Изменить стиль страницы

Odczekała chwilę. Teraz poczuła się lepiej, zaczęła również lepiej, prawie normalnie widzieć. Przyciskając głową do ramienia butelkę z glukozą, usiłowała przymocować kilka kawałków taśmy klejącej w miejscu, w którym igła została wbita w żyłę. Z powodu wycieku krwi, nie najlepiej jej się to udało. Przełożyła butelkę do prawej ręki i pobiegła do sypialni, gdzie znajdował się telefon. Podniosła słuchawkę i wykręciła numer 911.

Oczekując, aż się ktoś odezwie, lękała się, że w każdej chwili może stracić przytomność. W końcu usłyszała: – Tu 911, pogotowie.

– Proszę natychmiast przysłać karetkę… – zaczęła Cassi, ale głos na drugim końcu linii wciąż powtarzał: – Halo, halo!

– Czy pan mnie słyszy? – zapytała Cassi.

– Halo, halo!

– Czy pan mnie słyszy? – krzyczała do słuchawki.

Głos na drugim końcu linii powiedział coś do znajdującej się obok osoby, po czym w słuchawce zapadła cisza.

Cassi zadzwoniła ponownie – z tym samym rezultatem. Potem połączyła się z telefonistką – to samo. Dobrze słyszała swoich rozmówców, lecz oni nie słyszeli jej.

Chwyciwszy jedną butelkę dożylnej glukozy w lewą rękę i trzymając nad głową drugą, Cassi pobiegła na uginających się nogach do gabinetu Thomasa.

Ku jej przerażeniu tu również telefon nie był czynny. Słyszała głos z drugiej strony uporczywie powtarzający "halo", ale jej nikt nie słyszał. Wybuchnęła głośnym szlochem, rzuciła słuchawkę na aparat i wzięła ponownie do ręki butelkę z glukozą.

Czuła jak narasta w niej uczucie paniki. Uważając, by nie upaść, zeszła na dół, chcąc spróbować zadzwonić z aparatów telefonicznych w salonie i w kuchni – wszystko na próżno.

Wybiegła do hallu; na stoliku pod ścianą leżały kluczyki do jej samochodu. Schwyciła je, ściskając w ręku razem z zapasową butelką dożylnej glukozy. Pierwszym jej odruchem było pojechać do najbliższego, znajdującego się w odległości nie większej niż dziesięć minut jazdy, szpitala. Z podłączoną do ręki glukozą miała szansę pokonać tę odległość.

Żeby otworzyć drzwi wyjściowe, musiała na chwilę odłożyć butelkę z glukozą – w rurce natychmiast pojawiła się krew, ale cofnęła się, gdy Cassi ponownie uniosła butelkę ponad głowę.

Zimna, deszczowa noc ożywiła ją nieco. Biegła do garażu. Żonglując butelką ponad głową, otworzyła drzwi samochodu i wśliznęła się na siedzenie za kierownicą. Zawiesiwszy butelkę z glukozą na lusterku, przekręciła kluczyk w stacyjce.

Silnik wykonał kilka obrotów: raz, drugi i trzeci, ale nie zapalił. Cassi wyjęła kluczyk i zamknęła oczy. Trzęsła się jak w febrze. Dlaczego silnik nie chce zapalić! Spróbowała jeszcze raz – z tym samym rezultatem. Butelka z glukozą nad jej głową była już niemal pusta. Drżącymi rękami sięgnęła po zapasową. Nawet w ciągu tych kilku minut, których potrzebowała na wymianę butelek, poczuła natychmiastowe pogorszenie. Zdawała sobie sprawę, że kiedy zabraknie glukozy, grozić jej będzie utrata przytomności.

Jedyną szansą, jaka jej pozostała, był telefon Patrycji. Zataczając się na nogach wyszła z garażu i okrążywszy budynek znalazła się pod drzwiami mieszkania teściowej. Wciąż trzymając butelkę z glukozą ponad głową, nacisnęła przycisk dzwonka.

Patrycja powoli zeszła na dół po schodach, a następnie ostrożnie wyjrzała przez wizjer. Rozpoznała Cassi, spostrzegła butelkę nad jej głową i natychmiast otworzyła drzwi.

