– Niestety, ja wam powiem, że jej się należało! – Blondynka pogodynka siedziała na wysokim stołku i majtała zgrabnymi nogami. – Ja już przeżyłam sześciu naczelnych i w zasadzie wszystkim by się należało, ale jej najbardziej. Jak dla mnie to ktoś ją wykończył w bardzo dobrym momencie, bo ona właśnie chciała mnie posunąć. Tamtych pięciu też chciało, ale żaden na serio. Tylko mi kazali dykcję poprawiać. A Paproszkowska mi niedawno powiedziała, że jestem za stara i że ona na dniach zrobi casting na nowe pogodynki! Wszystkie nas chciała wywalić. Dajcie mi moje martini!
– To może przyznajcie się od razu, dziewczyny, że to wyście ją załatwiły zbiorowo? – Wysoki brunet podał jej szklankę. – Maltanka! Ty zaplanowałaś, a potem we trzy zrobiłyście swoje i dałyście sobie nawzajem alibi?
– Mogło tak być – powiedziała swobodnie Maltanka. – Na kiedy mamy to alibi mieć?
– Nie wiem dokładnie. Chyba na środę po południu. Widziałem ją na próbie tego nowego programu z gośćmi, a potem już nie, bo stałem na kamerze w „Gońcu”, a jeszcze potem poszedłem do domu. Wiecie, że ona mnie próbowała uczyć kadrować?
Pokaż mi kogoś, kogo ona nie próbowała nauczyć zawodu – prychnęła nieduża dziewczyna z dużym warkoczem. – Kiedyś zmontowałam, jak mi kazała… lepiej nie mówić.
– To ona robiła jakieś filmy?
– Coś ty, to był wsiowy reportaż Ewki Pfaffy! Z twoimi zdjęciami, nawiasem mówiąc. Nie martw się, pokazałam szefowej jej wersję i przemontowałam z powrotem. Chłopcy i dziewczynki, kto waszym zdaniem chciał ją rąbnąć?
– Łatwiej byłoby powiedzieć, kto nie chciał…
– Żożo nie chciał – powiedziała z namysłem Maltanka. – Otmuchowscy nie chcieli, w życiu im tak dobrze nie było. Jolka sekretarka nie chciała. Kto jeszcze?
– Filip? Ona go chwaliła publicznie…
– Ona wszystkich chwaliła publicznie. A Filipa musiała, bo „Goniec” dostał nagrodę w Barcelonie na tym konkursie newsowym! Ale też go szykowała do zdjęcia. Żożo miał wejść na jego miejsce, tak się w każdym razie chwalił na ostatnim Balu Dziennikarza!
– Żożo tak tylko gadał, jemu by się redakcja informacji nie opłacała. W marketingu ma więcej możliwości, a programy i tak robi, z doskoku.
– Kasia Papracka nie chciała. Magazyn Międzynarodowy nie chciał…
– No i to chyba wszyscy. Ja pierniczę! Niedużo tego!
Komisarz i aspirant, udając że ich w ogóle nie ma, powtórzyli bezgłośnie – każdy na swój użytek: Żożo, Otmuchowscy, Jolka, Filip, Magazyn Międzynarodowy, Kasia Papracka. Usiedli cichutko w kąciku i czekali na kelnerkę.
Mieli pecha. Bar Jar okazał się barem samoobsługowym. Aspirant Brzeczny zorientował się pierwszy i spróbował jakoś chyłkiem zamówić coś do jedzenia. Niestety, kunsztowny chyłek na nic się nie zdał, bo wysokiemu operatorowi wystarczył jeden rzut oka, aby policjanta rozpoznać.
– Ooo, pan aspirant, co to, dalszy ciąg śledztwa? Tak nieoficjalnie?
Wszyscy obecni w barze natychmiast jak na sprężynie obrócili się w ich stronę. Ku zdziwieniu policjantów nie było w tym ani odrobiny niechęci. Twarze tych cholernych telewizorów wręcz promieniały życzliwością. Komisarz był skłonny uważać to za skutek spożytych przed chwilą napojów wyskokowych. O tej porze!
– I co, wiedzą już panowie, kto nam załatwił szefową? – Oczy pogodynki zwanej powszechnie Maltanka płonęły blaskiem zdrowej ciekawości.
– Nie, nie wiemy. Państwo uważają, że się ociągamy?
– Ojoj, czemu pan od razu taki agresywny? To chyba normalne, że jesteśmy ciekawi, nie uważa pan?
Komisarz zacisnął zęby, ale musiał jej przyznać rację. Tylko co on ma w tej sytuacji odpowiedzieć”?
Na wszelki wypadek nie odpowiedział nic.
Aspirant był w tych nietypowych dla śledztwa warunkach bardziej komunikatywny.
– Skoro już tak się spotkaliśmy przypadkiem na neutralnym gruncie, powiedzcie nam państwo, proszę, kim są ci ludzie, o których mówiliście? Ci przyjaciele pani dyrektor Proszkowskiej?
