Изменить стиль страницы

…były ryby, ale chyba nie te, o które chodziło Patrycji. Stoisko z rybami. Dziesiątki ryb, leżących na lodzie z rozwartymi pyskami, zastygłymi w niemej agonii; były też raki, wielkie langusty i homary, zmrożone krewetki, ślimaki w skorupach i bez, żaby z rozpaczliwie rozłożonymi sztywnymi nogami i kawały różowego łososia. „Chyba wyłowili z mórz i oceanów wszystko, co tam żyło, ale po co? Kto to wszystko zje? Co oni z tym zrobią, jak to się zepsuje? Zabili tyle ryb i je wyrzucą? Gdzie?” Było jej żal morskich stworzeń. „Mączka rybna”, przypomniała sobie. „Świnie i kury karmi się mączką rybną”.

Stoisko z alkoholami oszołomiło ją mnogością rodzajów wina. u Grubego przez pewien czas było wino marki Wino i bułgarska Sophia za osiem złotych. Bułgarskiego szło jednak niewiele. Sophię rozpoznała po etykiecie, ale obok stały inne, po dwadzieścia, po pięćdziesiąt złotych, a na jednej z półek nawet jakieś po sto pięćdziesiąt. „Jaka jest różnica między upiciem się winem za osiem złotych, a takim, na które trzeba wydać jedną piątą pensji? Czy kac nie jest zawsze taki sam?”, zastanawiała się. Ojciec Marysi lubił wypić i Marysia twierdziła, że każdy trunek działa na ojca tak samo agresywnie, wtedy bije matkę twardą ręką.

– Ono… – szepnęła cicho. – Nie umiem ci wyjaśnić, dlaczego ludzie wymyślają coraz droższe rzeczy do jedzenia, do picia, do ubrania. A może zamykają się w swoich domach i jedząc te drogie szynki czy sery, pijąc wino za sto pięćdziesiąt złotych, ubrani w równie drogie ciuchy, starają się sobie wmówić, że wszystko jest w porządku? Że świat jest piękny i bezpieczny? Bo gdy się je najdroższe szynki, najdroższe sery, najdroższe ryby i popija się najdroższym winem, siedząc w bogato urządzonym mieszkaniu, w najdroższych ciuchach, to myśli się o tym, że skoro nas na to stać, to jesteśmy bezpieczni, odgrodzeni od tego, co w świecie najstraszliwsze. A gdy żuje się chleb z margaryną i najtańszym serem lub pasztetówką, wtedy myśli się o tym, że wciąż nam czegoś brakuje, a od myślenia o naszych brakach przechodzimy do myślenia o brakach i wadach świata i ten chleb z najtańszym serem wystawia nas na wszystkie niebezpieczeństwa ziemi.

Garnki… setki garnków, błyszczących, z pokrywkami ze szkła, w dziesiątkach kolorów. Ewa przypomniała sobie wciąż przypalane przez matkę gary, które trudno było domyć. W lewo, za garnkami, zobaczyła wykafelkowaną alejkę i tłum ludzi, oglądających wystawy butików. Teraz musiała pokonać kasy. „Cholera, zjadłam tę bułkę”, uświadomiła sobie, ale wzruszyła ramionami i zostawiając przy kasjerce pusty koszyk, przeszła na drugą stronę. Tylko ona szła z pustymi rękami, dookoła ludzie jeździli wypchanymi po brzegi wózkami i Ewa poczuła się głupio. Blada, spocona kasjerka obejrzała się za nią przelotnie, nie przerywając ani na chwilę wygrywania melodii na fiskalnej kasie.

Ewa zrobiła kilka kroków, gdy tuż koło niej pojawił się ochroniarz.

– Pokaż plecak – powiedział niewyraźnie, żując gumę.

– Dlaczego? – zdziwiła się.

– Dziecino, stąd nikt nie wychodzi z pustymi rękami.

W plecaku miała parę majtek, jedne już używane, zapasowy biustonosz, dwa podkoszulki, spódnicę i sweter.

– Nie będziesz grzebać w moich rzeczach – obruszyła się, ale on westchnął i powiedział zmęczonym głosem:

– Płacą mi za to, kotku. Jak zachowasz się spokojnie, nikt nie zwróci uwagi.

– Ale dlaczego? – spytała znowu.

– Pokaż, co schowałaś w plecaku – powtórzył trochę ostrzej.

Podała plecak i patrzyła w milczeniu, jak gmera w nim, wyjmując biustonosz, podkoszulki, majtki. Westchnął:

– Nie rozumiem. Po cholerę tu właziłaś, jak nic nie kupujesz i nic nie wynosisz? Następnym razem kup chociaż jogurt za siedemdziesiąt groszy, bo mamy promocję. Najtańsze jogurty w stolicy.

– A nie można wejść i nic nie kupić? Popatrzył zdziwiony.

– Tu jest hipermarket. Tu się wchodzi, żeby kupować.

