Изменить стиль страницы

Wtorek, 17 kwietnia

Pojechał wczoraj wieczorem, a dzisiaj rodzina ściągnęła mnie na śniadanie, bo jak zwykle mnóstwo żarcia zostało i teraz trzeba się było rodzinnie zmobilizować, żeby się to wszystko nie zmarnowało.

Tematem numer jeden miał być oczywiście Tymon, ale natychmiast zapowiedziałam rodzinie, że o nim – proszę bardzo, o nas – nie ma mowy. Ogólnie bardzo im się podobał.

Mnie się też podoba, więc się im wcale nie dziwię.

W firmie zaczyna się kocioł. Krysia lata jak szalona, telefonuje na dwie ręce i przewala po biurku kupy papierów, które z szybkością światła wyrzuca z siebie jej drukarka. Ewa, która cały czas boi się, że urodzę przedwcześnie i cały ten jubileuszowy nabój zostawię na jej głowie, niebogatej w doświadczenia transmisyjne, biega za mną i usiłuje śledzić, co ja robię i w jakiej sprawie. Maciek zachowuje kamienny spokój, tylko czasami przyprawia o atak serca kolegów z techniki, śledząc postępy w przygotowaniach do transmisji i wynajdując różne, jak sam to nazywa, miny.

A ja po raz setny przeglądam punkt po punkcie scenariusz, sprawdzam, czy wszyscy zainteresowani wiedzą dokładnie, kiedy w jakim miejscu firmy mają się znaleźć, żeby można było ich zaprezentować kochanym telewidzom. Na szczęście poza Borysami nikt nie zgłaszał reklamacji. Niemniej dzwonię do wszystkich, czasami po kilka razy, uzgadniam i stawiam ptaszki…

Niedługo zwariuję.

Zwariuję!

Dzidzia, będziesz mieć matkę wariatkę!!!

Środa, 18 kwietnia

Klaudia jednak przylazła z reklamacją.

– Słuchaj, Wika – powiedziała z miną wyniosłą. – Widziałam wczoraj zajawkę jubileuszową. To ty robiłaś, prawda?

– Ja – odparłam krótko, bo mnie ogarnęły złe przeczucia.

– Dlaczego umieściłaś tam tylko moje „Perwersje” i „Granicę” Borysa, przecież my robimy o wiele więcej programów!

– Klaudynko kochana, każdy tu robi wiele programów, a zajawka ma swoje półtorej minuty i ani sekundy więcej. To i tak jest najdłuższa zajawka nowoczesnej Europy. Nie mogłam uwzględnić wszystkich.

– Ale Ewie uwzględniłaś dwa programy!

– Wam też dwa…

– Ale nas jest dwoje! Ja rozumiem, że Ewa jest twoją koleżanką, ale mogłabyś się powstrzymać…

– Słuchaj, Klaudyna, ja robię trzy cykle i nie reklamuję ani jednego. Wzięłam te czołówki, które się ładnie montowały i stwarzały jakąś rozmaitość. Wasze czołówki nie różnią się od siebie prawie niczym oprócz tytułów.

– To dlaczego nie wzięłaś swoich? Twoje są różne! Żeby dać miejsce Ewie?

– Żeby uniknąć takich głupich dyskusji jak ta! Niestety, widzę że mi się nie udało!

– W takim razie bądź uprzejma wymontować obydwie tamte czołówki i na ich miejsce włóż Borysa „Raport z miasta” i moje „Bliżej życia”. Nam bardziej zależy na reklamie tych programów.

– Chyba żartujesz. Niczego nie będę przemontowywać, nie mam czasu. Ani ochoty zresztą. Przecież sama wiesz, ile to roboty. Musiałabym praktycznie od nowa zrobić całą reklamówkę, wgrać nowego lektora i od nowa zrobić dźwięk. Nie ma takiej możliwości.

– Chyba zdanie autora się liczy? W końcu to nas reklamujesz!

– Mylisz się. Reklamuję stację, a nie prywatnych ludzi. A co do zawartości reklamówki, to nie masz co latać do Karola, bo on wie, co jest w środku. Sam to akceptował. A jeżeli chodzi o was to nawet proponował. Możemy najwyżej zmienić koncepcję twojego wejścia w programie. Jeśli chcesz, możesz się pokazać przy montażu „Bliżej życia”, a „Perwersje” tylko wymienimy w rozmowie.

– To ty nie pokażesz w programie jubileuszowym fragmentów naszych audycji?

– Zlituj się, kiedy?

– Autor powinien być pokazany na tle własnych programów!

Znudziło mi się to bicie piany.

– Klodzia – powiedziałam, bo wiedziałam, że nie znosi tego ohydnego zdrobnienia. – Weź scenariusz, macie go w poczcie wszyscy, wysłałam go wam w zeszłym tygodniu z prośbą o uwagi. I policz minuty, a zwłaszcza sekundy. Jak znajdziesz miejsce na pokazanie kawałków produkcji wszystkich nas, bo przecież ciebie jednej nie będziemy wyróżniać, to mi powiedz. Wtedy przerobię cały scenariusz, masz na to moje słowo. A teraz wybacz, mam co robić, a my tu gadamy o niczym.

