Изменить стиль страницы

Cassi patrzyła przed siebie w otaczającą ciemność. Przypomniała sobie spotkanie z Thomasem w pokoju Roberta i strach, który nią wstrząsnął na jego widok. Thomas powiedział wtedy, że gdy nie znalazł jej w pokoju, domyślił się, że jest u Roberta. Wtedy to wyjaśnienie jej wystarczyło, ale teraz zrodziło się pytanie, na które nie mogła znaleźć odpowiedzi: dlaczego Thomas postanowił odwiedzić ją w środku nocy?

Była ciekawa także, co wykazała sekcja zwłok Roberta, a szczególnie, czy udało się ustalić przyczynę zgonu. Nie chciała myśleć o tym wszystkim, ale mimo woli prześladowały ją pytania: czy Robert był siny i czy miał konwulsje przed śmiercią. Coraz bardziej narastała w niej obawa, że Robert jest jeszcze jednym kandydatem do badań, które sam rozpoczął, że jest przypadkiem numer dwadzieścia. A może ostatnim człowiekiem, który widział Roberta żywego, był Thomas? Może wrócił do pokoju Roberta po wyjściu od niej? Może nagła przemiana w zachowaniu się Thomasa miała inne ukryte powody?

Cassi zaczęła się trząść jak w gorączce. Na próżno usiłowała przekonać samą siebie, że są to tylko urojenia, że przecież znajduje się w stanie wielkiego napięcia nerwowego i że przyjęła wyjątkowo dużą dawkę środków uspokajających, co nie mogło się nie odbić na jej zdolności do logicznego myślenia. W żaden sposób nie potrafiła opędzić się przed niepokojącymi ją myślami. Mimo woli uprzytomniła sobie, że pierwszy przypadek SSD wydarzył się wkrótce po tym, jak Thomas przyszedł na staż do szpitala. Trzeba będzie także sprawdzić, czy śmiertelne przypadki nie miały miejsca właśnie w te noce, które Thomas spędzał w szpitalu.

Jednocześnie zdawała sobie sprawę z własnej bezsilności i bezbronności. Leży sama w pokoju pod kroplówką, nic nie widzi i jest oszołomiona środkami uspokajającymi. Każdy może wejść do pokoju bez jej zgody i wiedzy. Nikomu w niczym nie mogła przeszkodzić.

Chciała krzyczeć o pomoc, ale była sparaliżowana strachem. Zwinęła się w kłębek na łóżku. Minuty, sekundy płynęły powoli. Przypomniała sobie, że może zadzwonić na pielęgniarkę. Ostrożnie wyciągnęła rękę w kierunku sygnału, drżąc z lęku, czy przypadkiem nie natknie się na nieznanego wroga. W końcu odszukała plastykowy przycisk i z całej siły nacisnęła go kciukiem.

Nikt nie nadchodził. Oczekiwanie przedłużało się w wieczność. Zwolniła przycisk, a następnie nacisnęła go kilkakrotnie w krótkich odstępach, ponaglając w ten sposób pielęgniarkę. Zdawało jej się, że w każdej chwili może nadejść nieszczęście.

– O co chodzi? – szorstko zapytała pielęgniarka, odsuwając rękę Cassi od przycisku. – Należy dzwonić tylko raz, a potem czekać. Proszę nie zapominać, że mamy pod opieką wielu pacjentów, i są oni bardziej chorzy niż pani.

– Chcę zmienić pokój – poprosiła Cassi. – Proszę mnie przenieść do dwuosobowego pokoju.

– Proszę pani – odezwała się pielęgniarka z widocznym rozdrażnieniem. – Proszę nie zapominać, że mamy w tej chwili głęboką noc.

– Nie chcę być sama! – krzyczała Cassi.

– W porządku, proszę się tylko uspokoić. Przyjdę do pani nieco później – zobaczymy, co się da zrobić.

– Chcę rozmawiać ze swoim lekarzem – oświadczyła Cassi.

– Czy pani wie, która jest teraz godzina?

– Nic mnie to nie obchodzi. Chcę rozmawiać z moim lekarzem.

– Dobrze. Obiecuję, że do niego zadzwonię, proszę tylko mi przyrzec, że pani będzie leżała spokojnie.

