– Wiem, ale skutki mogą być podobne. No ale skoro wszystko prawidłowo kojarzysz, to możemy przystąpić do rzeczy.

Eulalia cierpliwie czekała. Teraz, kiedy nadzieja na dłuższe pospanie odleciała w siną dal, było jej wszystko jedno. Miała nadzieję, że Sławka będzie mówiła konkretnie, nie owijając w bawełnę. Tak je zawsze uczyła, te swoje Bliźniaki: najważniejsze są konkrety, krążenie ogródkami może tylko wyprowadzić z równowagi – ją w każdym razie…

– Mama, nie zasypiaj! Pij tę kawę. Trzeba zdecydować, co będzie z Połą.

– A co proponujesz?

– Proponuję, żeby jakiś czas mieszkała u nas. Może jej rodzice jakoś skruszeją. Czekaj, nic nie mów. Wiemy doskonale, że ona sama jest sobie winna. Wpakowała się jak głupia, bo się bała matki. Ojca też, ale matki bardziej. Nakłamała i oni na razie są wściekli. Bywa.

– Sławka, ja cię błagam, jeżeli narobisz głupstw, tfu, odpukać, to nie chowaj się z tym po kątach.

Córka przechyliła się i pocałowała matkę w czoło.

– Masz to u mnie. Oni w ogóle jej nie chcieli słuchać, masz pojęcie? To znaczy, jak już się wreszcie przyznała, co narozrabiała. Mówi, że nie wie, co ich bardziej rozwścieczyło – to, że nie zdawała na studia, czy to, że jest w ciąży…

– A propos, z kim?

– Z jednym wykładowcą na architekturze, bardzo przystojny gostek, miał ją przygotowywać do egzaminu z rysunku i się w nim beznadziejnie zakochała. On mówił, że też, ale jak się okazało, że jest w ciąży, to nagle przypomniał sobie, że ma żonę i dzieci i nie może im przecież zrobić krzywdy. To było tuż przed egzaminami wstępnymi na polibudę, dosłownie dwa dni – no i Pola się załamała, nie miała siły podejść do egzaminów.

Ciekawe, czy zdałaby z rysunku – pomyślała Eulalia mimo woli, a głośno zapytała:

– Jak on się nazywa, ten picuś?

– Nie pamiętam. Podobno to jest wybitny architekt. Jak chcesz, to się dowiem od Poli.

– Nic pilnego. A ona ma jakieś plany życiowe w tej swojej, smutnej, niewątpliwie, sytuacji?

– Nie sądzę. Na razie jest załamana i ryczy.

– Od miesiąca? – zdziwiła się Eulalia.

– Nie, ona przez ten miesiąc próbowała z nim rozmawiać, miała nadzieję, że on się nią zajmie, tak jak obiecał, wiesz, jak to jest, miał się rozwieść z żoną…

– Boże jedyny. Ona chyba nie jest za mądra, ta Pola.

– Och, mamo! Nigdy nie byłaś zakochana? Miłość robi z ludzi idiotów. Co do mnie, postaram się nigdy nie zaangażować. Seks to co innego, ale te wszystkie komplikacje emocjonalne… A jak się jeszcze człowiek zapłacze w toksyczny związek, to po prostu masakra!

Eulalia nie była pewna, czy podoba jej się tak wyrozumowane podejście do spraw uczuć wyższych. Uważała, że, mimo wszystkich… hm… komplikacji emocjonalnych, a zwłaszcza koszmaru rozwodowego, warto jednak było zakochać się w cholernym Arturku. Toksyczny to on był, ale miał wiele zalet – dopóki mu się chciało. Cóż, niektóre kobiety nie mają zupełnie nic, a ona miała kilka bardzo szczęśliwych lat. Że nie wspomnimy o parze znakomitych dzieci.

– Mama, nie słuchasz, co mówię!

– Ależ słucham. A jak długo ona ma z nami mieszkać?

– Do skutku – wyszemrała Sława.

– To znaczy, dopóki nie urodzi? Czy może dopóki jej dziecina nie osiągnie wieku poborowego? W którym ona jest miesiącu?

– W czwartym. Ja myślę, że miesiąc, dwa u nas by wystarczyło. Pola oprzytomnieje, coś razem wymyślimy. Tylko widzisz… to jeszcze nie wszystko. Pola ma chłopaka. To znaczy – miała chłopaka, dopóki się nie zamotała w pana adiunkta. On teraz jest na trzecim roku.

– Architektury?

– Skąd wiesz?

– Nie wiem, zgaduję. I co wymyśliłaś w związku z byłym chłopakiem Poli?

– On się nazywa Robert Bończa. Nie znasz go. Jak Połę rodzice wyrzucili, zadzwoniła do Roberta, bo tylko on jej przyszedł do głowy. Robert zaproponował, żeby mieszkała u niego, i ona się zgodziła, bo nie miała wyjścia. Rozumiesz, tak po przyjacielsku. I też chcieli być w porządku wobec jego rodziców, więc im wszystko uczciwie powiedzieli. Wtedy Roberta rodzice z kolei zrobili awanturę i zdaje się, że dosyć brzydko nazwali Polę… więc Robert się na nich obraził i wyprowadził z domu…

– Czy to znaczy, że Roberta również zamierzacie zakwaterować u nas?