Wytrzeszczyła na mnie oczy, co miało świadczyć o głębokim potępieniu.

– Coś podobnego! Niektórzy uważają, że mają patent na mądrość!

Zawinęła się i poszła. Obrażona. Niech żyje prawdziwy profesjonalizm!

Piątek, 20 kwietnia

Kończymy przygotowania. Jutro ostatnie odprawy. Padam z nóg, a jak już padnę, śnią mi się kamery, scenografia, konsolety i mikrofony.

Sobota, 21 kwietnia

Jesteśmy gotowi i pozapinani na wszystkie guziki.

O trzeciej po południu zebraliśmy się na ostatnią, najważniejszą odprawę – realizacja, kierownictwo produkcji, prezenterzy (oczywiście z obstawą), no i redakcja, czyli Ewka i ja.

Gdyby nas obserwował ktoś, kto nas nie zna, uznałby pewnie, że zbrodnią jest dawać takie pieniądze (program kosztuje!) takiej gromadzie szajbusów.

Przepadam za tymi odprawami, zwłaszcza jeżeli bierze w nich udział Marta. Tym razem wystąpiła w doborowym towarzystwie – z Elką, Michałem i jeszcze jednym moim ulubionym prezenterem, Jędrzejem, człowiekiem, który został stworzony przez dobrego Boga wyłącznie na użytek telewizji. Jędruś jest dżentelmenem w każdym calu, wszystkie możliwe tajniki zawodu ma w małym palcu i w dodatku prezentuje duży wdzięk. Innego typu niż ta cała zwariowana reszta. Jędruś jest pozornie chłodny, a nawet zimny jak lód. To pozory. Tak naprawdę jest wrażliwy, subtelny i delikatny. Ale gdzie miejsce w telewizji na wrażliwość, subtelność i delikatność? Toteż Jędruś się maskuje. Ale nie ze mną te numery, znam go od lat i wiem, co ma w środku.

Oczywiście, zaplanowaliśmy Jędrusia do wywiadów w studiu. Nie śmiałabym zagonić go do latania po piętrach, a do wrzeszczenia na ulicy nie pasuje. Do wrzeszczenia na ulicy mam Michałka.

Teraz siedzieli z nami wszyscy czworo i przeglądali scenariusz. Dam sobie głowę uciąć, że widzieli go pierwszy raz w życiu, chociaż dostali do łapy tydzień temu.

– Czy ja mam wystąpić w towarzystwie moich loków, które wiszą w szafie? – zapytała Martusia. – Planujesz nas w wersji wytwornej czy na wesoło?

– Wytwornie wesoło. Macie emanować niewymuszoną pogodą ducha i ukrytą głęboko radością życia. Jednocześnie absolutny Wersal.

– Za dużo wymagasz – jęknął Michałek. – Albo ci będę emanował, albo Wersal. Zdecyduj się.

– Ja mogę emanować, to dla mnie drobiazg – powiedział niedbale Jędruś. – A jak mam się ubrać na tę okazję?

– Wytwornie, to na pewno. Nie w sznycie pogrzebowym, tylko przedpołudniowo. Mogą być drobne ekstrawagancje.

– A moje loki? – Marta chciała wiedzieć dokładnie.

– Loki, oczywiście, tak, jak najbardziej. Zdejmij z haka już dzisiaj i przewietrz.

– No, kochani – Maciek, jak zwykle, dążył do uporządkowania sytuacji – proszę wziąć w łapki scenariusze i lecimy od pierwszego wejścia. Obstawa wie, kogo obstawia?

– Wie. Marta z Tomkiem, Ela z Wiesiem, Jędrek z Bartkiem, Michała pilnuje Krysia.

Polecieliśmy ze scenariuszem od początku. Pierwsze wejścia, studio wita, ulica wita, scena rusza, Elka w newsroomie i Martusia z ekipą filmową.

– Ja nie wiem, jak to będzie w tym newsroomie – kręciła głową Ela. – Ileś ty na to zaplanowała? Dwie minuty? A jak się na mnie te wszystkie harpie rzucą…

– Nie dwie, tylko półtorej. I nie ma pogaduszek z redaktorkami. Jedna z tobą gada, a reszta mile się uśmiecha i kiwa główką.

I tak na nich jest bardzo dużo, bo jeszcze Marta pokazuje ekipę filmową w akcji, a ty idziesz w tym czasie do pokoju wydawców, potem jeszcze Marta w ich montażu, wystarczy.

– Wicia, a jak ja mam tę ekipę pokazać? – zainteresowała się Marta. – Na ulicę za nimi polecę? Nie zdążę wtedy na następne wejście!