Cassi pozwoliła wyprostować sobie nogi.

– Teraz pani powinna poczuć się lepiej. Proszę odpoczywać, a ja tymczasem zadzwonię do doktora Obermeyera.

Po wyjściu pielęgniarki czuła się już bardziej spokojna. Uprzytomniła sobie, że zachowuje się nieznośnie, dużo gorzej niż jej pacjenci. Zabłądziwszy myślami na Clarkson 2, przypomniała sobie o Joan – jedynej chyba osobie, która może ją zrozumieć i która nie rozgniewa się na nią, gdy ją obudzi ze snu wśród nocy. Odszukała aparat telefoniczny, przeniosła go na łóżko i połączyła się z centralą szpitala. Przedstawiła się telefonistce i poprosiła o połączenie z doktor Widiker.

Czekała dłuższą chwilę i już zaczęła się obawiać, że nie zastała Joan w domu. Chciała odłożyć słuchawkę, gdy w końcu usłyszała jej głos.

– Dzięki Bogu, że cię zastałam – ucieszyła się Cassi.

– O co chodzi, Cassi?

– Boję się, Joan.

– Czego się boisz?

Cassi milczała przez chwilę. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo niedorzeczne są jej obawy. Thomas był najbardziej szanowanym chirurgiem serca w całym mieście.

– Czy ma to związek ze śmiercią Roberta? – zapytała Joan.

– Częściowo – odparła Cassi.

– Posłuchaj, Cassi. – To zrozumiałe, że jego śmierć tobą wstrząsnęła. Umarł twój przyjaciel, a ty przeszłaś operację. Masz zabandażowane oczy i nic nie widzisz. Puściłaś wodze swojej wyobraźni. Poproś pielęgniarkę o pigułkę nasenną.

– Już dość nałykałam się środków uspokajających – odrzekła Cassi.

– Albo za mało, albo też były nieodpowiednie. Nie udawaj bohaterki. Czy chcesz, żebym zadzwoniła do doktora Obermeyera?

– Nie.

– Czy mogę dla ciebie coś zrobić?

– Powiedz mi, czy Robert był siny, gdy go znaleziono i czy istnieją dowody na to, że przed śmiercią miał konwulsje?

– Cassi, ja nie wiem tego! I nie uważam, że tym się teraz właśnie powinnaś zajmować. Robert nie żyje. Zajmij się teraz sobą.

– Masz chyba rację, Joan – zgodziła się Cassi. – Poczekaj chwileczkę, bo ktoś właśnie do mnie przyszedł.

– Jestem Randall – przedstawiła się pielęgniarka. – Doktor Obermeyer nie może się do pani dodzwonić.

Cassi podziękowała Joan i odłożyła słuchawkę. Po chwili rozległ się dzwonek telefonu.

– Dzwoniła do mnie pielęgniarka, że wciąż jesteś niespokojna, Cassi – mówił doktor Obermeyer. – Nie wiem jak mam cię przekonać, że wszystko jest w największym porządku. Twoja operacja przeszła wyjątkowo pomyślnie. Również z cukrzycą nie mamy żadnych problemów. Powinnaś być zupełnie odprężona i spokojna.

– To chyba z powodu tych opatrunków na oczach – tłumaczyła się Cassi. – Czuję się strasznie osamotniona. Chciałabym zostać przeniesiona do dwuosobowego pokoju, żeby mieć towarzystwo. Niezwłocznie.

– Sądzę, że zbyt wiele wymagasz od pielęgniarek, Cassi. Jutro pomyślimy o zmianie pokoju, ale teraz chciałbym, żebyś się przede wszystkim uspokoiła. Prosiłem pielęgniarkę, aby ci zrobiła zastrzyk.

– Pielęgniarka jest właśnie u mnie – odrzekła Cassi.

– To dobrze. Każ sobie zrobić zastrzyk i śpij. Mogłem się spodziewać takiej reakcji. Lekarze i ich żony są zwykle najbardziej kłopotliwymi pacjentami, a ty jesteś jednocześnie i jednym, i drugim.

Cassi pozwoliła sobie zrobić zastrzyk, po czym pielęgniarka wyszła z pokoju. Znowu pozostała sama, ale tym razem środek uspokajający zrobił swoje. Twardo zasnęła.

