Ave przypomniał sobie, jak jego młodsi współbracia opowiadali o wyjątkowości Istot oddanych im w opiekę. Bywali dumni z ludzi, bywali też bezsilni. Człowiek mógł współdziałać z Aniołem w wyborze dla siebie najlepszego losu, mógł też wszystko zepsuć.

– Łatwość, z jaką ludzkie Istoty psują to, co w nich najlepsze, wzbudza w nas nieustające zdumienie – wyznał Archanioł Michał.

A teraz zdumienie Avego budziło tempo, w jakim zmieniała się mała ludzka Istota oraz jej rodzina. Jej bliscy otwierali szeroko oczy, widząc to, czego inni nie widzieli; nastawiali uszu, słysząc to, na co wcześniej byli głusi, a ich dusze uczyły się żywić Światłem.

“Ileż mógłby człowiek, gdyby tylko chciał się doskonalić i gdyby wiedział, o jaką doskonałość chodzi. Może mógłby więcej niż my?”, myślał Ave.

…w przytułku, mimo nocnej pory, wybuchnął nagle niespokojny gwar, zapalono wszystkie lampy. Ave sięgnął pod poduszkę i włożył swoje czarne, plastikowe okulary. Ktoś głośno krzyczał. Jakaś kobieta płakała, a inna powtarzała obojętnym, grubym głosem:

– Oni wszyscy tak kończą, kochana… Daj spokój, nie ma co płakać…

Ave przymknął oczy i ujrzał obraz ogrodzonego gęstą siatką dziedzińca: na wilgotnym, błotnistym bruku leżało czyjeś ciało, z członkami rozrzuconymi nienaturalnie, jak u szmacianej lalki. Wokół stali ludzie z przytułku, świecąc latarkami.

– Który to? – spytał jakiś mężczyzna w mundurze.

– To Dziadek – powiedziała salowa z grubym głosem. – Nie znam nazwiska. Oni nie mają nazwisk. Ale to Dziadek, bo pokazywał zdjęcia wnuków. Nikt nie wierzył, że one istnieją, ale ktoś nazwał go Dziadkiem, i tak zostało.

– Gdzieś chyba znajdziemy jego nazwisko? Musiał mieć jakieś dokumenty. Trzeba poszukać w ubraniu – powtórzył mężczyzna.

– Oni nigdy nie mają dokumentów. A w kieszeni pewnie mieć będzie kawałek sznurka, szklaną kulkę, kolorową etykietkę. Jak dziecko. Bo oni są jak dzieci.

Ave rozwarł szeroko oczy przysłonięte plastikowymi okularami. Nie musiał wstawać z łóżka, by widzieć. I ujrzał niewielki płomyczek, który opuścił ciało Dziadka i unosił się teraz nad dziedzińcem. Po chwili płomyczek pofrunął nieśmiało ku najbliższemu drzewu i przysiadł na jednym z konarów, jak mały ptaszek. “Anioł Stróż nauczy go fruwać, a wtedy Dziadek zobaczy swoje wnuki”, pomyślał Ave.

Skrył się pod kocem, gdyż weszła salowa i zamknęła okno, na którego zakurzonym parapecie pozostał odciśnięty ślad pantofla Dziadka.

– Spać! Spać! Nic się nie stało! – powiedziała grubym głosem i wyszła, gasząc lampę.

– Anioł Dziadka dał mi wskazówkę. Jestem przecież półczłowiekiem. Mam ciało – myślał Bezdomny Anioł i poczuł ból w nie zabliźnionej ranie na plecach. Pióro wciąż nabierało Mocy i dawało znać, że pragnie powrócić do właściciela.

Niewidzialny dla ludzi mały płomyczek zerwał się z drzewa i pofrunął nad miastem, zataczając szerokie kręgi, jakby chciał posmakować radości lotu. Sanitariusze zabierali z dziedzińca martwe ciało Dziadka, przypinając mu na piersi kartkę: “NN” – Nazwisko Nieznane.

“Pochowają go teraz w ziemi, w drewnianej skrzynce” – myślał Ave. “Ludzie tak różnie obchodzą się ze swoimi zmarłymi. Grzebią ich w ziemi, palą, pozostawiają wysoko w górach, puszczają z nurtem rzeki lub wrzucają w morze. Ale przy pochówku zawsze obecny jest Anioł”.

– Wiesz, co jest twoją słabością? – spytał Vea, kryjąc swój odwłok pod koszulą brata. I nie czekając na odpowiedź, ciągnął:

– Wy, Anioły, nie umiecie wyobrazić sobie całego Zła, gdyż ono nie ma końca. A my wyobrażamy sobie Dobro, gdyż ma ono dokładnie wytyczone ramy. Światłość ściśle określa granicę, poza którą Dobro się kończy. Kończy się tam, gdzie zaczyna się Zło. Lecz Zło jest rozciągliwe i nikt, nawet sama Światłość nie wie, gdzie jest jego kres. My też tego nie wiemy. Ludzkie możliwości są w tym względzie nieograniczone. Jeśli mimo to kochasz ludzi, mógłbyś też pokochać mnie. Ja nie czynię Zła. Ja tylko nim jestem. Tak bardzo boję się samotności i Czarnej Gromady. Nie zostawiaj mnie, Ave.

Ewa czekała cierpliwie na znak od anielskiego pióra.

