– Boże jedyny, ty bredzisz! Co cię naszło, żeby rozliczać się z życiem na naszym murku? Zamierzasz popełnić samobójstwo, czy co?
– W żadnym wypadku. Przeciwnie. Zamierzam żyć długo i szczęśliwie. Wiesz, właśnie wróciłem z sądu.
– Ach?
– Ach.
– Co ach?
– Dostałem rozwód.
– Przecież Irena zapowiadała trudności!
– A nawet starała się je czynić. Tylko, widzisz, dałaś mi pewną taśmę…
– Widziałeś się z Ireną!
– Nie, kochanie. Widziałem się z sędzią Ignatowiczem. Ignasiem, jak go nazywacie ty i twoja przyjaciółka. Już kiedyś jedliśmy razem obiad i stąd wiem, gdzie pan sędzia zwykł chadzać na posiłki. Poszedłem tam i przypadkiem spotkałem pana sędziego. Po obiadku poszliśmy sobie razem do baru i porozmawialiśmy jak mężczyzna z mężczyzną. Dałem mu tę taśmę. Posłuchał jej sobie w domu i na drugi dzień zadzwonił do mnie. Powiedział, że jako dowód taśma by raczej nie mogła wystąpić, ale prywatnie on mnie całkowicie rozumie. I dzisiaj w sądzie, kiedy Irena zaczynała sztuczki pod tytułem „kochająca żona niesłusznie porzucona”, pan sędzia po prostu oznajmił, że musi wziąć pod uwagę dobro dziecka, które ma się urodzić. Nasz związek z Ireną nie rokuje dobrze – powiedział – zwłaszcza jeżeli się weźmie pod uwagę długie lata, kiedy nie mieszkaliśmy razem. A zwłaszcza to, że Irena wymeldowała się z domu w Świnoujściu, a ja nigdy nie wmeldowałem się do domu w Szczecinie. To pozwoliło panu sędziemu dać wiarę mnie, a nie jej; mam na myśli sprawę tych głębokich małżeńskich uczuć. W ogóle kręcił jeszcze trochę w sposób niesłychanie uczony i prawniczy, ale ostatecznie wydał jedynie słuszny wyrok i od czterech godzin jestem człowiekiem wolnym.
– I to cię tak przygnębiło? Stąd ta mina pod lipą?
– Mina pod lipą wynikała z tego, że rozmyślanie nad całym życiem jest sprawą poważną.
– A do jakich wniosków doszedłeś?
– Że znowu jestem na rozdrożu. W połowie drogi mojego żywota pośród ciemnego znalazłem się lasu. No nie, tak źle nie jest, ale stanąłem trochę w martwym punkcie. Interesy nieco się za chwiały, dom będę musiał Irenie częściowo spłacić, w ogóle teraz zacznie się zabawa z podziałem majątku, a ona nie popuści. Wszystkie te ostatnie lata były takie trochę dziwne. Nie zauważyłem tego, bo zajmowałem się głównie pracą.
– Z wyjątkiem wakacji.
– Nie miewałem wakacji. Ale ponieważ ja tę swoją pracę lubię, to różne wyjazdy do Danii, nie do Danii, na Bornholm i w inne ładne miejsca traktowałem jak wakacje. W rezultacie zarobiłem się jak osioł, a życie sobie płynęło. I teraz sam nie wiem, czy coś mam, czy tak naprawdę nie mam niczego. Może właśnie ze strachu przed tym stanem podświadomie nie chciałem się rozwodzić.
– Żałujesz?
– Skądże. I nie sądź, że próbuję cię rozczulić. Jestem ci bardzo wdzięczny za to, że nie sprzeciwiałaś się, kiedy Irena uznała twoje dzieciątko za moje. Gdyby nie to, nie byłoby tak łatwo w sądzie ani tak szybko. Ale teraz, pamiętaj, nie jesteś do niczego zobowiązana. Będzie tak, jak sobie tego życzysz. Możemy na razie wcale o tym nie mówić.
Powiedział „dzieciątko”. Ładnie. Tak czule. Szkoda, że to naprawdę nie jego, miałabym zastanawianie się z głowy.
Ale powiedział też, żebym nie czuła się zobowiązana. Dawno mi nie proponował małżeństwa. Prawdopodobnie teraz będzie wolał zażyć wolności. Bez koszmarnej Irenki na garbie. I bez świeżej żony z niemowlakiem, pieluchami, chorobami dziecięcymi oraz ambicjami dziennikarskimi.
