– Budzi się… Budzi… – szeptały nerwowo pielęgniarki. Pacjent budzący się ze śpiączki nie jest aż tak częstym zjawiskiem, nawet w szpitalu.

– Budzi się – przyznał lekarz, dodając surowo: – Proszę się odsunąć! Zabieracie jej tlen i robicie straszny hałas. Ona musi obudzić się w spokoju, nie powinna się przestraszyć! Najlepiej, by zobaczyła kogoś bliskiego. Pana… – powiedział i wskazał na Pana Samego.

Minął co najmniej kwadrans, nim trzepoczące powieki śpiącej od tygodnia Pani Samej zaczęły znowu uchylać się, opadać, znowu zatrzepotały i opadły, by wreszcie otworzyć się szerzej, szeroko, bardzo szeroko.

– To ty? – szepnęła, a wszystkie głowy nachyliły się ku niej, chcąc usłyszeć, co powie pacjentka, u której nie stwierdzono żadnego fizycznego urazu, zapadła jedynie w sen, jak królewna na Szklanej Górze.

– Ja – przytaknął Pan Sam, tak cicho i nieśmiało, jakby z chwilą jej przebudzenia powrócił z ulgą do starej, wygodnej skorupy. Lecz ona powiedziała:

– Chciałabym wrócić do domu.

– Do domu? Jak tylko wydobrzejesz… – zgodził się Pan Sam.

– Ale ja nie chcę wracać do tamtego domu – powiedziała Pani Sama z niepojętym zdecydowaniem. – Chcę wrócić do domu, o którym śniłam.

– Po wybudzeniu się ze śpiączki pacjenci często bredzą. Niedotleniony mózg, pan rozumie… – szepnął uspokajająco lekarz. Pan Sam zrozumiał.

– Jaki to był dom? – spytał cicho.

– Normalny – odparła.

– Zrobimy wszystko, żeby od dziś był to normalny dom – powiedział Pan Sam, a Pani Sama uśmiechnęła się z pewnym trudem, gdyż w swym życiu rzadko się uśmiechała.

Ewa biegła do domu jak na skrzydłach.

– Obudziła się! – zawołała od progu i natychmiast otoczyli ją dorośli.

– I co? Wszystko dobrze? Cała i zdrowa? Nic jej nie dolega? – padały pytania Anny, Jana i babci.

– Wszystko w porządku – odparła dziewczynka. Tak, wszystko było w porządku, choć inaczej. Ewa miała świadomość, że Pani Sama obudziła się jako inna osoba i jej życie pobiegnie teraz odmiennym torem. Nie wiedziała tylko, jakim.

“Zmieniłam jej zapis”, zrozumiała i pomyślała, że odpowiedzialność Anioła Stróża to straszliwy ciężar. Po tej kładce nad przepaścią, z babcinego oleodruku, nie stąpa para beztroskich dzieci, gdyż skrzydlata Istota – mimo miłości – musi wybrać dla nich nieraz ból, cierpienie, strach lub śmierć. Równocześnie swój zapis może zmienić sam człowiek. Pani Sama nie musiała wchodzić na jezdnię za szczeniakiem. Ewa zaś, jako pięcioletnie dziecko, nie musiała iść łąką za frunącymi Aniołami. Życie obu potoczyłoby się wówczas inaczej. Jak?

Ewa po raz pierwszy tak dobitnie pojęła, że wszystkie, nawet najmniej znaczące z pozoru decyzje mogą całkowicie odmieniać losy ludzi. Do zmiany losu wystarczy mały, malutki kamyczek, o który ktoś potknie się i nawet go nie zauważy.

“Bycie człowiekiem jest równie trudne jak bycie Aniołem!”, zdziwiła się. “Zwłaszcza że Anioły, jak pisał Swedenborg, mają przed sobą nieskończoną ilość czasu, a my mamy go tak mało…”

I Ewa, która szybko, coraz szybciej dojrzewała, poprzysięgła sobie, że jeśli Anioł Stróż pomoże jej wywinąć się strasznej chorobie, to resztę swego życia spędzi, ceniąc sobie każdą godzinę i minutę.

Dorośli, odkąd pióro zaczęło rosnąć i zwielokrotniać Moc, przestali swobodnie wchodzić do pokoju Ewy, a jeśli to robili, nigdy nie zaglądali za szafę. Wszyscy troje – Anna, Jan i babcia, mieli poczucie, że na anielskie pióro nie wolno im patrzeć. Nie jest ich własnością. Jest bezcennym depozytem. I mogłoby mu zaszkodzić nawet spojrzenie niepowołanych oczu. Prawo do niego mieli tylko: jego właściciel i Ewa. Właściciel był daleko, w przytułku dla bezdomnych, więc tym bardziej musieli go dobrze strzec.

Od dnia, gdy zrozumieli, że Ewa zaczęła pojmować sens anielskich ingerencji w życie człowieka, nie usiłowali jej w tym pomagać ani dociekać prawdy. Odkryli, że trochę się tej prawdy boją. Przeczuwali, że nie odbywa się to bezkarnie i że jest jakaś cena, którą ta drobna dziewczynka będzie musiała kiedyś zapłacić za cud, który powoli się spełnia.

