– Kto ją załatwił twoim zdaniem?

– Nie mam pojęcia. Motywację miało pół załogi z tobą na czele, jak się okazuje…

– Z tobą też, bo odniosłeś korzyści materialne – zachichotała, całkiem już odprężona Ilonka. – Taki awans, kurczę… ale i tak najbardziej bym lubiła, żeby to był Żożo…

Rozumiem cię, ale Żożo miał raczej motywację, żeby ją chronić. Chyba że się poprztykali w sprawach… tego…

– W sprawach?

– No… osobistych. Albo jakichś innych. Ilonka, to już masz świadomość, że z Magazynu nie oddamy ani guzika, mam nadzieję, że kawa ci smakowała, a teraz chyba nie powinienem dłużej przetrzymywać tego gościa od marszałka… Weź jeszcze ciasteczek dla swojego pieska, smakowały zwierzątku, a moim zdaniem są ohydne. Muszę powiedzieć Joli, żeby ich więcej nie kupowała.

– Pewnie szefowa je lubiła. Ten lukier do niej pasuje. Dziękuję ci, naprawdę jesteś kochany. Boże, może znowu popracujemy jak normalny zespół… Cześć, Geniuszku. Gizmo, idziemy. No, chodź do mamusi!

– Tylko zrób ponurą minę – poprosił jeszcze dyrektor. – Niech ten gość wie, że nasza rozmowa była śmiertelnie poważna. Trzymaj się, mała.

Jaka mała? Chociaż faktycznie, metr sześćdziesiąt to nie jest duża baba. Gdybyśmy jednak wzięli pod uwagę rozmiar duszy… Swoją drogą z Eugeniuszem coś się porobiło, jak najbardziej pozytywnego. To jej skojarzenie co do dyrektora idioty… nie było takie zupełnie przypadkowe, Freud na pewno miałby tu coś do powiedzenia. Chyba jednak ostatnie dwa lata i Geniuszowi dały zdrowo w kość. Poprzednio był kierownikiem redakcji publicystyki, sam nie wiedział, czego chce i na dodatek miał jakieś straszne kompleksy. Ale pracował z fajnymi szefami, bo i naczelny, i programowy – zwłaszcza programowy, który musiał odejść, bo go kardiolodzy postraszyli – byli dobrymi fachowcami i porządnymi ludźmi. Obaj jednak odeszli, a kiedy pojawiła się pani dyrektor Proszkowska, Geniusz niby to awansował znacznie, bo na dyrektora programowego, ale w rzeczywistości przestał mieć cokolwiek do powiedzenia. Mógł się natomiast napatrzeć do woli na niekonwencjonalne sposoby działania nowej szefowej. Jeśli teraz będzie wszystko robił odwrotnie, to jest nadzieja, że zostanie świetnym dyrektorem…

Coś on zaczął mówić o Bucku, ale ugryzł się w język. Ilonka zastanawiała się, czy miał na myśli nie tylko stosunki osobiste Żoża z szefową, ale i to, o co podejrzewali ich wszyscy w newsroomie – małe i duże przewałki na sponsoringach i patronatach medialnych… Niestety, w tej sprawie nie było dotąd żadnych konkretów, no i zrozumiałe, nikt się nie chwali tym, co mu się uda skołować na lewo.

Kto by mógł coś wiedzieć na ten temat? Kasia Papracka zapewne, ona też miała do czynienia z patronatami medialnymi… chociaż niekoniecznie.

Chwila. Kto ostatnio sponsorował jakieś programy?

Trzeba też zajrzeć do listy patronatów.

I co potem? Pójdzie do sponsora i zapyta z wdziękiem: przepraszam, a jak pan dawał forsę na program kolegi Pipcińskiego, to nie przeznaczył pan czasem jakiejś sumki ekstra dla naszej kochanej pani dyrektor? I jej ulubionego Bucka? A jaka to była sumka, większa czy mniejsza od tej na program?

Tylko po co Żożo miałby zabijać szefową, z którą współpracowało mu się tak dobrze i na tak wielu płaszczyznach?

Gdyby ten głupi policjant nie był taki nadęty…

Z drugiej strony – czy nie byłaby to nielojalność w stosunku do firmy?

– Nielojalność? Moim zdaniem wprost przeciwnie – oświadczyła Krysia, której Ilonka zwierzyła się z wątpliwości. – Jeżeli Euglena brała forsę od sponsorów, a Żożo jej w tym pomagał i też brał, to psuli firmie opinię i działali na jej niekorzyść. A nigdzie nie jest powiedziane, że nasz przyjaciel krętacz nie będzie działał dalej, tylko na własną rękę…

– Czekaj, Krysia – Ilonce zabłysły oczy – a jeśli Euglena zażądała dla siebie większej części albo odwrotnie, postanowiła skończyć z procederem, to Żożo miałby motyw!