– Wielki Boże! – zawołała widząc bladą, pokrytą kroplami potu twarz synowej. – Co się stało?

– Mam reakcję insulinową – wydusiła z siebie Cassi. – Muszę zadzwonić po pogotowie.

Twarz Patrycji wyrażała najwyższe zaskoczenie i zaniepokojenie, jednak nie od razu usunęła się z przejścia.

– Dlaczego nie zadzwoniłaś od siebie? – zapytała.

– Wszystkie telefony są nieczynne. Proszę, wpuść mnie. – Powiedziawszy to zrobiła krok naprzód, nacierając na Patrycję, która zaskoczona ustąpiła na bok. Cassi nie miała czasu na dalsze wyjaśnienia – jak najprędzej potrzebowała telefonu.

Patrycja była wściekła. Nawet jeśli była chora, nie musiała zachowywać się nieuprzejmie. Ale Cassi nie zwracała najmniejszej uwagi na Patrycję. Gdy ta weszła do salonu, zastała Cassi już przy telefonie. Z ulgą stwierdziła, że dyżurny w pogotowiu słyszy ją doskonale. Jak mogła najspokojniej podała mu wszystkie dane, prosząc jednocześnie o natychmiastowe przysłanie ambulansu. Otrzymała zapewnienie, że karetka natychmiast wyjedzie.

Drżącą ręką odłożyła słuchawkę. Czuła, że powoli opuszcza ją napięcie, a wraz z nim resztka sił. Wyczerpana opadła na kanapę patrząc na skonfundowaną Patrycję, która usiadła obok synowej. Obie kobiety w milczeniu oczekiwały na sygnał ambulansu. Trwający przez lata antagonizm utrudniał im porozumienie, ale gdy wreszcie karetka nadjechała, Patrycja pomogła wpół nieprzytomnej już Cassi zejść do samochodu.

Oprowadzając wzrokiem odjeżdżającą karetkę, Patrycja przez krótką chwilę poczuła dla synowej coś w rodzaju współczucia. Wróciła do salonu i zadzwoniła do syna, był jednak zajęty na sali operacyjnej. Poprosiła, by mu przekazano, żeby zadzwonił do matki.

Thomas spojrzał na zegarek: trzydzieści cztery minuty po północy.

o jedenastej piętnaście powiadomiono go o telefonie matki. Była bardzo zdenerwowana, gdy oddzwonił; ze szczegółami zrelacjonowała mu przebieg wypadków. Miała pretensję, że pozostawił Cassi samą i zobowiązała go, żeby jak najprędzej pojechał do szpitala, do którego ją zabrano.

Thomas natychmiast zatelefonował do Essex General: dyżurująca pielęgniarka potwierdziła przyjęcie Cassi, ale nie była w stanie mu powiedzieć, jak się chora czuje. Thomasa nie trzeba było ponaglać – chciał się jak najszybciej dowiedzieć, co się dzieje z Cassi.

Nie zatrzymał się nawet na czerwonym świetle kilkadziesiąt metrów przed szpitalem, ale podjechał z piskiem opon wprost przed wejście. W portierni nie zastał nikogo; za to u góry nad okienkiem odczytał napis świetlny: "Informacja na ostrym dyżurze". Biegiem puścił się we wskazanym przez strzałkę kierunku.

Wnet się znalazł w niewielkiej poczekalni, oddzielonej szybą od stanowiska dyżurującej pielęgniarki, która popijając spokojnie kawę oglądała telewizję. Thomas zastukał w szybę.

– Czym mogę panu służyć? – zapytała z wyraźnym bostońskim akcentem.

– Szukam swojej żony – nerwowo odparł Thomas. – Przywieziono ją tutaj karetką.

– Proszę usiąść i poczekać.

– Czy ona jest tutaj? – dopytywał się niecierpliwie Thomas.

– Jeśli pan usiądzie, poproszę lekarza. Lepiej, jeśli pan z nim porozmawia.

Mój Boże, pomyślał Thomas siadając posłusznie. Na szczęście nie musiał długo czekać. Rychło pojawił się mężczyzna o orientalnym typie, w białym, wymiętym fartuchu. Oślepiony ostrym, jarzeniowym światłem, mrugając oczami przedstawił się: – Jestem Chang. Przepraszani bardzo, ale pańska żona już nas opuściła.