– To jest sprawa między nią a… a tym Bezdomnym – powiedział kiedyś Jan, któremu słowo “Anioł” nadal z trudem przechodziło przez gardło. Nie dlatego, żeby w niego nie wierzył. Raczej bał się, że głośne nazwanie Bezdomnego Aniołem zniszczy całą cudowność i magiczność ich spotkania.

Amerykanki, założycielki stowarzyszenia ludzi, którzy spotkali swego Anioła Stróża, wydawały mu się teraz irytujące i śmieszne. Uważał, że popełniły świętokradztwo. Owszem, pomogły mu, poprzez Internet, trafić na pierwsze “anielskie tropy”, lecz posunęły się zbyt daleko, nakłaniając ludzi do zwierzeń, i publikując je. Nie tylko dlatego, że wśród tych ludzi byli kłamcy, szaleńcy i mitomani. Jan po prostu był pewien, że wszystko, co dzieje się pomiędzy człowiekiem a jego Aniołem, jest prywatną, niezwykle intymną sprawą, o której nie wolno opowiadać innym. Zwierzanie się obcym i cudowność tajemnicy wykluczają się nawzajem.

Anna umiała być dyskretna. Czekała. Wierzyła, że nadejdzie dzień, w którym lekarze powiedzą: “Ona jest zdrowa”. Żeby ten dzień nadszedł, należało milczeć, nie nadużywać słów i modlić się. Anna nie chodziła do kościoła, nie była osobą religijną. Modliła się zatem, jak umiała, rzeźbiąc swoje dzieła. Każdy ruch dłoni w glinie był bezgłośnym słowem modlitwy o uratowanie dziecka. Spod jej rąk wychodziły teraz rzeźby zupełnie inne niż kiedyś. Gdy właściciel znanej galerii w mieście chciał zrobić jej indywidualną wystawę, Anna pokręciła głową:

– Nie teraz – powiedziała. – Jeszcze nie skończyłam. Jej modlitwa w glinie wciąż trwała. Babcia o cud życia dla wnuczki modliła się codziennie w kościele. Lecz wiedziała, że popełniła grzech. Nie wiedziała tylko, jak duży. Doszła do wniosku, że mały. Malutki. Tak mały, że Bóg jej wybaczy. Babcia bowiem w czasie spowiedzi nie powiedziała księdzu ani słowa o Aniele Stróżu. Też czuła, że nie powinna o nim mówić.

Wszyscy razem, Anna, Jan i babcia, nie rozmawiając o tym, czekali. Każde z nich czuło, że coś się zmienia. Wokół nich – i w nich samych.

Gdy Ave przebywał jeszcze na Drabinie, bardzo lubił rozmowy ze współbraćmi o ludzkich Istotach. Jako bardzo młody Anioł po raz pierwszy otrzymał pieczę nad człowiekiem (a właściwie: człowieczkiem), więc chłonął wszystko, co mówili starsi, bardziej doświadczeni.

– Istoty ludzkie są niekiedy ślepe, jak małe kociaki czy szczenięta. Wydaje się, że mają oczy do patrzenia, uszy do słuchania i umysł do myślenia, a tymczasem nie widzą, nie słyszą i nie myślą – mówił Archanioł Michał. Jako jeden z najstarszych, rzadko sprawował pieczę nad ludźmi, tylko wówczas, gdy w czyimś zapisie pojawiał się element niezwyczajności i nie wolno było popełnić błędu. Aniołom, niestety, też zdarzały się błędy. Także one, podobnie jak człowiek, a nawet Bogowie, były omylne.

Archanioł Michał oddawał się głównie rozmyślaniom. Niekiedy zwierzał się młodszym braciom ze swych przemyśleń.

– Zdarza się też, choć rzadko, że Istoty ludzkie obdarzone są anielskim zmysłem – ciągnął w zadumie Archanioł Michał. – Przeczuwają to, co nastąpi lub może nastąpić. Widzą i rozumieją rzeczy, których inni nie dostrzegają. Mają przeczucia i wizje. Dotyczy to najczęściej dzieci, które gdy dojrzeją, tracą te zdolności. Może dlatego chętnie pokazujemy się dzieciom, przybierając postać, którą one lubią: człekopodobną i skrzydlatą. Dzieci są pełne ufności. Dorośli bywają przerażeni, może dlatego, że nasz Blask przypomina im występki, jakie popełnili. Sumienie ludzkich Istot jest też bardzo złożone. Bywa, że człowiek popełni rzecz okrutną i złą, lecz w swoim mniemaniu sumienie ma czyste. Zdarza się na odwrót: ktoś zadręcza się występkami, które są błahe i lekkie, jak puch z naszych skrzydeł. Anielska opieka nad ludźmi to gorzka, a zarazem frapująca odpowiedzialność, bo tak jak Aniołowie są niezmienni, tak człowiek wciąż się zmienia i mimo doskonałości naszych umysłów, nie zawsze umiemy za tymi zmianami podążać. Ludzie myślą, że to Aniołowie ich zaskakują i zdumiewają, a tymczasem to my trwamy w nieustającym zadziwieniu nad ich nieskończoną złożonością.