Mógłby mieć – zgodziła się Krysia. – Tylko trzeba by mu to udowodnić. On ci z własnej woli raczej nie powie. No i nie wiemy, czy ma alibi na ten czas, co to wiesz, a ja rozumiem. Wszystko to należałoby sprawdzić. Ale jeżeli pójdziesz do policjanta i mu to wszystko zakablujesz, to pamiętaj, że Bucek spokojnie zaprzeczy i oświadczy, że jesteś mściwą żmiją, bo on miał przejąć twój nic nie wart program i zrobić z niego arcydzieło. Przy okazji, zmontowałaś już materiał o autostradzie, do „Gońca” na dzisiaj?

– Daj ten kwitek, niech ja na niego rzucę okiem. – Komisarz miał wprawdzie w gabinecie pani dyrektor komputer do dyspozycji, ale wolał staroświecki sposób notowania na papierkach. Możliwie wielu. Aspirant podzielał jego pogląd w tej materii. Od wczoraj dorobili się sporego pliku zabazgranych karteluszków. Zapisywali na nich swoje spostrzeżenia i uwagi dotyczące tego wszystkiego, co im się nagrywało na bardzo profesjonalny sprzęt. A nagrało się sporo, bo przesłuchali dziś prawie wszystkich dziennikarzy i sporą część pozostałych pracowników oddziału. – A tak w ogóle to kto nam jeszcze został?

– Jerzy Buczek. Być może ważna postać, przyjechał razem z panią dyrektor z Rzeszowa, chyba byli jakoś blisko. Nie wiem, jak blisko. Wyjechał służbowo do Koszalina, załatwiać jakieś patronaty czy sponsoringi, nie znam się na tym. Wytłumaczy nam jutro rano. Ma być, mówi pani Jolanta. Dzisiaj jego komórka była cały czas poza zasięgiem. W Koszalinie poza zasięgiem? Poza tym jeden strażnik. Ten co miał dyżur w środę. O ile wiem, właśnie do nas jedzie, miał dzisiaj jakiś pogrzeb rodzinny w Poznaniu i zgodziłem się, żeby spokojnie dojechał po południu. Nie sądzę, żeby miał dla nas specjalne rewelacje.

– W sprawie tej zaginionej xsary mamy jakieś wiadomości?

– Nie, co ty w duchy wierzysz? Albo w Świętego Mikołaja? Parę godzin dopiero jej szukają, musiałby się cud zdarzyć. Zresztą moim zdaniem już pojechała w siną dal.

– A jak twoim zdaniem ona wyjechała z telewizyjnego garażu otwieranego pilotem?

– W rzeczach pani dyrektor nie było pilota.

– No to ktoś jej rąbnął razem z autkiem. Czy ona mogła komuś pożyczyć samochód?

– Z tego, co mówili ci żurnaliści, przyjaźniła się z tym Buczkiem…

– No dobrze, powiem panom, bo w końcu i tak ktoś wam powie, a poza tym chyba powinniście wiedzieć. – Ewa Pfaffenhoffen, przystojna i stylowa pięćdziesiątka, była pierwszą osobą przesłuchiwaną po drugim śniadaniu policjantów w Barze Jarze. – Żożo Buczek przelatywał panią dyrektor regularnie, po to go sobie przywlokła z Rzeszowa. Poznali panowie jej męża, wybitnego dramaturga i nadzieję scen polskich, w tym telewizyjnych, no to się panowie nie powinni dziwić, że potrzeby erotyczne pani dyrektor pozostawały w permanentnym niedosycie. Panowie, oczywiście, nie są kobietami, ale chyba macie jakąś wyobraźnię, no więc wyobraźcie sobie, proszę, tego wypierdka w łóżku. I że ten wypierdek robi panom przyjemność. Żożo przy nim, chociaż znany bucefał, to Schwarzenegger i Stallone w jednej napakowanej osobie.

Komisarz i aspirant wpatrywali się w panią Pfaffenhoffen, starając się nie pokazywać po sobie urzeczenia jej stylem. Nie spotkali jeszcze damy z tak soczystym sposobem wysławiania się. Pani redaktor była przy tym kobietą wytworną w każdym calu – odziana w elegancki czarny kostiumik ze spódnicą umiarkowanej długości odsłaniającą zgrabne nogi w wysokich szpilkach. Na prawej dłoni błyszczała skromna obrączka z białego złota, na lewej – platynowy pierścionek z solidnym brylantem.

Komisarza strasznie korciło, żeby ją zapytać o to nazwisko, ale powstrzymywał się dzielnie. Podobnie dzielnie obaj hamowali śmiech, kiedy z nienagannie umalowanych usteczek padały jędrne sformułowania.

– Skąd pani czerpie takie wiadomości? – Komisarz opanował się pierwszy.

– Drogi panie. Niech pan na mnie spojrzy. Ja wiem, że dobrze wyglądam, ale niech pan weźmie na to poprawkę i powie, ile ja mam lat, pana zdaniem?

Komisarz uniósł brwi, ale pani Pfaffenhoffen bynajmniej nie traktowała swojego pytania jako retoryczne.