“Ostatni raz…”, powtarzała sobie w myślach, marząc o tym, by już nigdy “nie bawić się w Anioła”. “Myli się ten, kto sądzi, że moc zmieniania czyjegoś życia jest wspaniałym przywilejem”, stwierdziła. Jeszcze niedawno temu, gdy czytała baśnie, rola wróżki, zmieniającej magicznie czyjś los, wydawała się jej ciekawsza niż role królewien i Kopciuszków. Dziś rozumiała, jak wielki to ciężar.

Wyniki badań krwi nie pogorszyły się. Choroba jakby się zatrzymała. Ale Ewa i tak nie chodziła w tym roku do szkoły. I niecierpliwie wyczekiwała na drgnienie anielskiego pióra. Lecz wielkie pióro (“Pióro Matka”, jak je czasem nazywała w myślach) wprawdzie drżało, ale nie było w tym nic nadzwyczajnego. Taka była jego uroda. Malutkie zaś, skryte pod dresem (“Piórko Dziecko”), spoczywało nieruchomo na jej piersi. Spało.

“Czyżby mój Anioł o mnie zapomniał? A może nie ma już wpływu na zachowanie pióra? Może ono samo decyduje o wyborze właściwego momentu?”, zastanawiała się niespokojnie.

Babcia tymczasem przynosiła frapujące wieści o Pani Samej.

– Będę świadkiem na ich ślubie. I to już wkrótce, na Boże Narodzenie. Czy wiecie, że oni byli parą ponad piętnaście lat, lecz żadne z nich nie umiało zrobić ostatecznego kroku? Jakby się czegoś bali. I ta miłość wypalała się w nich, marnowała, nabierała jeszcze większej nieśmiałości… – mówiła babcia, a wszyscy słuchali z przyjemnością, gdyż takie opowieści każdy lubi.

“A ja nie chcę brać odpowiedzialności za zmianę życia Pani Samej, nawet gdyby to była zmiana na lepsze. Kto mnie od tego uwolni?”, myślała Ewa, z nieznanym wcześniej poczuciem ciężaru. Tylko Anioł mógłby jej na to dać odpowiedź. Ale on nie chciał, by Ewa ją znała.

Dziewczynka niecierpliwie czekała na znak i zarazem bała się go. Chciała tylko, żeby już było po wszystkim. Wtedy odwiedzi Bezdomnego i odda mu pióro, które wciąż, z godziny na godzinę, rosło i nabierało Mocy.

Już nie mogło tkwić za szafą. Domownicy lękali się, że dostrzeże je ktoś obcy. To babcia wymyśliła, że trzeba skryć je w pokrowcu, Anna zaś wpadła na pomysł, że idealny byłby pokrowiec z wiolonczeli.

– Tak! – ucieszyła się Ewa. Bardzo lubiła ciemną i soczystą barwę dźwięku tego instrumentu. Był przejmująco smutny lub przejmująco radosny, ale radosny w sposób dojrzalszy niż brzmienie skrzypiec. A pióro, jako część skrzydeł, miało tak wiele wspólnego z muzyką.

Pokrowiec został kupiony w mieście i Ewa z niezwykłą delikatnością, a nawet lękiem, skryła w nim bezcenny depozyt. W nocy jego blask i tak wydobywał się przez grube, brązowe płótno.

Mały puszek, schowany pod dresem, wciąż zachowywał spokój, nie dając dziewczynce żadnego znaku. Zbyt długo. Zbliżało się Boże Narodzenie, z nim ślub Pani Samej, i tylko cud, który miał zapewnić zdrowie Ewie, wciąż się nie dopełniał. Jakby utknął w pół drogi. Czy cuda mogą utknąć w pół drogi? Widocznie mogą.

Pewnego ranka Ewa obudziła się zdenerwowana i napięta. Zarazem zdecydowana.

– Musimy znowu do niego jechać – powiedziała.

– Więc to już…? – spytała spłoszona Anna.

Ewa pokręciła głową, a oni wcale nie zamierzali być wścibscy. Ale spłoszyli się. Marzenie o chwili, w której zwracają Aniołowi jego pióro, było łatwiejsze niż doczekanie tego momentu. W ogóle go sobie teraz nie wyobrażali.

– Co on zrobi z tym piórem? Złapie go jak parasol i pofrunie? Gdzie? I czy pióro go udźwignie? – zastanawiała się Anna.

W Janie odezwała się dusza naukowca i zaczął analizować możliwość implantowania pióra.

– Lekarze potrafią dziś przyszyć uciętą dłoń, przeszczepić wątrobę czy serce, wymienić fragment skóry. Może umieliby wszczepić Bezdomnemu pióro? Tylko co miałoby z tego wyniknąć?

Babcia nawet nie próbowała domyślać się, co wyniknie z połączenia Anioła z piórem. Bała się rozczarowania. Miała jasne przekonanie, że jej wnuczka jeszcze nie wypełniła obietnicy danej Aniołowi; jeszcze nie wykonała wszystkich “anielskich obowiązków”. Wciąż czegoś brakowało, choć pióro było tak zdumiewająco wielkie i przerażająco obce. Już nikt nie nazwałby go ptasim. Nie pochodziło z tego świata i każdy musiałby to zauważyć. Babcia rozumiała, że trzeba je oddać właścicielowi, gdyż strach przechowywać coś takiego w domu.