Prolog. Ojcowie chrzestni

O Wilku krążyła nieprawdopodobna krwawa historyjka, która weszła do zbioru legend policyjnych i szybko rozniosła się od Waszyngtonu po Moskwę, nie omijając Nowego Jorku i Londynu. Nikt nie wiedział, czy naprawdę chodziło o Wilka. Ale nigdy oficjalnie nie udowodniono, że jest nieprawdziwa i pasowała jak ulał do innych ohydnych szczegółów biografii rosyjskiego gangstera.

Opowiadano, że pewnej niedzielnej nocy na początku lata Wilk przedostał się do supernowoczesnego, superstrzeżonego więzienia we Florence w Kolorado. Przekupił strażników, by spotkać się z włoskim mafioso, donem Augustino Palumbo, zwanym Małym Gusem. Mimo że Wilk miał opinię kogoś, kto jest w gorącej wodzie kąpany, komu często brak cierpliwości, wizytę u Małego Gusa Palumbo planował prawie dwa lata.

Spotkali się na oddziale o obostrzonym rygorze, w którym nowojorski gangster siedział już siedem lat. Mieli rozmawiać o połączeniu rodziny Palumbo, kontrolującej Wschodnie Wybrzeże, z rosyjską mafią, nazywaną w Stanach „czerwoną”, i utworzeniu najpotężniejszego, najbardziej bezwzględnego syndykatu zbrodni na świecie. Do tej pory nikt nawet nie planował takiego gigantycznego zadania. Podobno Palumbo był nastawiony sceptycznie wobec całego pomysłu, ale zgodził się na rozmowę, bo chciał się przekonać, czy Rosjanin przedostanie się za mury Florence, i czy uda mu się stamtąd wyjść. Rosjanin od pierwszej chwili odnosił się z szacunkiem do sześćdziesięciosześcioletniego dona. Skłonił głowę, kiedy wymieniali uścisk dłoni, i mimo reputacji człowieka bardzo pewnego siebie okazywał onieśmielenie.

– Nie dotykać więźnia – rozkazał przez interkom dowódca straży. Nazywał się Lany Ladove i otrzymał siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów za bilet wstępu dla Wilka.

Ten jednak traktował strażnika jak powietrze.

– Dobrze wyglądasz jak na kogoś, kto już tyle odpękał – skomplementował Małego Gusa. – Po prostu świetnie.

Włoch wydawał się rozbawiony. Był drobnym żylastym mężczyzną bez uncji tłuszczu.

– Ćwiczę trzy razy dziennie, siedem dni w tygodniu. Nie serwują mi tu gorzały, choćbym chciał. I karmią zdrowym żarciem, choćbym nie chciał.

Wilk się uśmiechnął i powiedział:

– Można by pomyśleć, że nie liczysz na pobyt tu do końca odsiadki.

Palumbo parsknął krótkim ochrypłym śmiechem.

– Jakbyś zgadł. Kiedy się dostało trzy dożywocia? Ale mam samodyscyplinę we krwi. A poza tym czy człowiek może być pewien, co przyniesie przyszłość?

– Racja. Ja uciekłem z gułagu za kręgiem polarnym. Akurat kawałek kry się napatoczył. Powiedziałem gliniarzowi w Moskwie: „Odpękałem wyrok w gułagu i ty chcesz mnie nastraszyć?”. Co tu jeszcze robisz? Poza tym, że pakujesz na siłowni i wsuwasz zdrowe żarcie?

– Doglądam moich nowojorskich interesów. Czasem gram w szachy z tym walniętym świrem z końca korytarza. Kiedyś był w FBI.

– Z Kyle’em Craigiem – dopowiedział Wilk. – Myślisz, że jest tak walnięty, jak mówią?

– Chyba tak. Ale powiedz mi, pahan, jak według ciebie ma funkcjonować ten sojusz? Ja stawiam na dyscyplinę i staranne planowanie, chociaż muszę pracować w tych poniżających warunkach. Ty, z tego co słyszałem, jesteś napaleniec. Przykładasz rękę do każdej roboty. Łapiesz się każdego gówna. Wymuszeń, alfonsiarstwa. Nawet kradzieży samochodów. Jak ma zaskoczyć między nami?

Wilk pomilczał, po czym uśmiechnął się i pokręcił głową.

– Dobrze mówisz, przykładam rękę do każdej roboty. Ale nie jestem napaleńcem, o nie. W tym wszystkim główna rzecz to pieniądz, zgadza się? Kasiorka. Pozwól, że zdradzę ci sekret, którego nikt nie zna. Zdziwisz się i może przyznasz, że nie rzucam słów na wiatr.

Wilk się pochylił, wyszeptał swój sekret i oczy Włocha rozszerzył nagły strach. Wilk błyskawicznie złapał Małego Gusa za głowę, przekręcił ją w potężnych dłoniach i kark gangstera pękł z ohydnym ostrym trzaskiem.

– A może jednak trochę jestem napaleniec – mruknął morderca. Potem odwrócił się do kamery umieszczonej w celi i rzucił do kapitana straży: – Och, wyleciało mi z głowy. Nie dotykać więźnia.

Następnego rana znaleziono w celi martwego Augustina Palumba. Miał pogruchotane wszystkie kości. W świecie moskiewskiego podziemia takie potraktowanie ofiary nazywa się zamoczit i ma symboliczny sens. Oznacza absolutną dominację napastnika. Wilk ogłaszał dumnie wszem wobec, że teraz on jest ojcem chrzestnym.