Przez chwilę Thomas sądził, że doktor powiadamia go o zgonie Cassi, ale ten spokojnie informował go dalej: Cassi wypisała się ze szpitala na własne żądanie.

– Niemożliwe! – zawołał Thomas.

– Pańska żona jest także lekarzem – usprawiedliwiał się doktor Chang.

– Co pan chce przez to powiedzieć? – zapytał Thomas z trudem hamując wściekłość.

– Cierpiała na przedawkowanie insuliny. Podaliśmy jej glukozę i wszystko wróciło do normy. Potem postanowiła się wypisać.

– A wy na to pozwoliliście.

– Ja nie chciałem się zgodzić. Odradzałem, ale pańska żona nalegała. Wypisała się wbrew mojemu stanowisku i potwierdziła to podpisem – mogę go panu pokazać.

Thomas chwycił go z pasją za ramię. – Jak pan mógł pozwolić jej opuścić szpital! Przecież ona znajduje się w szoku! Z pewnością nie wiedziała nawet, co robi!

– Podpisując formularz dla opuszczających szpital była zupełnie przytomna. Oświadczyła, że udaje się do Boston Memorial. Niewiele mogłem uczynić w tej sytuacji. Nie jestem specjalistą od leczenia cukrzycy.

– W jaki sposób stąd wyjechała? – zapytał jeszcze Thomas.

– Wezwała taksówkę.

Thomas wybiegł na korytarz, a stamtąd na szpitalny dziedziniec. Musi ją jak najszybciej znaleźć!

Prowadził samochód brawurowo – na szczęście ruch na drodze był niewielki. Wpadł na krótką chwilę do domu, a potem pędził dalej, aż do Bostonu. Gdy znalazł się na parkingu obok szpitala, dochodziła druga. Udał się wprost na oddział nagłych wypadków.

W przeciwieństwie do Essex General, zastał tutaj tłum pacjentów. Niestety, w rejestracji powiedziano mu, że doktor Cassidy tutaj nie ma. Po sprawdzeniu w komputerze urzędnik oświadczył: – Pańska żona opuściła szpital dziś rano.

Thomas poczuł mdłości. Gdzie ona mogła się podziać? Mogła jeszcze tylko pójść na Clarkson 2.

Nie zastanawiał się nigdy dlaczego, ale nie lubił chodzić na oddział psychiatrii. Nie czuł się tam dobrze. Źle działało na niego nawet skrzypienie ciężkich, przeciwpożarowych drzwi, które zamykały się z hermetyczną dokładnością za każdym przychodzącym.

Idąc ciemnym korytarzem, słyszał głośne echo własnych kroków. Minął pustą zupełnie salę klubową z włączonym telewizorem. W znajdującym się obok pokoju siedząca przy biurku pielęgniarka czytała spokojnie czasopismo medyczne. Gdy podszedł do niej, spojrzała na niego jak na jednego z pacjentów.

– Jestem Kingsley, doktor Kingsley – oznajmił. Pielęgniarka skinęła głową.

– Szukam żony, doktor Cassidy. Czy pani jej nie widziała?

– Nie, panie doktorze. O ile mi wiadomo, jest na zwolnieniu.

– Ma pani rację, ale myślałem, że może przyszła tutaj.

– Nie widziałam jej dzisiaj, ale jeśli tylko ją spotkam, powiem, że pan jej szuka.

Thomas podziękował i postanowił pójść do biura: tam się zastanowi, co dalej robić.

W swoim gabinecie przede wszystkim podszedł do biurka i wyjął z szuflady kilka pastylek talwinu. Przełknął je, popijając szkocką, i usiadł w fotelu. Odczuwał przenikliwy ból tuż pod mostkiem – czy to przypadkiem nie wrzód żołądka? Z bólem da się żyć – najgorszy jest ciągły, dręczący niepokój. Miał wrażenie, jakby za chwilę miał się rozpaść na drobne kawałki. Musi odszukać Cassi – od tego, czy ją znajdzie, zależy jego życie.