Środa, 11 kwietnia
Ewa i Maksio wyznaczyli datę ślubu na dwudziestego dziewiątego maja. Wtorek, głupi dzień. Ale cudny Maksio obchodzi właśnie imieniny, a w jego rodzinie przyjęło się, że ślub zawiera się w dniu własnych imienin. Taka fanaberia.
No dobrze, do dwudziestego dziewiątego maja dojdę już do ludzkiego wyglądu, a mam nadzieję, że i do kondycji. Oczywiście różowa sukienka druhny to był żart, ale będę musiała sobie coś ładnego sprawić. Na razie nie dopina się na mnie bluza, którą sobie kupiłam dwa tygodnie temu za ciężkie pieniądze. Będę ją nosiła rozpiętą.
I co tu się dziwić, że Tymon przestał mi się oświadczać.
Głupia babo! Przestań myśleć o Tymonie, myśl raczej o małym Maciusiu! I o programie, który masz zrobić za jedenaście dni, a który jeszcze kupy się nie trzyma. A po drodze mamy Wielkanoc, czyli znów kilka dni, kiedy nic nie będzie można zdziałać.
Na razie najpilniejsze jest zawiadomienie własnych licznych kolegów, jaki patent na nich znalazłam w tym programie. Wszystkich bowiem przedstawiamy, o każdym mówimy coś ciepłego, tylko niektórzy mają siedzieć przy stolikach, a inni udawać, że pracują w różnych montażach i takich tam… No i teraz już mam na to rozkład jazdy.
Chciałam namówić Maćka, żeby dał głos, kiedy będziemy pokazywać reżyserkę, ale odmówił stanowczo.
– Nie widzę możliwości, Wikuś. Weź pod uwagę, że będą nam nad głowami przelatywały tabuny tych wszystkich zwiedzających, a ja będę musiał cały czas realizować program. Nie wyobrażam sobie, jak mógłbym jednocześnie odpowiadać inteligentnie na pytania, rozmawiać z operatorami i miksować. To za dużo jak na mnie. Sama coś powiesz.
– Ja w ciebie wierzę, Maciek!
– Dziękuję ci bardzo, ale to mnie jednak przerasta. Weź sobie do towarzystwa inżyniera studia i razem o nas opowiecie. Słuchaj, à propos zwiedzających: zamierzamy ich wpuszczać na żywioł?
– Coś ty! Roznieśliby nam telewizję. Będą regularne wycieczki po dwadzieścia osób.
– Ktoś będzie je oprowadzał, te wycieczki?
– Cała załoga. Krysia ma regularny grafik. Ci wszyscy, którzy aktualnie nie będą zajęci przy samym programie, zgodzili się oprowadzać gości. Jednocześnie w firmie ma prawo znaleźć się jakaś tam określona liczba tych wycieczek. Wchodzą jedną stroną, wychodzą drugą, a przewodnik przechodzi do wejścia i zabiera następnych. Mistrzostwo świata, jeżeli chodzi o organizację.
– Bardzo dobrze. To znaczy, że my możemy się skupić na swojej robocie.
– Tak jest, szefie. Będziemy się skupiać.
– A jak dzidziuś? Wytrzymasz do programu?
– Oczywiście. Termin mam dziesięć dni później. Wszystko jest w tej chwili w porządku.
– Kopie cię?
– Troszeczkę. To spokojny facecik, ten mój dzidziuś.
Czwartek, 12 kwietnia
Zaczęło się.
Wiedziałam, że jak tylko zacznę zawiadamiać kolegów, jak ich rozplanowałam w programie, zrobi się bója. No i się zrobiła. Mniejsza już o pretensje, że dałam za mało czasu, aby można było opowiedzieć o swoich wybitnych osiągnięciach. Z tymi załatwiałam się krótko.
– To nie ma być akademia ku czci, tylko show – powiadamia łam sucho. – Jak zaczniemy opowiadać wszyscy życiorysy, to widzowie się przełączą na kreskówki. Zresztą głupio jest samemu się chwalić. W tym programie gadają głównie prezenterzy, ale o was. Wy macie się tylko ładnie uśmiechać, ewentualnie coś miło, krótko i dowcipnie odpowiedzieć. Żadnych historii twórczości! Mnie tu na osobę wypada niecała minuta i powinniście to zrozumieć.
Przeważnie rozumieli. W końcu też w tym robią.
Jedno małżeństwo natomiast oświadczyło, że nie życzy sobie występować razem.
– Dlaczego, na litość boską?
– A dlaczego nas zaplanowałaś przy montażu „Perwersji i kontrowersji” razem? Borys tego nie robi! To mój program!
– Przecież ci robi felietony do tych „Perwersji”.
– Ale program jest mój! On robi co innego! Ja nie chcę z nim razem!
