– O mój Boże, tam mi makaron rozmiękł całkiem, a Madzia ze Stasiem zaraz pewno przyjdą! Chyba już muszę dokończyć ten obiad. Ale jeszcze pani powiem, że ta Weronika to milkliwa była, już tam ona, żeby złote góry miała, słowem by się nie zdradziła, tylko o tej swojej nędzy gadała, to tak, a więcej nic. Prędzej Henio, ale on też taki mruk, a na starość zeskąpiał prawie jak siostra. Już tam wcale ostatnimi czasy do nich nie chodziłam i nawet nie wiem, jak żyli, tyle co od ludzi, znaczy, póki jeszcze on był żywy, to nawet gość jakiś czasem się pokazał, a potem to już prawie nic. Tyle co Grażynka i tak prawdę mówiąc, ona najwięcej wie.

Nagle zrozumiałam, dlaczego trzymają Grażynkę w Bolesławcu i postanowiłam pogadać z nią od serca.

* * *

Grażynka siedziała w kącie hotelowej restauracji, podobnie jak przedtem w ogródku, tyle że tym razem towarzyszył jej jakiś facet. Ruszyłam ku niej niecierpliwie, dziko spragniona dalszych wyjaśnień, i nagle mnie zastopowało. Znów to samo, coś okropnego, przez ten piekielny list na każdym kroku zaczynam dostrzegać samą siebie, przecież za chwilę wdarłabym się im w środek spotkania, możliwe, że romansowego, niczym rozpędzony słoń do sklepu z porcelaną. Jak zwykle, na nic nie bacząc, ślepo i bezmyślnie realizuję swoje, kicham na cudze potrzeby i uczucia, i tak dalej, i tak dalej. Rzeczywiście, charakter mam cudowny…

Cofnęłam się gwałtownie, walnęłam plecami w klatkę piersiową jakiegoś człowieka i obcasem wlazłam mu na stopę.

– O, mać…! – wysyczał głucho, podskoczył na jednej nodze i chwycił się za drugą.

Zdążyłam ucieszyć się, że to nie kelner, bo mogłabym mieć na sobie cały posiłek, na przykład, dla dwóch osób, po czym zaczęłam go najgoręcej przepraszać. Zdziwił się bardzo wyraźnie.

– Pani mnie przeprasza, zamiast sobaczyć? Inna baba już by awanturę robiła, że czego jej się tu pcham na plecy i nogi podstawiam, a pani tego…? Ale ja się nie pchałem, jak Boga kocham, myślałem, że pani idzie dalej!

– Ja też tak myślałam. Zmieniłam zamiar, jak pan widzi, mam nadzieję, że nic złego panu nie zrobiłam?

– Nic, pestka, tylko po cholerę ja tak buty czyściłem? Teraz mi się różne zrobiły.

– Może panu chusteczkę pożyczyć…?

– Nie, ja mam, drobiazg, nie ma błota, to się wyrówna…

Wzajemne rewerencje trwały dostatecznie długo, żeby mnie Grażynka dostrzegła. Chyba słusznie nie runęłam na nią z rozpędem, bo jakoś bardzo szybko zakończyła pogawędkę z facetem, który zostawił ją przy stoliku i znikł z horyzontu. Nawet nie zdążyłam go obejrzeć, chociaż wydało mi się, że jest całkiem przystojny, taką nieco demoniczną urodą.

Grażynka pomachała do mnie ręką, nie było już zatem po co zwłóczyć.

– No i co? – spytała z niezwykłą u niej gwałtownością, zaledwie zdążyłam usiąść.

– Mnóstwo – odparłam natychmiast. – Słuchaj, ze wszystkiego wynika, że jesteś najważniejszą osobą. Główny świadek i bez ciebie nic. Czy ty wiedziałaś, że przed laty babcia od tej twojej Madzi romansowała z nieboszczykiem?

Grażynka popadła w zadumę.

– Ja wiem, że skróciłaś myśl, ale najlepiej z tego rozumiem, że babcia cię dorwała? I wreszcie miała nowego słuchacza? I mogła sobie dać upust?

– A co? Starzy słuchacze już dla niej do niczego?

– Kompletnie. O komplikacjach z Heniem i Weroniką wszyscy słyszeli około miliona razy i nikt już nie ma cierpliwości słuchać po raz milion pierwszy. Chociaż… – zawahała się. – Mam delikatne wrażenie, że tak naprawdę nikt nigdy nie wysłuchał babci porządnie. Cały ten, pożal się Boże, romans, taki był jakiś niemrawy, jakby wcale nie istniał. To znaczy, ja to znam też ze słyszenia tylko, bo mnie przy tym nie było, zdaje się, że miałam wtedy dwanaście lat i wcale tu nie przyjeżdżałam. Dopiero później…

– Czekaj, a numizmaty?

– Co numizmaty?

– O kolekcji numizmatycznej Henia też babcia gadała na prawo i na lewo?

Grażynka spojrzała na mnie jakoś dziwnie, zawahała się i zastanowiła.

– Czy ja wiem… Otóż, zdaje mi się, że nie. Nie… nie przypominam sobie, żeby u Madzi jakieś słowa na ten temat padły, a w końcu i po śmierci Henryka, i teraz, było dużo gadania. Więc raczej nie…

– Ale ty o niej wiesz?