Obudziła się z głębokiego, choć niespokojnego snu. Słaby pulsujący ból w lewym oku przypomniał jej natychmiast, że znajduje się w szpitalu.

Przez chwilę leżała w bezruchu nasłuchując. Przed jej oczyma roztańczyły się ostre kolory, wywołane prawdopodobnie uciskiem opatrunków. Do uszu Cassi docierały jedynie odległe, przytłumione odgłosy pogrążonego we śnie szpitala. Nagle poczuła coś raz i drugi: wyraźnie drgnęła plastykowa rurka od kroplówki. A może tylko jej się tak zdawało? Serce zaczęło bić w jej piersi przyspieszonym rytmem.

– Kto tu jest? – zapytała głośno. Żadnej odpowiedzi.

Cassi uniosła prawą rękę i przesunęła nią po lewej stronie łóżka. Nikogo ani niczego nie napotkała. Sięgając niżej natrafiła na taśmę, którą rurka kroplówki została przymocowana do jej ramienia. Pociągnęła lekko za rurkę: odniosła to samo wrażenie, co przed chwilą! W ciemnościach ktoś musiał dotykać rurki!

Usiłując zapanować nad narastającym strachem, Cassi zaczęła gorączkowo poszukiwać przycisku sygnału. Ręką natrafiła kolejno na dzbanek, telefon i szklankę, ale przycisku nie znalazła. Zataczała ręką coraz szersze kręgi – wszystko bezskutecznie. Przycisk zniknął.

Poczuła się sparaliżowana własną wyobraźnią. Ktoś oprócz niej znajdował się w pokoju. Czuła jego obecność. Do jej świadomości docierał znajomy zapach wody Yves St. Laurent.

– Thomas? – odezwała się głośno. Unosząc się lekko na prawym łokciu, powtórzyła: – Thomas!

Nie było odpowiedzi.

Nagle ciało Cassi pokryło się obfitym potem. Przyspieszone bicie serca zamieniło się w łomotanie. Od razu zorientowała się, co się stało: dawniej też to się jej zdarzało, nigdy jednak z taką siłą. Miała reakcję insulinową!

Zrozpaczona chwyciła za opatrunki, usiłując wsunąć palce pod ich przyklejone do skóry brzegi. Lewa ręka, poprzednio unieruchomiona przez kroplówkę, również rwała bandaże.

Próbowała krzyczeć, ale nie była w stanie wydać z siebie głosu. Poczuła zawrót głowy. Ponad poręczą łóżka usiłowała jeszcze raz odszukać przycisk sygnału, w rezultacie wsparła się nieostrożnie o stolik, który przechylił się, i spadło z niego wszystko, co się na nim znajdowało: aparat telefoniczny, dzbanek z wodą i szklanka. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Ale Cassi już nic nie słyszała, a jej ciało skręcały drgawki.

Odległy brzęk rozbitego szkła doszedł do uszu Carol Aronson, pielęgniarki dyżurującej na siedemnastym piętrze. Przez chwilę wahała się, ale wymieniwszy spojrzenia z obsługującą kartotekę inną pielęgniarką – Lenorą, wyszła w jej towarzystwie sprawdzić, co się stało. Obie odniosły wrażenie, jakby ktoś wypadł z łóżka. Jeszcze na korytarzu usłyszały szczęk metalowych poręczy łóżka dochodzący z pokoju Cassi.

Gdy wpadły do środka, Cassi wciąż jeszcze miała drgawki, tłukąc rękami o poręcze łóżka.

Carol, która wiedziała o cukrzycy Cassi, natychmiast domyśliła się, co się stało.

– Lenorą! Nadaj "kod" i przynieś mi ampułkę pięćdziesięcio-procentowej glukozy, strzykawkę i świeżą butelkę z D5W.

Pielęgniarka wybiegła z pokoju.

Tymczasem Carol zdjęła ręce Cassi z poręczy, a następnie usiłowała – wprawdzie bez powodzenia – wcisnąć szpatułkę między zaciśnięte zęby. Odłączyła także nadmiernie odkręconą kroplówkę i chroniła głowę pacjentki przed uderzeniami o metalowe wezgłowie.