– No właśnie. Sam pan sobie odpowiedział. – Montażystka z warkoczem miała oczy bez mała piękniejsze niż Małgosia Brzeczna. Aspirant postarał się jak najszybciej przejść nad tym faktem do porządku dziennego. – To byli przyjaciele pani dyrektor. Latali za nią, włazili jej… no, przepraszam, sam pan rozumie, to dostawali programy i wysokie honoraria.
– Pan chce, żeby te ksywy rozszyfrować – okazała domyślność Maltanka. – Słuchajcie. O kim to mówiliśmy? O Otmuchowskich. To małżeństwo, Klaudia i Borys. Są na miejscu, łatwo ich znaleźć.
– Kaśka Papracka – podpowiedział wysoki operator. – Ona się naprawdę nazywa Rapacka i pracuje w promocji. Pijar, kontakty z prasą, imprezki i takie tam. Też jest na miejscu.
– Jolka Maciąg, sekretarka, chyba ją panowie znają. Chociaż Jolki bym nie była pewna z uwagi na Żoża…
– Żożo? To jest nazwisko?
– Nie, to imię, Jerzy. On się nazywa Jerzy Buczek, a jak się przypadkiem sepleni, to wychodzi Bucek. U nas dużo osób sepleni. Przyjechał za szefową z Rzeszowa, on jest singiel, to mu łatwo było…
– Za nią? To jej bliski przyjaciel?
No, można tak powiedzieć. Zatrudniła go w marketingu, na miejscu Jolki. Ale Jolka chyba tam się za dobrze nie czuła, tam powinno się mieć łeb na karku, a u niej z głową średnio. Poza tym ona lubi być sekretarką, Euglena była niewymagająca pod tym względem, byle trzymać wszystkich z daleka od niej.
– Euglena?
– Euglena Paproszkowska, tak ją kiedyś nazwała nasza jedna prezenterka i częściowo się przyjęło.
Komisarz poczuł, że zaczyna go boleć głowa.
– A Magazyn Międzynarodowy?
– To redaguje taka para z Koszalina, Mania i Piotr Kaszyńscy, ich na pewno w środę nie było, bo mieli montaż u siebie. Ale kochali szefową chyba najbardziej, bo im bez protestów podpisywała zagraniczne delegacje. Z dietami. A poziom magazynu bardzo jej odpowiadał. Druga klasa liceum, góra trzecia.
Ciekawe, czy oni bez drinków też tacy złośliwi?…
– Filip?
– Lewańczyk, szef informacji. Ale on jej chyba jednak nie kochał… Panowie nas tu wszystkich będziecie przesłuchiwać?
Spojrzenie Maltanki skierowane w stronę komisarza Ogińskiego wyraźnie sygnalizowało, że owszem, chętnie pozwoliłaby się przesłuchać. Niekoniecznie aspirantowi.
Komisarz uprzytomnił sobie, ilu jeszcze stukniętych i nadmiernie komunikatywnych pracowników telewizji musi odpytać, i stracił cały apetyt na kotlet schabowy zakwitający przed nim wykwintnym garnirunkiem z zielonej sałaty i czerwonego pomidorka.
Ilonka nakarmiła swojego gremlina i bez mała powłócząc nogami, udała się do montażowni. Niestety, godzina, która teraz nastąpiła, pozbawiła ją woli walki w jeszcze większym stopniu. Na kasecie tak kunsztownie ukrytej przed komisarzem Ogińskim, tak podstępnie skopiowanej, ani ona, ani montażysta Piterek nie zauważyli niczego podejrzanego. Przejrzeli materiał kilka razy – nic, po prostu nic. Ilonce nie chciało się nawet komentować tej porażki. Zostawiła kasetę w Piterkowej szafce i bez entuzjazmu skierowała kroki w stronę newsroomu. Powinna teraz odbyć kilka rozmów telefonicznych, poumawiać się na różne zdjęcia, wywiady i montaże, ale jakoś nie miała serca do uprawiania pracy zawodowej. Siadła przy swoim biurku i zamyśliła się ponuro. Stanu, w którym się pogrążyła, nie powinno się właściwie nazywać zamyśleniem, bowiem z myślami nie miał wiele wspólnego. Był to raczej rodzaj letargu. Na małą chwilkę przerwał go Ilonce gwałtowny okrzyk jednego z kolegów, któremu Gizmo w ataku swojego ADHD nadgryzł nowiutki telefon komórkowy z wszystkimi bajerami, na skutek czego telefon stracił bezpowrotnie część tych bajerów.
– I czego się drzesz na biednego małego mopsika, co on może złego zrobić?
Kolega Michał Grapś spojrzał na Ilonkę, która najwyraźniej straciła właśnie kontakt z rzeczywistością i zaniechał podtykania jej poszkodowanej komórki pod nos. Czołowy damski pistolet redakcyjny nie nadawał się do kontaktów międzyludzkich.
– Ilonka, znowu masz deprechę? – Krysia weszła do newsroomu i skierowała się prosto w stronę boksu z załamaną redaktorką.