No i dobrze. Ja też nie chcę wolności tracić. Dosyć mi jej zabierze niejaki Maciuś Sokołowski.
Piątek, 6 kwietnia
Zauważyłam w kalendarzu, że wczoraj było Ireny. Dostała rozwód na imieniny. Chyba jednak tak naprawdę chciała się rozwieść. Ciekawe, z kim sobie zamierza ułożyć życie, bo przecież mówiła o jakichś planach. A zresztą, pies z nią tańcował.
Powiadomiłam Ewę, że Tymon się zrobił do wzięcia. Ucieszyła się, ale zaraz przyznała, że dla niej już za późno. Właśnie ustalają z Maksiem szczegóły swojego dalszego życia.
Niedziela, 8 kwietnia
Gruba się zrobiłam jak beczka. Ale nie mogę być nieruchawa, bo mam dużo roboty. Pani profesor mówi, że to bardzo dobrze, pod warunkiem, żebym nie przedawkowała. Ale tak w ogóle to ona preferuje ruchliwy tryb życia dla swoich pacjentek.
Jeszcze trzy tygodnie.
Z książką specjalistyczną w ręce sprawdziłam stan posiadania kotusia. Ma wszystko. Łóżeczko, ten maminy kosz na bieliznę do spania w ogródku, mnóstwo bielizny pościelowej, beciki, kocyki, ubranka w ilościach przemysłowych dla malucha tuż po urodzeniu i na zapas, sterty pampersów w szafie, zastawę stołową (ściągacz pokarmu trochę mnie brzydzi, mam nadzieję, że dzidzia będzie jednak żarła mamusię bez protestu), kosmetyki, waciki, fiki-miki. Wszystko i jeszcze trochę.
Pediatra też jest. Bardzo przyjemnego doktora spotkałam w sobotę w programie Lalki, która incydentalnie robiła studyjną dyskusję o służbie zdrowia. Zadzwoniła do mnie z wiadomością, że ma dla mnie lekarza, tylko muszę przyjść do studia i się z nim dogadać. Wykorzystałam moment, kiedy przed rozpoczęciem nagrania poddawał się fachowym zabiegom naszej pudernicy Tereni. Siedział w fotelu, a ona matowiła mu zakola, nie mógł więc uciekać. Okazał się miłym i przytomnym człowiekiem, prezentującym rozsądne podejście do życia. Lalka przedstawiła mu mnie jako przyszłą mamuśkę i facet zgodził się objąć opieką to, co mi się urodzi.
– Mówi pani, że syn? Robiła pani badania?
– Robiłam, ale nie w tym kierunku. To, że będzie syn, to jest wiedza tajemna. Wiem i już. Nie wiem skąd, ale wiem.
– Rozumiem. W takim razie na pewno będzie syn. Lubi go pani?
W tym momencie polubiłam jego. Facet wie, co jest ważne w życiu. Pani profesor też o to pytała, tylko wtedy nie miałam pewności, co do odpowiedzi. Teraz już mi się pogląd skrystalizował.
– Lubię, panie doktorze. Mam nadzieję, że z wzajemnością.
– O to może się pani nie martwić. No to dobrze, z przyjemnością będę się opiekował młodym człowiekiem. To pierwsze?
– Pierwsze…
– W takim razie przestrzegam panią przed słuchaniem tego, co mówią różne kumy w szpitalu i wszędzie dookoła. I proszę brać poprawkę na to, co jest napisane w tak zwanych mądrych książkach, poradnikach młodej matki i tak dalej. Proszę niczego się nie bać i wszystko brać na rozum. Jak pani już wyjdzie ze szpitala, proszę do mnie zadzwonić, przyjadę do pani na kontrolę techniczną dzidziusia. Tu ma pani moją wizytówkę, będę do pani dyspozycji w dzień i w nocy.
– I pan tak zawsze? A sypia pan czasami?
– Czasami. – Zaśmiał się. – Ja nie potrzebuję dużo snu.
I poszedł do studia, bo już go wołali.
Obejrzałam ten program, siedząc w holu na kanapie dla gości.
Naprawdę sensowny gość. Podobało mi się wszystko, co powiedział.
Schowałam jego wizytówkę i na wszelki wypadek od razu zapisałam kontakt w notesie. Oraz wbiłam sobie w komórkę. Wizytówkę się zgubi i co?