– Kochana jesteś, że się zgadzasz…

– To jest nadinterpretacja. Jeszcze się na nic nie zgadzam. A gdzie on jest teraz?

– U jednego kolegi, ale tak się długo nie da, bo ten kolega ma pokój dwa na dwa. Zrozum, mama, jeżeli oni będą razem, nawet w sytuacji przymusowej, to może Pola zdecyduje się do niego wrócić! On by chciał. Dziecko mu nie przeszkadza. Mówi, że jak tylko zda egzamin u tego adiunkta, to pójdzie i da mu w dziób. Ale na razie nie bardzo może, bo gdyby namówił Połę, żeby z nim została, to chociaż jedno w tej rodzinie musi mieć dyplom, nie uważasz?

– Uważam – powiedziała Eulalia kompletnie skołowana. – Ale jak sobie wyobrażacie koegzystencję z babcią?

– A babcia na długo u nas?

– Nie mam pojęcia. Dopóki Helence nie znudzi się Londyn i wielki świat. Atanazy nie może na razie wracać, bo narobił zobowiązań, i dobrze, bo będzie z tego miał pieniądze. A Helenki nie ma siły wyrzucić do Polski. A Helenka powierzyła swoją jedyną genialną córkę matce chrzestnej, czyli mnie. Ach, jest jeszcze jedna drażliwa sprawa: czy my mamy utrzymywać waszych przyjaciół? Bo przyznam, że nie jestem na to przygotowana finansowo…

– Nie, nie, oni mają pieniądze. To znaczy Robert pożyczy Poli, on ma dużo forsy, zarabia w paru miejscach. Wygląda na to, że on ją kocha, jak myślisz, czy to może być na stałe?

– Nie wiem, czy cokolwiek jest na stałe na tym świecie. – Eulalia westchnęła. – Czasami się trafia. Ale ten Robert mi się podoba. Czy jest schludny?

– Schludny i zawsze ładnie pachnie.

– To będzie musiał dokładać się do proszków do prania. Dobrze, zgadzam się. Może babcia szybciej ucieknie. Tfu, nie powiedziałam tego.

– Pola na pewno chętnie zajmie się Marysią, w ramach ćwiczeń przedmacierzyńskich…

– Jeżeli Marysia raczy z nią rozmawiać. A teraz powiedz mi, która godzina, bo ta kawa jakoś słabo działa.

– Wpół do ósmej.

– Wynoś się natychmiast – powiedziała Eulalia stanowczo i za ryła nosem w poduszkę.

Robert Bończa okazał się młodzieńcem długowłosym i brodatym, przy czym jego długie włosy zdradzały tendencję do zanikania na czubku głowy, broda zaś była rzadka i mizerna. W jego wizerunku dominującą rolę odgrywała kolorystyka – coś pośredniego między beżowym piaskiem pustyni a beżowym kurzem na polnej drodze w dzień upalny. Cerę miał beżową, oczy jakieś takie… żółtobeżowe, ubierał się, oczywiście, na beżowo. Schludność, o której wspomniała Sławka, polegała głównie na nieopanowanej skłonności do wielogodzinnych kąpieli, co powodowało u Eulalii (mającej na uwadze rachunki za gaz) lekki niepokój. Wszystkich zaś lokatorów przyprawiało o wściekłość, bowiem łazienka po Robercie wyglądała zazwyczaj jak krajobraz po bitwie.

Wykąpany i pachnący Robert ubierał się w jakieś świeżo wyprane, strasznie złachane spodnie i powyciąganą bluzę (wszystko to w jednostajnym odcieniu beżu), i ani na moment nie tracił wyglądu kloszarda.

Eulalia skłonna była do pewnego stopnia rozumieć Polę, która zostawiła go dla pięknego adiunkta na wydziale architektury. Adiunkt zapewne był nie tylko piękny, ale i elegancki. Będzie się musiał biedny Beżowy porządnie napracować i okazać wielką siłę charakteru, żeby dziewczyna zapomniała dla niego o swoim niecnym uwodzicielu…

Trzeba było jednak przyznać, że robił, co mógł. Okazywał przy tym dużą klasę, traktując wybrankę serca jak księżniczkę, bynajmniej nie upadłą. Wybrance na razie było wszystko jedno, albowiem nie wyszła jeszcze z depresji. Najchętniej siedziałaby stale na tapczanie z tragicznym wyrazem twarzy i płakała rzewnie.

Eulalia od razu postawiła jasno wszelkie sprawy finansowo – organizacyjne. Pola i Beżowy mieli partycypować w kosztach ogólnodomowych typu światło i gaz (nadmierne zużycie tego ostatniego przez Roberta równoważyła Pola, która z powodu depresji prawie się nie myła), natomiast jedzenie mieli przygotowywać sobie sami. Dostali na swoje potrzeby małą szafeczkę w kuchni, urządzeń kuchennych zaś używać mieli na zmianę z pozostałymi domownikami. Oczywiście, korzystał z nich wyłącznie Robert, który przyrządzał jedzenie typu zupka z kubka najszybciej jak potrafił, po czym uciekał ile sił w nogach przed babcią Balbiną, wściekłą z powodu ciasnoty w domu, jak to określała.