy potrafią myśleć w nowy sposób. Obecne musi odejść. Zamiast myśleć o rozwoju, myślą, jak utrzymać się u władzy;

– wyjście dla Afryki? Stworzyć nowy klimat polityczny:

a) przyjąć, jako obowiązującą, zasadę dialogu,

b) zapewnić udział społeczeństwa w życiu publicznym,

c) przestrzegać podstawowych praw człowieka,

d) zacząć demokratyzację.

Zrobić to wszystko, a nowi politycy wyrosną sami. Nowi politycy, którzy będą mieli jasną, wyraźną wizję. Wyraźna wizja – oto czego nam dziś brakuje;

– co jest groźne? Fanatyzm etniczny. Może on sprawić, że zasada etniczna przybierze wymiar religijny, stanie się zastępczą religią. Oto co jest groźne!