“Muszę jakoś pomóc Ewie”, powtarzała w duchu Anna. “Jan przestał wierzyć, że można jej pomóc, więc nic nie wymyśli. Babcia wyobraża sobie Anioła tak, jakby był tą cukierkową postacią z oleodruku. Jeśli ja czegoś nie wymyślę, jeśli nie pojmę celu istnienia Aniołów, to moja Ewa umrze.”

Wyjrzała przez okno pracowni. Momentami nadal mżyło, a dzień był równie ponury jak poprzedni. W uliczce nie zobaczyła nawet śladu człowieka, poza Panią Samą, która spacerowała ze swoim szczeniakiem. “Tyle uczucia marnuje się dla jednego małego psa”, pomyślała odruchowo Anna, która nie przepadała za zwierzętami w domu, podobnie jak Jan.

Jan tkwił przy komputerze, Ewa była u babci. Anna westchnęła, a potem włożyła grube buty, kurtkę z kapturem i ruszyła do lasu, by spotkać się z Bezdomnym.

“Może on mi wyjaśni, co może zrobić niespełna trzynastoletnia, drobna i śmiertelnie chora dziewczynka, by zastąpić, choćby na krótko, istotę tak doskonałą jak Anioł”, myślała, maszerując przez chlupoczącą po deszczach łąkę. “Może da mi znać, czy to w ogóle jest możliwe? Może ja, osoba dorosła, szybciej to pojmę niż Ewa, gdyż zrozumienie istoty anielskości musi przekraczać możliwości umysłu dziecka”.

Las był coraz bliżej, ziemia pod nogami Anny grząska, lecz nigdzie nie natrafiła na bagno porośnięte zdradliwą zielenią. Pierwsze drzewa powitały ją chłodnym, wilgotnym mrokiem, i mimo ciepłej kurtki wstrząsnęło nią zimno. Podobnie jak jej mąż, nieczęsto bywała w lesie, a ten jesienny dzień był najmniej odpowiedni na taką wyprawę. Nie miała jednak wyboru. Gdzieś tutaj, w głębi gęstej plątaniny gałęzi, u stóp dębu, ukrył się w jamie Bezdomny Anioł, i ona musiała z nim porozmawiać za wszelką cenę.

Nie obeznana z lasem, choć był tak blisko domu, miała kłopot z odnalezieniem ścieżki. Nie pamiętała nawet kierunku, w jakim wówczas szli, ani tym bardziej miejsca, w którym rósł tamten dąb. Zagłębiała się w las, tracąc orientację, gdzie jest i w którą stronę powinna iść.

…nagle usłyszała nad sobą potężny łopot skrzydeł i z przestrachem podniosła głowę. Potykając się o wystające korzenie, kątem oka zdążyła dostrzec ponurą sylwetkę Czarnego Ptaka. Schwyciła się gałązek pobliskich krzewów, ale te nie wytrzymały jej ciężaru. Pod nogami poczuła groźną pustkę. Gdy upadała w kłusowniczy dół, podobny do tego sprzed ośmiu lat, w którym odnaleźli Ewę – Czarny już siedział na gałęzi pobliskiego drzewa i wpatrywał się w nią wypukłymi koralikami oczu. Poczuła bolesny ucisk żelaznych szczęk zaciskających się na jej nodze, a ostatkiem świadomości wydało się jej, że Ptak rozchyla dziób i uśmiecha się diamentowymi drobnymi ząbkami. Potem straciła przytomność.

Jan znowu tkwił przed komputerem. Ale już niczego nie szukał, uznał, że nie ma sensu. We wszystkich opisach anielskiej misji to Anioły pomagały ludziom, nigdy na odwrót. Żaden z angelologów nie opowiedział o przypadku, by Anioł Stróż miał kłopoty.

“Cóż to za Anioł, któremu trzeba udzielać pomocy, inaczej będzie niezdolny do opieki nad człowiekiem”, złościł się Jan. Utwierdzał się w przekonaniu, że jego podświadoma niechęć do Bezdomnego, która eksplodowała pamiętną awanturą, była w gruncie rzeczy uzasadniona.

W domu było cicho. Ewa poszła do babci, Anna zaś zapewne biedziła się w pracowni nad kolejną rzeźbą. Jan lubił ciszę, lecz teraz go denerwowała. Nawet trochę się jej bał. Początkowo świadomość straszliwej choroby córki docierała do niego powoli, może zbyt wolno, a ostateczne jej konsekwencje – jeszcze wolniej. Cały czas rodzina trzymała się w tym nieszczęściu razem: Anna, babcia, Jan i Ewa. Razem zagłuszali swój lęk. Jednak w pustym domu zrozumienie tragizmu sytuacji w dziwny sposób wzmagało się.

Monotonny szum komputera nie rozbijał tej upiornej ciszy, ale ją wręcz potęgował. Nie, to nie komputer, lecz mucha brzęczy… Duża, tłusta, z połyskującymi tęczowo czarnymi skrzydełkami. “Niech sobie lata”, pomyślał zniechęcony Jan. W tej upiornej, krzyczącej ciszy coraz bardziej opuszczała go pewność siebie; z wolna przestawał wierzyć w Anioła, za to dopuszczał myśl o śmiertelnej chorobie swojej córeczki.

