Изменить стиль страницы

Cassi miała nadzieję, że nie przestraszyła zbytnio swych współ-towarzyszek, a jednocześnie była zadowolona, że odtąd będzie przez nie uważnie obserwowana. Jeśli to była prawda, że sama przedawkowała sobie insulinę, to taki nadzór może być jej bardzo potrzebny.

Ciekawa była, kiedy odbędzie się pogrzeb Roberta – miała nadzieję, że będzie mogła wziąć w nim udział. Potem przyszły jej na myśl badania nad SSD, które Robert prowadził – zastanawiała się, co się z nimi stanie. Przypomniała sobie o komputerowych wydrukach, które zabrała z pokoju Roberta i postanowiła sprawdzić, gdzie się w tej chwili znajdują. Poprosiła pielęgniarkę o odszukanie ich w jej poprzednim pokoju: po upływie pół godziny dowiedziała się, że choć przeszukała cały pokój, żadnych materiałów nie znalazła.

Być może i materiały SSD były tylko halucynacją, pomyślała Cassi. Jak przez mgłę przypomniała sobie o wizycie w pokoju Roberta, o tym że zabrała ze sobą jego materiały i wychodząc spotkała się z Thomasem. Ale – być może – wszystko to jej się tylko śniło.

Zastanawiała się, w jaki sposób może to sprawdzić: najłatwiej było zapytać Thomasa, ale na to nie miała ochoty.

Rozglądając się po pokoju zauważyła, że jej współmieszkanki szykują się do kolacji. Z nimi czuła się bezpiecznie.

Thomas zatrzymał samochód tuż za mostkiem nad błotnistym zakolem zatoki. Wyłączył silnik i sprawdził, czy ktoś za nim nie jedzie; otworzył drzwi i wyszedł z samochodu. Wrócił na drewniany mostek, który pod jego krokami wydawał głuchy odgłos. Był czas odpływu i wokół podtrzymujących mostek pali tworzyły się gwałtowne wiry.

Chciał odetchnąć świeżym powietrzem. Dwie pigułki talwinu, które zażył przed wyjazdem ze szpitala, niewiele poprawiły jego samopoczucie. Nigdy jeszcze nie był tak bardzo zaniepokojony. Piątkowa konferencja była dla niego jedną wielką katastrofą. Jednak największym problemem były narastające kłopoty z Cassi.

Prawie pół godziny Thomas stał samotnie na wilgotnym, zimnym wietrze, który przenikał go chłodem do szpiku kości. Ten chłód działał orzeźwiająco, pobudzał do myślenia. Musi coś uczynić – inaczej Ballantine i jego sojusznicy zniszczą to, co w ciągu tylu lat z takim mozołem budował. Trzymał w ręku fiolkę z narkotykiem z zamiarem wrzucenia jej do wody. Zabrakło mu jednak siły woli i po chwili wsunął ją z powrotem do kieszeni płaszcza.

Nagle poczuł się lepiej. Przyszła mu do głowy pewna myśl, która stopniowo nabierała realnych kształtów. Uśmiechnął się zdziwiony, że wcześniej o tym nie pomyślał. Czując przypływ energii, wrócił do samochodu, włączył silnik i ruszył w kierunku domu.

Gdy samochód znalazł się w garażu, Thomas biegiem pokonał odległość między garażem a rezydencją. Przed zdjęciem płaszcza przełożył do kieszeni marynarki fiolkę z narkotykiem, po czym udał się na powitanie matki.

– Cieszę się, że tym razem się nie spóźniłeś – powiedziała Patrycja. – Harriet właśnie stawia na stół kolację. Zauważył, że była w dobrym nastroju, gdyż miała go wyłącznie dla siebie. Niemniej, zanim położyła sobie na talerz kawałek pieczeni z półmiska, zapytała grzecznie o Cassi.

– Czy sprawy w szpitalu układają się już lepiej? – spytała Patrycja, gdy Harriet wyszła do kuchni.

– Nie bardzo – odparł Thomas, nie zdradzając chęci rozmowy na ten temat.

– Czy rozmawiałeś z Georgem Shermanem? – zapytała z wyraźnym niesmakiem.

– Mamo, nie mam ochoty rozmawiać w domu o sprawach szpitala.

Przez kilka minut jedli w milczeniu, jednak Patrycja nie mogła pohamować ciekawości.

– Wyobrażam sobie, że wiedziałbyś, co zrobić z tym człowiekiem, gdybyś został jego szefem.

Thomas odłożył widelec na bok.

– Mamo, czy nie można rozmawiać na inne tematy?

– Nie potrafię milczeć o sprawie, która ci sprawia tyle przykrości. Thomas usiłował zachować spokój, ale Patrycja dostrzegła, że jego ręce drżą.

