– Kogo, do diabła, obchodzi Dick Clark, Dick Trący czy inny palant – zawarczała Zoja i walnęła Sławę w biceps kułakiem. – Przestań zajmować się tymi głupotami. Głowa mnie od ich boli. Od kiedy cię poznałam, głowa bolała mnie bilion razy.

Wygląd ofiary pasował do opisu przekazanego przez kontrolera: wysoka blondynka, Królowa Śniegu, pewna siebie. Ale smakowita do najmniejszego palca u nogi, pomyślał Sława. To trzymało się kupy. Klient, który ją zamówił, posługiwał się pseudonimem „Kierownik Artystyczny”.

Ślubni odczekali około kwadransa. W atrium śpiewał chór ze szkoły średniej z Broomall w Pensylwanii. Ofiara i jej dwoje dzieci wyszli z restauracji.

– Do roboty – zarządził Sława. – Zapowiada się ciekawie, no nie? Obecność tych gnojków to będzie prawdziwe wyzwanie.

– Nie – burknęła Zoja. – Gnojki to wariactwo. Niech no tylko Wilk się o tym dowie.

Rozdział 24

Kobietą, która stanowiła przedmiot transakcji, była Audrey Meek. Stała się sławna po tym, jak założyła cieszący się sporym powodzeniem dom mody i akcesoriów dla kobiet. Nazywał się Meek. Tak brzmiało nazwisko panieńskie jej matki i takiego używała również sama.

Ślubni obserwowali ją uważnie od parkingu w garażu, nie budząc żadnych podejrzeń. Zaatakowali, kiedy wkładała reklamówki z towarami od Neimana Marcusa, Hermesa i inne do lśniącego czarnego lexusa SUV – a z tablicami rejestracyjnymi New Jersey.

– Dzieci, uciekajcie! Uciekajcie! – Audrey Meek stawiała zacięty opór, gdy Zoja przyciskała do jej ust i nosa śmierdzącą kwasem gazę. Wkrótce zobaczyła przed oczami kręgi, gwiazdy i kolorowe plamy. Po kilku sekundach osunęła się w potężne ramiona Sławy.

Zoja rozejrzała się po garażowym parkingu. Nie było tu wiele do oglądania – tylko betonowe ściany z wymalowanymi na nich liczbami i literami. W pobliżu nikogo. Nikt nie zauważył, że coś się wydarzyło, chociaż dzieci wrzeszczały i płakały.

– Zostawcie mamę! – krzyczał Andrew Meek i okładał piąstkami Sławę, który tylko uśmiechał się do chłopca.

– Dzielny maluch – pochwalił go. – Bronisz mamusi. Byłaby z ciebie dumna. Ja jestem z ciebie dumny.

– Zjeżdżajmy stąd, durniu! – krzyknęła Zoja. Jak zawsze zajęła się tym, co istotne. Tak było, od kiedy przestała być nastolatką mieszkającą w oblasti Moskowskaja pod Moskwą i doszła do wniosku, że życie robotnicy albo prostytutki to nie dla niej.

– Co z dziećmi? Nie możemy ich tu zostawić – powiedział Sława.

– Zostaw je! Tak ma być, idioto. Potrzebujemy świadków. Tak zaplanowano. Czy ty nie potrafisz zapamiętać niczego jak trzeba?

– Zostawić je w garażu? Tutaj?

– Nic im nie będzie. Albo będzie. Jakie to ma znaczenie? Rusz się. Musimy jechać. No, już!

Odjechali lexusem ze swoją nieprzytomną ofiarą na tylnym siedzeniu. Dzieci płakały rozdzierająco na garażowym parkingu. Zoja nie spiesząc się objechała centrum handlowe i skręciła w Dekalb Pike.

Przejechali tylko do odległego o kilka minut Yalley Forge National Historical Park i zmienili samochody.

Pokonali kolejne osiem mil do opustoszałego parkingu i znów zmienili pojazd.

Następnie pojechali do powiatu Bucks w Pensylwanii. Niebawem Audrey Meek miała poznać Kierownika Artystycznego. Był w niej zakochany do szaleństwa. Musiał być zakochany – zapłacił dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów za rozkoszowanie się jej towarzystwem bez względu na to, jak Audrey go potraktuje.

A porwania dokonano w obecności świadków, żeby je spieprzyć. Celowo.