– Klaudia, zlituj się! W każdym montażu planowałam dwójkę dziennikarzy, jedno małżeństwo już jest obok was na montażu cyfrowym zaplanowane i nie ma pretensji, a wy coś wymyślacie! Poza tym wszystkie nasze pary są razem! Zrozum, taka koncepcja daje mi oszczędność czasu, bardzo poważną! A mnie jest potrzeb na każda sekunda.
– Posadź Borysa w studiu!
– W studiu już mam tłok. Przy każdym stoliku mogą siedzieć trzy osoby, bo prezenter musi mieć szansę, żeby się do nich do siąść i coś tam o nich powiedzieć. Wszystko jest przemyślane.
– Borys nie robi „Perwersji”! Dlaczego ma być przy montażu?
– To nie ma znaczenia, Klaudia… Powiemy o tobie, że robisz „Perwersje”, a o nim, że robi ten swój magazyn graniczny. Powiemy ludziom, że jesteście małżeństwem i współpracujecie. Przecież naprawdę sporo robicie razem. A ludzie nie zawsze wiedzą, że jesteście mężem i żoną, bo macie różne nazwiska. To będzie miła ciekawostka. Możecie wziąć córeczkę, pokażecie dziecko telewizyjne.
– Ja nie chcę z Borysem! Nie wystąpię z Borysem! I bez żadnych dzieci! Tylko z montażystą. Aha, dlaczego z Mateuszem? Przecież Mateusz nie robi „Perwersji”, Konrad robi wszystko z nami!
– Ale Konrad robi też od dziesięciu lat cykle wiejskie z Ewą! I chcemy, żeby oni byli razem, ci wszyscy specjaliści od wsi. Konrada ci nie rozdwoję! A Mateusza też czasem używasz, nie gadaj!
Wiedziałam, że Mateusz z Klaudią czasem montuje, bo opowiadał mi różne pocieszne historyjki z tych montaży.
– Ale z Borysem nie wystąpię!
Zaparłam się, ale Borysek poleciał do Kazubka, po czym zostałam wezwana na dyrektorski dywanik i otrzymałam polecenie służbowe. Zastanawiałam się, czy warto się upierać i doszłam do wniosku, że nie.
Scenografka załamała ręce.
– Gdzie ja ci wstawię dodatkowe krzesło, Wikuś? Tam i tak nie ma się gdzie ruszyć, operatorzy się pozabijają, jak będą przechodzić od stolika do stolika…
– Nie wiem, gdzie. Wykombinuj coś, bo mnie Borysy zagryzą. Z Karolem na spółkę.
– Karolem Ka?
– Niestety. Klaudyna nie chce się pokazywać publicznie z własnym mężem i ja to muszę uwzględnić, bo on ma chody u dyrektora programowego. Koniec, kropka.
– No to zrobię to dla ciebie.
– Kochana jesteś.
Ostatecznie jutro wywiesimy na tablicach ogłoszeń plan sytuacyjny studia i piętra produkcyjnego, z dokładnie rozmieszczonymi stanowiskami dla wszystkich świętych. I dopisze się, że po piętnastym kwietnia reklamacje nie będą uwzględniane.
Piątek, 13 kwietnia
Wielki Piątek. Chodzi za mną kaczka z jabłkami, ale w największy post nie wypada. Upiekę kaczusię w poniedziałek. Miałam zgryz, jak się umówić z Tymonem, ale sprawa sama się rozwiązała. Przyszła Mela. Po wstępnych troskach o to, jak ja się czuję i czy dzidzia aby kopie (ostatnio kopie; zapewne czeka go świetlana przyszłość w osiedlowej drużynie piłkarskiej), moja ukochana siostrzyczka powiedziała po prostu:
– Wicia, ty posłuchaj, może byś zaprosiła na święta do nas tego twojego? Ty już raczej nie powinnaś się ruszać ze Szczecina zawsze lepiej rodzić w klinice u znajomej doktórki.
– Profesórki.
– Profesórki. No więc wracając do tematu, święta poza rodziną nie są prawdziwe. Zaproś go. Gdyby rodzice byli, nigdy bym ci tego nie zaproponowała, ale ich nie ma. Zaproś go.
Faktem jest, że święta powinno się spędzać w rodzinie. Od małego tak się przyzwyczaiłam. I tak zawsze było, zbieraliśmy się wszyscy przy największym stole w jadalni, czasem jeszcze przyjeżdżały różne pociotki, im więcej, tym weselej. Kiedyś było nas na Wigilii dwadzieścia jeden osób. Samo rozdawanie prezentów trwało godzinę, a że czasy były niekapitalistyczne, wymyślność podarków przechodziła ludzkie pojęcie. Dostałam wtedy potwornej wielkości i dużej brzydoty zieloną pluszową żabę na szczęście od kuzyna z Wrocławia, a od jego małej córeczki korale z makaronu. Tenże kuzyn, człowiek mikrej postury, spał wtedy w wannie, bo już nic innego dla niego nie zostało. Bardzo to sobie zresztą chwalił, bo kiedy go zaczynało suszyć, po prostu podstawiał głowę pod kran i zaspokajał ataki pragnienia.