Od razu domyśliła się, gdzie są rybki, o których mówiła Patrycja. Akwarium – wielkie, pełne podwodnej roślinności, migoczące złotymi i czerwony-mi welonami – stało koło drzewa. Podniosła zdziwiona głowę, widząc nad sobą szklany dach. Pierwszy raz w życiu oglądała drzewo rosnące pod dachem i zaczęła się zastanawiać, czy to w porządku wobec drzewa.

– Ono… – powiedziała, dotykając wysuszonej kory. – To jest tak, jakbym zamknęła cię na zawsze w moim brzuchu i nie pozwoliła nigdy zobaczyć prawdziwych słonecznych promieni, jakbyś znało je tylko z moich opowiadań.

Patrycja już nadchodziła, pospiesznie zwijając czerwony fartuszek.

– Schowaj go do plecaka – powiedziała, rozglądając się nerwowo. – Personelowi nie wolno siedzieć pod rybkami i gadać.

– Masz przerwę…

– Tylko kwadrans. I mam być w tym czasie na zapleczu i jeść.

– Już nie palisz?

– Nie wolno palić. Potem ręce śmierdzą tytoniem.

Palaczy nie zatrudniają.

– Zazdroszczę ci. Wyglądasz tak ładnie w tym fartuszku i jeździsz na wrotkach jak artystka – powiedziała Ewa z westchnieniem.

– Nie życzę ci jeżdżenia na wrotkach przez osiem godzin – odparła ponuro Patrycja. – Gdybyś widziała moje nogi, zanim przywykłam… i ten wieczny strach, żeby nie leżeć. Jedna leżała, wjechała w stoisko, rozwaliła je, zwichnęła rękę i co? Zwolnili. A najgorzej jest w nocy. Marzysz o spaniu, a jeździsz na wrotkach. Do świtu.

– Nie ma nocnej przerwy? – zdziwiła się Ewa.

– Hipermarkety muszą być czynne całą dobę. Po to są hipermarketami. Tyle że nocą mniejszy ruch. Nad ranem, gdy prawie nie ma klientów, zmieniamy rybki.

– Zmieniacie wodę rybkom?

– Zmieniamy rybki – powtórzyła Patrycja i pstryknęła palcami w akwarium. – Wywalamy te, co zdechły i wrzucamy nowe. Zdychają, bo nie lubią warszawskiej wody. Czysty chlor i zgnilizna. Nawet rybka tego nie zniesie. Przedatowany jogurt tu ujdzie, zdechłe rybki nie. One zdychają też dlatego, że ludzie wrzucają do akwarium różne świństwa.

– Czemu?

Patrycja wzruszyła ramionami.

– Myślisz, że wiem? Wrzucają i tyle. Bilon, śmieci, zakrętki z coca-coli, a nawet pety. Rybka delikatniejsza niż człowiek i nie może żyć w takim syfie. W nocy zmienia się też drzewa, jak zaczynają usychać. A ty, jak widzę, jesteś ciężarówka… Kto to zrobił? i gdzie masz obrączkę? Mów szybko, o co chodzi, bo muszę zaraz lecieć.

– Przenocuj mnie – powiedziała Ewa.

– Od biedy mogę, ta, co ze mną mieszka, pracuje w nocy, więc łóżko jest wolne. Przyjdź o dwudziestej drugiej i czekaj pod rybkami.

Rybki:

matka nigdy nie zgodziła się, żeby miały w domu zwierzę. „Pies wszystko brudzi, zresztą kto go wykarmi i za co?”, mówiła. „Koty są fałszywe, w marcu wyją jak potępione, kotka co roku rodzi małe i potem trzeba je topić, a kocury smrodzą”, powtarzała za babcią Marią.

Złotko pewnego dnia przyniosła do domu rybkę w nylonowym woreczku napełnionym wodą.

– Dostałam od koleżanki – powiedziała z rozpaczliwą peln3 nadziei dumą. Teresa wzruszyła ramionami. Rybka była malutka, złotoczerwona i nerwowo pływała w ciasnym woreczku.

– Słoik! Szybko słoik! – krzyczała Złotko i Ewa przyniosła litrowy słój po ogórkach.

Rybka pływała teraz w przestrzeni nieco większej, lecz rychło okazało się, że wciąż jest to przestrzeń niewystarczająca.

– Taka mała, malutka, a ciągle ryje nosem w szkło. Dlaczego my tak nie robimy w swoich domach? – mówiła posmutniała Złotko.

,,Robimy, robimy tak”, pomyślała Ewa.

Rybka sprawiała wrażenie, że chce się wydostać ze swego więzienia.

– Dam jej wolność i wrzucę ją do rzeki – powiedziała Złotko z rozczarowaniem i dobrą wolą.

– Złote rybki giną w rzece – oznajmiła niepewnie Ewa.

– Nie – zaprzeczyła Złotko. – Nie pamiętasz bajki o złotej rybce? Przecież rybak wyłowił ją z morza!

– Z morza, ale morze jest daleko – stwierdziła Ewa, która już zaczęła przejmować się losem rybki. – To są rybki akwariowe, trzeba dać im piasek i coś zielonego, żeby się im wydawało, że to ich dom, a nie słoik po ogórkach.