– Spójrz na siebie, jak bardzo jesteś napięty – wyciągnęła rękę, chcąc pogłaskać jego ramię, ale w tym samym momencie Thomas odsunął krzesło i zerwał się z miejsca.

– Ta sytuacja doprowadza mnie do szału – przyznał.

– Jak myślisz, kiedy w końcu zostaniesz mianowany szefem? – pytała Patrycja, patrząc na syna, który przemierzał jadalnię jak zamknięty w klatce lew.

– Boże, gdybym ja to wiedział – odparł Thomas przez zaciśnięte zęby. – Jednak jeśli to nie nastąpi w najbliższym czasie, będzie miało fatalne skutki dla oddziału kardiochirurgii. Stworzony przeze mnie program leczenia jest systematycznie niszczony przez moich przeciwników. A przecież tylko dzięki mnie i mojemu zespołowi szpital osiągnął obecną pozycję. Zamiast stwarzać mi dogodne warunki do dalszego rozwoju działalności, ograniczają mój czas w sali operacyjnej. Dziś dowiedziałem się o kolejnych limitach. A wiesz dlaczego się to robi? Dlatego że Ballantine chce zyskać dostęp do dużego instytutu zdrowia psychicznego w zachodniej części stanu. Sherman już tam był i twierdzi, że to kopalnia złota dla rozwoju chirurgii serca. Zapomniał jednak dodać, że przeciętny wiek tych pacjentów wynosi mniej niż dwa lata. Niektóre z tych dzieci to fizyczne potworki. To wszystko wywołuje we mnie wściekłość!

– Nie rozumiem jednak, dlaczego ci to tak bardzo przeszkadza, dlaczego sam nie miałbyś w tym uczestniczyć? – zapytała Patrycja.

– Mamo, przecież tu chodzi o małe, opóźnione w rozwoju dzieci, poza tym Ballantine chce zatrudnić na pełnym etacie dziecięcego kardiochirurga.

– Chyba tobie nie powinno to w niczym zaszkodzić.

– Ależ tak, mamo – krzyczał Thomas – to musi mi zaszkodzić, gdyż będę musiał ograniczyć swój czas w sali operacyjnej. – Thomas czuł, że jego wściekłość nasila się. – Moi pacjenci będą musieli albo bardzo długo czekać na operację, albo poszukać sobie innego chirurga.

– Z pewnością twoi pacjenci zawsze będą mieli pierwszeństwo, mój drogi.

– Mamo, ty nic a nic nie rozumiesz – jęknął Thomas, usiłując zachować spokój. – Szpital wcale nie dba o to, że ja operuję pacjentów, którzy nie tylko mają szansę na przeżycie, ale również będą przydatni społeczeństwu. Dla Ballantine'a najważniejsza jest dobra reputacja szpitala jako ośrodka kształcącego kadry medyczne i dla niej gotów jest limitować mój czas w sali operacyjnej. I tu jest sedno sprawy. Żeby nie dopuścić do tego, powinienem zostać szefem oddziału kardiochirurgu.

– Jeszcze jednego nie rozumiem – rzekła Patrycja. – Jeśli oni nie chcą ci iść na rękę, to dlaczego nie miałbyś odejść do innego szpitala? No i czemu wreszcie nie usiądziesz i nie skończysz kolacji?

– Ja nie mogę odejść do innego szpitala – krzyczał Thomas.

– Thomas, uspokój się!

– Chirurgia serca to sprawa całego zespołu. Czy tego nie rozumiesz? – Thomas rzucił swoją serwetkę na talerz z nie dojedzoną kolacją.

– Zawsze wyprowadzasz mnie z równowagi! – krzyczał. – Przyjeżdżam do domu, żeby zaznać trochę spokoju, a ty mnie denerwujesz! – Wypadł jak burza z jadalni, pozostawiając matkę w stanie niepewności, co też takiego powiedziała, że syn tak bardzo się zdenerwował.

Już na korytarzu do uszu Thomasa dotarł szum wzburzonego morza. Fale muszą mieć od półtora do dwóch metrów wysokości. Thomas lubił ten szum – przypominał mu dzieciństwo.

Zapaliwszy światło w pokoju Cassi rozejrzał się naokoło. Białe meble stwarzały chłodną, nieprzytulną atmosferę. Był niezadowolony ze sposobu urządzenia tego pokoju: mimo koronkowych zasłon i kwiecistych poduszek było w nim coś nieprzyjemnego.

Po krótkiej chwili przeszedł do swojego gabinetu. Trzęsącymi się rękami odszukał percodan. Przez moment zastanawiał się, czy nie wrócić do miasta, do Doris. Wnet jednak percodan zaczął działać, Thomas poczuł się spokojniejszy i zamiast wyprawić się z ciepłego domu w lodowatą noc, nalał sobie whisky.