Kelnerka nam przeszkodziła, uświadomiłam sobie, że od rana nic nie jadłam i obiad mi zbytnio nie zaszkodzi. Zamówiłam sobie pierogi, bo wiedziałam, że mają bardzo dobre, a Grażynka zdecydowała się na jeszcze jedną kawę i piwo. Piwo do pierogów pasowało, poparłam ją, pomyślawszy, że nikt mnie nie goni i nigdzie tak zaraz jechać nie muszę. Ponadto Bolesławiec nie Londyn, można iść piechotą.

Wróciłam do tematu z lekkim jakby przeskokiem.

– Ona cię tam pilnowała bez chwili przerwy? Nie pozwoliła ci się ruszyć? Patrzyła ci na ręce? On też?

– Kto? – zdumiała się Grażynka, lekko zaskoczona.

– Świętej pamięci Henio. I Weronika.

– A…! Henio i Weronika to były dwa różne światy. Z Heniem w ogóle ty sama rozmawiałaś przez telefon, a ja go widziałam na oczy wszystkiego raptem dwa razy…

– Ja ani razu.

– Oporny był, to też wiesz, ale za drugim razem trochę się rozkrochmalił…

Zamilkła nagle i znów się zawahała. Zaintrygowało mnie to wreszcie.

– Słuchaj, co ty tak dziwnie ze mną rozmawiasz? Nie zabiłaś przecież Weroniki, a Henio, o ile wiem, umarł sam z siebie, legalnie. Co się dzieje? Odblokuj te zamki pancerne!

Grażynka wsparła się łokciami na stole, brodę wsparła na zwiniętych pięściach i zadumany wzrok utkwiła w oknie. Westchnęła.

– No właśnie nie wiem. Coś mi tu nie gra w tym całym interesie. Właściwie nic mi nie gra. I jak się tak zastanawiam, wychodzi mi, że, cokolwiek bym powiedziała, zrobię się przez to jeszcze bardziej podejrzana. Nie chcę. I nie chcę, żeby… Nie chcę nikomu innemu zaszkodzić, jakiejś, rozumiesz, niewinnej osobie. Bo w końcu inaczej na różne rzeczy patrzy normalny człowiek, ty albo ja, a inaczej policja i nie ma na to siły.

– Oni muszą – zwróciłam jej uwagę.

– Toteż właśnie. I dlatego tak strasznie myślę, że aż mi to szkodzi.

– To widać. Nie myśl zbyt kameralnie, lepiej powiedz, co myślisz. A jeszcze lepiej, powiedz, co było i co widziałaś. I co wiesz. Napomykał Henio o numizmatach czy nie?

– Ja to nawet widziałam – wyznała Grażynka po długiej chwili z szalonym oporem.

Ożywiłam się gwałtownie.

– Pokazywał ci?

– Wręcz przeciwnie. Ukrywał.

– To jakim sposobem widziałaś?

Znów przeszkodziła nam kelnerka, przynosząc zamówienie. Pierogi nie zawiodły moich oczekiwań, piwo było zimne, sama radość, wysoce użyteczna w sytuacji skomplikowanej i stresującej. Ciało głowy nie zawraca, wszystkie siły dla ducha!

Tym razem trzymałam się tematu ściśle, bez odskoków.

– Cokolwiek to było, mów. Jakim sposobem widziałaś?

– Podejrzałam – wydusiła z siebie z trudem Grażynka. – Przez przypadek. I nawet nie wiedziałam, co podglądam. I to było rok temu, jeszcze przed jego śmiercią.

Zażądałam szczegółów. Grażynka zamyśliła się, zastanowiła, znów westchnęła.

– Kazałaś mi iść do niego koniecznie – przypomniała z subtelnym wyrzutem. – To była ta druga wizyta… Nie, czekaj, przy pierwszej był zły, taki naburmuszony, może dlatego, że przyszłam wcześniej, coś robił, ale nie zorientowałam się co, bo wypchnął mnie z pokoju. Ledwo zdążyłam drzwi otworzyć, zapukałam przedtem, oczywiście, i zdawało mi się, że powiedział „proszę”. Więc weszłam i od progu zaczęłam przepraszać, że za wcześnie przychodzę, ale wiesz, jechałam wtedy w tamtą stronę, i nie przez Drezno, tylko wprost, nie miałam zamówionego hotelu, pogoda była dosyć parszywa, chciałam dojechać jak najdalej. No więc wyjechać jak najwcześniej. Dwóch słów nie zdołałam powiedzieć, bo zerwał się z miejsca… jakby coś, co miał przed sobą, zasłonił czy zamknął… taki ruch mi w oczach został… zerwał się, popędził do mnie i tak elegancko, pod łokietek, wypchnął mnie za drzwi. Rozmawialiśmy na tym ganeczku od frontu, nawet usiąść nie było gdzie, na stojąco, a tyle było tej rozmowy co kot napłakał. Potwierdził telefony od ciebie, powiedział, że może znajdzie swoją specyfikację znaczków, pokaże mi ten zbiór, ale nie teraz. Teraz nie ma czasu. Za wcześnie w ogóle przyszłam, on się leszcze nie namyślił, następnym razem. Umówimy się na później. No więc uzgodniłam z nim, że wstąpię w drodze powrotnej, za trzy tygodnie. I cześć.