“Dlaczego zawsze łudzimy się, że straszne rzeczy przydarzą się wszystkim, tylko nie nam? Czemu uważamy się za wyjątkowych, których los musi oszczędzić? Piorun, zgodnie z naszym przekonaniem, zawsze uderzy w dom sąsiadów, nie w nasz, a w pociągu, który się wykolei, nie będzie podróżował nikt z naszej rodziny. Nowotwory dotkną nieznajomych, by dopełnić statystykę, a na chorobę Alzheimera zapadnie były prezydent gdzieś daleko, w Ameryce, a nie nasza babcia. A przecież tym razem jest inaczej: to nasza Ewa ma najostrzejszą i prawie nieuleczalną odmianę białaczki i może na nią umrzeć. Może…? Wszystko przemawia za tym, jeśli nie zdarzy się cud. Nigdy nie wierzyłem w inne cuda niż odkrycia myśli ludzkiej. Mimo to jestem gotów uwierzyć we wszystko, co wydawało mi się wcześniej niemożliwe, byle uratować moją córkę. Co jednak może zrobić ten Bezdomny, nawet gdyby był Aniołem, skoro wygląda na kogoś, kto rozpaczliwie potrzebuje pomocy? A jeśli jest tak bezradny i ułomny, to czy na pewno jest tym, za kogo go uważamy? A może tajemnicze pióro jest tylko kuglarską sztuczką?”, rozmyślał Jan.

Siedział przed monitorem, z głową podpartą obiema dłońmi. Szum komputera i brzęczenie upartej czarnej muchy zlewały się w jeden monotonny dźwięk. Ekran zgasł, by rozbłysnąć migotliwymi ognikami gwiazd. Z wielu możliwych “wygaszaczy”, fruwających chmur, pływających ryb, latających ptaków, skaczących kotów i innych, Jan najbardziej lubił kosmos i zainstalował sobie tylko ten program.

Matowy szklany monitor komputera powlekał się teraz czernią, w której z wolna zaczynały migotać większe i mniejsze gwiazdy. I były to jedyne gwiazdy, jakie Jan oglądał, gdyż prawie nie zdarzało mu się wyjść nocą przed dom, by spojrzeć w prawdziwe Niebo. Nawet gdy powtarzał sobie sławną maksymę Kanta, gwiaździste Niebo było jedynie czystą formą.

Gwiazdy na monitorze mrugały ku niemu porozumiewawczo, a jedna z nich wydawała się większa niż zazwyczaj, Jan przyglądał się jej podejrzliwie. Program “wygaszacza” nie przewidywał tak dużej gwiazdy, ona jednak wciąż rosła i rosła, zajmując najpierw trzecią część ekranu, potem połowę, a wreszcie cały monitor rozjarzył się niespotykaną Światłością. Lecz mimo zdumiewającego natężenia blasku Światłość nie raziła oczu Jana. Przeciwnie, była ciepła i przyjazna, dawała poczucie bezpieczeństwa i nadziei. Jan obserwował ją – i zarazem, zaskoczony, pojął, że ona obserwuje jego. Światłość patrzyła na niego uważnie i prześwietlała go na wylot, jak promienie rentgenowskie. Czego szukała?

Co jest w człowieku w środku? Jeszcze miesiąc temu Jan powiedziałby, że jest tam szkielet, narządy wewnętrzne, takie jak serce, żołądek, wątroba, mózg, układ nerwowy, krwiobieg i tysiąc pomniejszych, równie precyzyjnych elementów. Teraz już nie był pewien, czy to wymieniłby w pierwszej kolejności. Wiedział, że być może w środku człowieka, choć nie wiadomo gdzie, jest także DUSZA, a w niej… Właśnie, co znajduje się w duszy człowieka? Jądro podobne do jądra atomu, choć równocześnie całkiem inne?

Światłość płynąca z monitora przeszywała go na wylot, jak promień lasera.

…znalazła. Jan wyczuł wahanie, a potem pełne ulgi westchnienie pulsującego Blasku. Światłość znalazła to, czego szukała. Duszę Jana, a w niej małe, malutkie nasionko. Wiarę. Nie miało znaczenia, w co wierzył jej posiadacz, jakim imieniem nazywał swego Boga (może nie nazywał go wcale? a może to nie był Bóg?) i czy odprawiał (lub nie) jakieś obrzędy na Jego cześć. Światłość przejrzała, że Jan nie był jedynie sprawnym mechanizmem, złożonym z wody, krwi, mięsa, kości i mózgu, który dzięki tej sprawności zdobył panowanie nad Ziemią. Jan miał też duszę, a w niej malutkie nasionko gotowe rosnąć i dojrzewać, przeczuwać Niebo, a czasem, w najmniej spodziewanej chwili, odczuć dotyk Anioła. Dopiero wówczas panowanie człowieka nad Ziemią przemieniało się w pełne miłości współżycie z nią i człowiek zaczynał być zdolny do przyjęcia Tajemnicy. Rozumiał, że nie wszystko można wyrazić za pomocą wzorów matematyczno-fizyczno-chemicznych; był gotów uszanować Nienazwane, a nawet pokochać je za to, że nie pozwalało się nazwać.